Zamknij X W ramach naszego serwisu stosujemy pliki cookies. Korzystanie ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane
w Państwa urządzeniu końcowym. Więcej szczegółów w naszej "Polityce Cookies".

Za nasze pieniądze pornografia, ohyda i antypolskość

Aktualności

3.11.2021 16:21

Scena zbiorowa z obrzydliwej inscenizacji hitlerowskiego „Mein Kampf” również w reżyserii Jakuba Skrzywanka. Fot. Magda Hueckel / Teatr Powszechny Warszawa

 

 

 

Scena zbiorowa z obrzydliwej inscenizacji hitlerowskiego „Mein Kampf” również w reżyserii Jakuba Skrzywanka. Fot. Magda Hueckel / Teatr Powszechny Warszawa

 

 

 

Tzw. rewolucja seksualna na polskich scenach

Temida Stankiewicz-Podhorecka

 

 

Wyznam szczerze, że nigdy dotąd nie widziałam na teatralnej scenie – bądź co bądź zawodowej – aż takiej pornografii! Ten spektakl pokazuje, że rewolucja seksualna idzie w kulturze pełną parą. Bez żadnych osłonek. I dzieje się to za pieniądze publiczne, nasze, z kieszeni podatników. Mówię o ostatniej premierze, o przedstawieniu – jeśli jeszcze można to tak jeszcze nazwać – „Opowieści niemoralne” w reżyserii Jakuba Skrzywanka w Teatrze Powszechnym w Warszawie.
Teatr ten należy do sieci teatrów miejskich, jest prowadzony przez miasto Warszawa, zatem finansowany przez Ratusz. Prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski nie żałuje kwot na tę placówkę, w której repertuarze są spektakle hańbiące, urągające godności teatru jako sztuki, urągające aktorstwu jako zawodowi artystycznemu. Większość prezentowanych tu przedstawień należałoby przenieść do miejsc zwanych domami publicznymi (potocznie burdelami), w których świadczone są płatne usługi seksualne. Na pewno należą też do nich „Opowieści niemoralne”, dla których odpowiednią „sceną” byłby właśnie dom publiczny. Rzecz ta nie ma bowiem nic wspólnego, nawet w najmniejszej części, z artyzmem, a więc z tym, co pozwalałoby ją określać mianem teatru. Jest to po prostu obrzydliwa pornografia, dla której absolutnie nie ma miejsca w przestrzeni teatru. Ta rzecz adresowana jest ewidentnie do klientów „domów uciech”, a nie do kulturalnej publiczności teatralnej. To wprost niewyobrażalne, że Rafał Trzaskowski, jako prezydent Warszawy finansując z publicznych pieniędzy nie tylko niepotrzebne, ale wręcz szkodliwe przedsięwzięcia, ma czelność domagać się od rządu zwiększenia na nie puli finansowej. Przykrych i dotkliwych skutków jego fatalnego zarządzania stolicą doświadczamy zwłaszcza my, warszawianie.
Rzekomą inspiracją dla powstania „Opowieści niemoralnych” były – jak twierdzą autorzy scenariusza Weronika Murek i Jakub Skrzywanek – dwa filmy Waleriana Borowczyka. Chodzi o „Dzieje grzechu” z 1975 r., będące adaptacją powieści Stefana Żeromskiego (o tym samym tytule), oraz „Opowieści niemoralne” z 1974 r., który to tytuł reklamiarsko, bez umotywowania artystycznego, przechwycił Skrzywanek do swojego spektaklu. Inspiracja musiała być doprawdy bardzo, ale to bardzo odległa. „Dzieje grzechu” Waleriana Borowczyka określane są pod względem gatunku jako film psychologiczny, tymczasem na scenie Teatru Powszechnego dramatu psychologicznego nie ma absolutnie. Swojego odzwierciedlenia nie znajdują też ani fabuła filmu, ani przesłanie powieści „Dzieje grzechu” Stefana Żeromskiego. Poza imionami bohaterów nie ma żadnego podobieństwa ani do wersji literackiej, ani filmowej. Powoływanie się Skrzywanka na nie jako na źródło inspiracji jest ze strony reżysera wielkim nadużyciem.
Podobnym nadużyciem jest zatytułowanie spektaklu tytułem filmu Borowczyka. Jego „Opowieści niemoralne” są oczywiście filmem silnie erotycznym, ale przy tym wielkiej urody plastycznej, za co zresztą został nagrodzony Le Prix de l’Age d’Or oraz nagrodą Królewskiego Archiwum Filmowego w Belgii. Reżyser zrealizował go w 1974 r. we Francji (gdzie z żoną mieszkali od 1959 r.). W czterech odrębnych opowieściach: „Przypływ”, „Teresa Filozofka”, „Elżbieta Batory” i „Lukrecja Borgia” ukazał negatywne, wręcz destrukcyjne postaci kobiet szaleńczo owładniętych żądzą seksu, czego konsekwencje są pełne okrucieństwa. Ponieważ silnie negatywny wizerunek kobiet, skłonnych nawet do morderstwa w celu zaspokojenia swoich żądz, nie mieści się obecnie w poprawności tzw. ideologii feministycznej, Skrzywanek sprytnie od tego uciekł. Jego „spektakl” składa się nie z czterech, a z trzech części, z których każda ma stanowić, jak w filmie, byt autonomiczny. Tymczasem wszystkie je łączy seks najczęściej na granicy, a nawet w formie porno. Na stronie internetowej Teatru Powszechnego można przeczytać takie oto podchwytliwe pytanie, które ma wystarczyć za uzasadnienie owego porno: „Czym są dziś dla nas obrazy prezentujące seks, w kraju, w którym wciąż jedynym szeroko akceptowalnym miejscem do rozmowy na ten temat jest konfesjonał?”.
W nawiązaniu do tego część pierwszą, zatytułowaną „Dzieje grzechu”, rozpoczyna scena w konfesjonale. Oto spowiedź młodej dziewczyny, Ewy (w tej roli Natalia Lange), którą ksiądz (Grzegorz Falkowski) wręcz molestuje werbalnie, zadając jej szczegółowe pytania dotyczące masturbacji. Ksiądz spowiednik swoim co najmniej dziwnym zachowaniem, by nie powiedzieć dosadniej, wykazuje osobiste zainteresowanie tematem, toteż drąży go niemiłosiernie. Scena ta wlecze się i wlecze. Podobnie jak następne sceny z rodzicami Ewy – matką (Aleksandra Bożek) i ojcem, również często zajętym masturbacją. Gra go Arkadiusz Brykalski, aktor, który nie ma żadnych problemów ani zahamowań z odgrywaniem porno na scenie. Są też obsceniczne sytuacje wyuzdanego seksu Ewy z Łukaszem (Andrzej Kłak). A żeby było jeszcze pikantniej, naprzeciwko tejże pary zajętej wiadomo czym stoi figura Matki Bożej. Bohaterka odwraca ją do ściany, gdy uprawia seks.
Co chciał przez to powiedzieć reżyser? Ano pewnie, że według niego, czyli według ideologii neomarksistowskiej, Kościół, i w ogóle wiara katolicka, krępuje wolność seksualną człowieka, tłamsi rozwój seksualny młodych itd. Przed premierą Skrzywanek wyznał w jednej z wypowiedzi, że jako czternastolatek obejrzał „Opowieści niemoralne” Borowczyka i że było to dla niego doświadczeniem przełomowym: „Po raz pierwszy w życiu zobaczyłem publicznie film, który tak bardzo łamał narracje narzucane przez Kościół i otaczającą nas rzeczywistość społeczną. Filmy Borowczyka były obrazoburcze, przekraczające tabu. Budziły we mnie wstyd, totalne zaniepokojenie, ale przez to też poczucie wolności”. Dodawał też: „Mam poczucie, że dzisiaj z jednej strony mamy do czynienia ze zwrotem konserwatywnym, który próbuje nas zamknąć w jakichś szufladach, a z drugiej – po raz pierwszy w historii globalnej tak otwarcie mówimy o swojej tożsamości psychoseksualnej, orientacji itp.”. Nawiązując do swojego spektaklu, Skrzywanek właściwie poskarżył się, że jest to też opowieść twórców tego przedstawienia o ich okresie dojrzewania i o tym, z czym musieli się „mierzyć, dojrzewając w Polsce kilkanaście lat temu”.
Można by pomyśleć, że biedny ten młodzieniec, którego seksualność jako nastolatka była tłamszona i represjonowana przez Kościół, konserwatywnych Polaków i patriarchalne społeczeństwo, i który dopiero teraz, na fali rewolucji seksualnej, rozmaitych lewackich ruchów, ideologii feministycznej itp., może wreszcie „wyjść z szuflady” i mówić pełnym głosem. Jak widać jednak, ma do powiedzenia jedynie to, co się tyczy kwestii od pasa w dół. Przedstawienie nie zawiera żadnej konstruktywnej myśli. Jest długim, nudnym bełkotem pornograficznym z elementami dewiacji. O poziomie artystycznym nie ma co mówić, nawet o tym najniższym, brak bowiem podstawowej wiedzy z zakresu warsztatu reżyserskiego i prowadzenia aktorów. Aktorzy widocznie zapomnieli, co znaczy grać prawdziwe role, budować postaci. Choć trzeba przyznać, że sceny porno wychodzą im bardzo sprawnie.
Część druga, zatytułowana „Bestia”, nawiązuje do niegdysiejszej głośnej historii Romana Polańskiego (gra go Michał Czachor) tyczącej gwałtu na trzynastoletniej Samancie Geimer (w tej roli Natalia Lange). W 1977 r. w Los Angeles dziewczyna ta pozowała Polańskiemu do zdjęć jako modelka. Autorzy scenariusza wykorzystali transkrypt rozprawy sądowej z 1977 r., w oparciu o który Skrzywanek snuje niejako rekonstrukcję wydarzeń. Na szczęście pohamował swoje zapędy, jeśli chodzi o formę prezentacji na scenie gwałtu na nieletniej – rzecz odbywa się na kanapie odwróconej do widzów oparciem. Ta część spektaklu ciągnie się jeszcze dłużej aniżeli poprzednia oraz następna, czyli „Wyspa miłości”.
Jest to wyspa szczególna, propagująca współczesny fandom, fetysz. Przybywają tu zwolennicy uprawiania na łonie natury seksu nie z ludźmi, lecz z roślinami, drzewami. Cała ta dewiacyjna orgia nagusów wykonujących w rytm muzyki ruchy kopulacyjne, te wypowiadane przez aktorów kwestie, z których wynika, że seks międzyludzki prowadzi do zwiększenia populacji, wpływając negatywnie na i tak dokonujące się już zmiany klimatyczne na naszej planecie – jest to coś tak obrzydliwego, że wstydzę się o tym pisać. A jeśli reżyser spektaklu uważa, że jest w tym oryginalny i awangardowy, to myli się. Już w 2015 r. w warszawskim Teatrze Rozmaitości, funkcjonującym pod nazwą TR, w spektaklu „Możliwość wyspy” wg powieści francuskiego pisarza Michela Houellebecqa, wyreżyserowanym przez Magdę Szpecht, zaprezentowano scenę, w której aktorka symulowała spółkowanie z dużą rośliną doniczkową. Nieopodal niej aktor w sposób jednoznacznie erotyczny pieścił psa. Recenzując to przedstawienie, pytałam wówczas retorycznie, gdzie są obrońcy zwierząt…
Jakub Skrzywanek nie jest tu więc pionierem odkrywającym nowe przestrzenie. Nowością jest natomiast – tak myślę – zaproszenie przez niego do współpracy przy realizacji teatralnej konsultantek scen intymnych, edukatorek seksualnych. Z całą pewnością za niemałe honorarium. Jeszcze do niedawna nikt nie znał nazwiska tego reżysera. Nasuwa się zatem pytanie, kim jest ten 29-latek, który mimo ukończonych studiów polonistycznych i reżyserskich udowodnił „Opowieściami niemoralnymi” (i nie tylko) ogromne braki tyczące już nie tylko rzemiosła reżyserskiego, ale wręcz wiedzy podstawowej, ogólnej. „Babranie się w ekskrementach” nie daje przecież legitymacji do reżyserowania przedstawień teatralnych.
Mimo nieudolności reżyserskiej i pustki intelektualnej nieznany wcześniej Jakub Skrzywanek zrobił, można powiedzieć, błyskotliwą karierę w ciągu zaledwie dwóch, trzech lat. To właśnie w jego reżyserii warszawski Teatr Powszechny wystawił w 2019 r. adaptację słynnej książki Hitlera „Mein Kampf”. Skrzywanek tak zrealizował spektakl, by pod historycznym kostiumem pokazać współczesną, jakoby „faszystowską” Polskę, z „faszystowskimi” Polakami antysemitami oraz „faszystowskim” rządem. Reżyser wprawdzie nie grzeszy nadmiernym intelektem, na tyle jednak zdawał sobie sprawę z tego, że dzięki takiej wymowie spektaklu spowoduje zainteresowanie sobą środowisk żydowskich w USA, jak i mediów izraelskich. Że on, Skrzywanek, będzie znany szerzej. I nie mylił się. Izraelskie pismo „Jerusalem Post” z chęcią opublikowało wywiad z nim. Oczywiście wszystko to za ochoczą zgodą dyrektora Teatru Powszechnego, Pawła Łysaka, który osobiście udzielił z kolei wywiadu „New York Timesowi”, informując amerykańskiego czytelnika, że ideologia faszystowska znajduje w Polsce akceptację i dlatego wystawił ten spektakl – a jakże! – ku ostrzeżeniu.

 

 

Jest tylko początek artykułu. Całość jest do przeczytania w aktualnym numerze naszego miesięcznika „WPiS - Wiara, Patriotyzm i Sztuka”. Można go zakupić  tutaj.

 


→ Opcje wyszukiwania Drukuj stronę WPiS 10/2024 - okładka Zamów prenumeratę Egzemplarz okazowy

Zapisz się do newslettera

Facebook
  • Blogpress
  • Polsko-Polonijna Gazeta Internetowa KWORUM
  • Niezależna Gazeta Obywatelska w Opolu
  • Solidarni 2010
  • Razem tv
  • Konserwatyzm.pl
  • Niepoprawne Radio PL
  • Afery PO
  • Towarzystwo Patriotyczne
  • Prawica.com.pl
  • Solidarność Walcząca Mazowsze
  • Liga Obrony Suwerenności
  • Ewa Stankiewicz

Komentarze

Domniemanie jako metoda manipulacji

Trzeba przyznać, że lewackie media nad Wisłą, czyli media, które same nazwały się „głównego nurtu”, podczas pontyfikatu polskiego papieża Jana Pawła II trzymały w sprawach papieskich języki, pióra i kamery na wodzy. Póki Ojciec Święty żył, naprawdę rzadko zdarzał się jakiś napad na naszego Wielkiego Rodaka ze strony Jego ziomków, obojętnie jakiej byli orientacji (teraz, co innego – używają sobie po chamsku). W Niemczech natomiast niezbyt respektują swojego rodaka na tronie Piotrowym i to jeszcze za życia Benedykta XVI. I tam nie obywa się bez chamstwa, które w temacie papieskim jest jakby uprawnione. Dotyczy to nawet tak zdawałoby się szacownych i kulturalnych redakcji, jak np. „Die Welt”. Nie wiem czemu w Polsce określa się ten dziennik jako konserwatywno-prawicowy. Tym bardziej, że redakcja sama pisze o sobie: „liberalno-kosmopolityczna”.
więcej

Copyright © Biały Kruk Copyright © Biały Kruk. Wszelkie prawa zastrzeżone. Wszelkie materiały, informacje, pliki, zdjęcia itp. dostępne w serwisie chronione są prawami autorskimi i nie mogą być kopiowane, publikowane i rozprowadzane w żadnej formie.
Cytaty możliwe są jedynie pod warunkiem podania źródła.

MKiDN
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych.

Archiwum