Zamknij X W ramach naszego serwisu stosujemy pliki cookies. Korzystanie ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane
w Państwa urządzeniu końcowym. Więcej szczegółów w naszej "Polityce Cookies".

Walka o polską duszę trwa

Aktualności

15.12.2021 10:49

Fragment obrazu Jana Matejki przedstawiający ks. Piotra Skargę wygłaszającego kazanie przed królem Zygmuntem III Wazą i jego dworem. Fot. Wikimedia

 

 

 

Fragment obrazu Jana Matejki przedstawiający ks. Piotra Skargę wygłaszającego kazanie przed królem Zygmuntem III Wazą i jego dworem. Fot. Wikimedia

 

 

Jak przywrócić prawdziwy obraz Rzeczypospolitej

Prof. Andrzej Nowak

 

 

„(…) patrz! Twoje gniazdo:
Owdzie patrycjalne domy stare
Jak Pospolita-rzecz,
Bruki placów głuche i szare
I Zygmuntowy w chmurze miecz…”
C. K. Norwid, Fortepian Chopina


Nasza historia – miecz i piękno. To piękno, którego powinniśmy uczyć się w szkole. Wyrasta z wody naszego chrztu, ze źródeł tradycji ożywiającej naszą kulturową tożsamość. Towarzyszy dziejom Polski w każdej epoce. Tworzy swoiste imperium ducha. Ten miecz, który wspomniał Norwid w swoim wielkim poemacie, miecz Zygmunta III z warszawskiej kolumny, miecz, który odsunął grozę tureckiego najazdu pod Chocimiem w roku 1621 i przywrócił Litwie zabrany przez Moskwę Smoleńsk – ten miecz służył i służyć powinien nam do obrony imperium polskiego i chrześcijańskiego ducha. Buduje się ono od przyjęcia chrztu w 966 roku, od włączenia się w starszą i w potężniejszą na pewno od naszej kulturę ogólnoludzką, wyrastającą jeszcze z tradycji grecko-rzymskiej. Do tej tradycji swoją oryginalną nutę wprowadza nasza, polska tożsamość, nasza polska kultura: to, co zagrać może najlepiej warszawski fortepian Chopina.
Tom V „Dziejów Polski” zamyka się zaledwie w 60 latach, ale w latach jakże ważnych, rozstrzygających dla przyszłości Rzeczypospolitej. Między 1572 a 1632 okrzepł ustrojowy kształt wspólnoty politycznej jej obywateli: na dobre i na złe. W pewnym sensie była to oczywiście kontynuacja tej epoki, którą nazywa się Złotym Wiekiem, a którą pozwoliłem sobie nazwać, w IV tomie „Dziejów”, wiekiem „trudnym” – choć na pewno „złotym”. Już wtedy bowiem, przed śmiercią ostatniego Jagiellona, pojawiła się trudność, z którą naprawdę zmierzyć się będą musieli mieszkańcy Rzeczypospolitej przełomu wieków XVI i XVII. To wyzwanie rzuciła Reformacja i wynikające z niej nowe, coraz gwałtowniejsze podziały religijne i towarzyszące im burze polityczne. Zmagania w owych burzach w dużym stopniu kształtowały historię polskiej wolności.
Mimo wewnętrznych wstrząsów w opisywanych w tym tomie sześćdziesięciu latach imperium polskiego ducha będzie kontynuowało jednak, jeśli można tak powiedzieć, kolejne podboje. To jakby dwie strony jednej historii polskiej wolności, która współtworzy imperium Rzeczypospolitej i która jednocześnie kładzie jego nieprzekraczalne granice.
Dwa kluczowe pojęcia: wolność i władza – powinniśmy wciąż na nowo zastanawiać się nad nimi. Wolność: obywatela i wolność narodu. Władza: nad sobą i władza nad innymi. Samo słowo „imperium”, trzeba to przypomnieć, wywodzące się z języka łacińskiego, odsyła do bardzo prostego znaczenia: w starożytnym Rzymie oznaczało władzę rozkazywania. Chodzi o typowo wojskowe zwierzchnictwo; to była władza, jaką ma oficer nad swoimi żołnierzami. To jest zupełnie inny rodzaj zwierzchności od tej, jaką może osiągnąć polityk w państwie wolnych ludzi. Polityk musi argumentować, przekonywać, może zostać odwołany, natomiast imperator wydaje rozkazy, których się słucha na baczność i które się wykonuje. Na tym polega imperium, na władzy rozkazywania innym. Pojęcie to przeniesione w przestrzeń geopolityczną oznacza możność rozkazywania i panowania nad innymi państwami, także jako zwierzchność cywilna. To jest zakres władania nad tymi, którzy są wokół nas, a którym możemy narzucić swoją wolę.
Cała historia ludzkości, polityczna historia ludzkości, może być odczytywana w taki właśnie sposób: jako nieustająca walka, w której jedni narzucają panowanie innym, stosując przeróżne metody, nie tylko wojskowe. Inni bronią się przed tym panowaniem, które chcą im narzucić potężniejsi od nich. Na tej wielkiej scenie dziejów rozgrywa się także historia mniejsza, ale jakże ważna dla nas: historia Rzeczypospolitej.
Rok 1572 to moment, kiedy wygasa swoista dynastia Jagiellonów. Swoista, ponieważ każdy z Jagiellonów, począwszy od króla Władysława Jagiełły, nie dziedziczył tronu z tytułu urodzenia, lecz zostawał królem w wyniku wyboru. Był wybierany przez wolnych obywateli. Wskutek znakomitej tradycji panowania przedstawicieli tej rodziny utarł się zwyczaj traktowania Jagiellonów jako „naturalnej puli”, z której wybierano kolejnych władców, nie szukano ich po innych dynastiach. W momencie, kiedy owa „pula” się wyczerpała, wraz ze śmiercią ostatniego męskiego potomka rodu, Zygmunta Augusta, trzeba było wymyślić na nowo swoją wolność. Trzeba było w każdym razie na nowo sformułować jej zasady, by ustalić, kto będzie naszym panem, jak uczynić ten wybór dobrym, by ów pan nie został naszym – imperatorem.
I tutaj pierwsze stwierdzenie, które chciałbym, żeby zabrzmiało wyraźnie, a mianowicie w Rzeczypospolitej nie ma i nie może być imperatora. Rzeczpospolita najbliżej klasycznego imperium była wtedy, gdy władzę sprawował Stefan Batory i jego prawa ręka, kanclerz i hetman Jan Zamoyski. Ale wolni ludzie, a takimi przecież czuła się cała polska i litewska szlachta, nie chcą mieć nad sobą nikogo, kto będzie im dowolnie wydawał rozkazy. To bardzo piękna cecha wolności i jednocześnie bardzo trudna cecha w organizowaniu życia politycznego w taki sposób, by zapewnić bezpieczeństwo narodowemu domowi. Bo jeżeli nie chcemy słuchać rozkazów, to możemy doprowadzić do bezbronności – i niestety przyjdzie się o tym obywatelom Rzeczypospolitej przekonać. W każdej chwili może pojawić się u naszych granic ktoś z zewnątrz, ktoś, kogo słuchają karnie tysiące żołnierzy, kto ma na skinienie ręki wszystkie zasoby innego państwa. Ten ktoś może, korzystając ze swojej mocy imperialnej, narzucić nam, zakochanym w swojej wolności (zwłaszcza w wolności od własnego silnego rządu), obcą nam wolę, podporządkować nas zewnętrznym interesom, w końcu pozbawić naszego domu. To stanie się tragicznym udziałem Rzeczypospolitej w wieku XVIII.
W wieku XVI i na początku XVII oczywiście było do tego jeszcze daleko. Obserwuję w piątym tomie „Dziejów” dramatyczne zmagania wolności obywatelskiej, zakochanej w sobie, z tym, co jest nie mniej potrzebne, by dom ocalić, a mianowicie z siłą, którą okazujemy na zewnątrz, ażeby nasz kraj, nasze państwo obronić.
Pierwsza elekcja po śmierci Zygmunta Augusta, w 1573 r., wyznacza nowy rodzaj konstytucji, nazwanej artykułami henrykowskimi. Podstawą tej konstytucji jest potwierdzenie wszystkich wolności obywatelskich, jakie zostały do tej pory w Rzeczypospolitej wywalczone, ugruntowanych w konstytucji radomskiej z 1505 r. nazwanej „Nihil novi” – czyli: nic o nas bez nas. A więc sami będziemy decydować o tym, w jakim kierunku Rzeczpospolita pójdzie. Możemy decydować dobrze, ale możemy również decydować źle. Na tym polega wolność. I historie takich właśnie dramatycznych wyborów między dobrem Rzeczypospolitej a dobrem własnym, które nie zawsze jest zgodne z dobrem wspólnym, opisuję w owym tomie.
Był to czas uformowania się radykalnej opozycji – w nowym sensie, jaki wtedy zostaje nadany temu pojęciu i który przeczy zachowaniu wspólnoty Rzeczypospolitej. Pierwszym magnatem, który tak skutecznie wykorzysta wolność Rzeczypospolitej do własnej kariery, własnej, bezprecedensowej potęgi majątkowej i następnie manipulowania za jej pomocą życiem Rzeczypospolitej, był człowiek posiadający skądinąd ogromne wcześniejsze zasługi wojskowe i cywilne, także kulturalne: hetman wielki koronny i kanclerz wielki koronny Jan Zamoyski. Niestety był także twórcą pierwszej totalnej opozycji w dziejach Rzeczypospolitej, totalnej, a więc niekoniecznie ukierunkowanej na dobro kraju, ale na bezwzględne zwalczanie centrum jego legalnej władzy, dla zaspokojenia własnych ambicji lub partyjnych korzyści.
To było nieoczekiwane dla mnie odkrycie rzadko ujawnianej dotąd strony wielkiej postaci Jana Zamoyskiego. Podczas lektury olbrzymiej korespondencji wielkiego hetmana i kanclerza z jego klientami politycznymi, tworzącymi jego partię, trudno było nie zadumać się nad logiką czy dynamiką procesu dążenia do zabezpieczenia własnego interesu, własnego wyniesienia. Nie da się tego połączyć z pokorą służby Rzeczypospolitej.
Mówimy teraz o Zamoyskim, ale to zjawisko już wcześniej miało swoje początki na Litwie. Np. w przypadku rodziny Radziwiłłów, której główni przedstawiciele za czasów Zygmunta Augusta wyniesieni zostali dzięki własnym talentom i intrydze miłosnej z udziałem ich siostry, Barbary, ponad poziom obywateli i już do owego poziomu nie chcieli wracać. Radziwiłłowie (niektórzy, zwłaszcza z linii na Birżach) oraz Zamoyski jako pierwsze wzory magnackiej postawy – niestety szybko znaleźli naśladowców. Założenia ich polityki były proste: jeśli Rzeczpospolita nie będzie podążać w kierunku, który oni chcą podyktować, to niech Rzeczpospolita nawet zginie, byle wykazać, że władza (król, senatorowie) realizująca swoją politykę, nawet z poparciem większości obywateli, ale wbrew magnackiej partii, nie ma racji. Jeżeli opozycja nie rządzi, to jest gotowa zniszczyć swój kraj, swoje państwo: to jest właśnie opozycja totalna. Ta postawa ujawnia się i umacnia po raz pierwszy z pełną siłą w owym trudnym sześćdziesięcioleciu 1572–1632. Mówię o tym bolesnym fakcie, bo nasza historia nie składa się z samych triumfów, z samych zwycięstw, choć ich naprawdę nie brak, ale także z bolesnych doświadczeń zafundowanych samemu sobie, nie tylko przez obcych.
Obywatele Rzeczypospolitej nie życzyli sobie podbojów zewnętrznych. To jest podstawowe twierdzenie – obywatele Rzeczypospolitej nie chcieli klasycznego imperium. Dlaczego? Przecież to nie jest zła rzecz – mieć imperium. Obywatele, czyli ogół szlachecki, nie chcieli jednak imperium, bo zakładali, że jeżeli stworzy się silną armię (a bez niej nie da się realizować skutecznie polityki imperialnych podbojów i kontroli), jeżeli uchwali się stałe, wysokie podatki – to ta armia i nadzorująca je władza centralna, król, uniezależni się od ich nadzoru. Silna, stała armia, która będzie służyła naszemu bezpieczeństwu, ale mogłaby realizować program podbojów zewnętrznych, w trudnej do uniknięcia na dłuższą metę rywalizacji z Moskwą, ze Szwedami czy z Turcją, może stać się także narzędziem walki wewnętrznej i zniewolenia własnych obywateli. Tego się obawiano – a w tych obawach utwierdzali ich na sejmikach przedstawiciele magnaterii, czyli totalnej opozycji – że król wykorzysta silną armię do tego, by odebrać obywatelom ich wolność.
To spojrzenie szlachty było teoretycznie uzasadnione, ale tylko w pewnych granicach. Dojrzewało przecież niebezpieczeństwo zewnętrzne, zagrożenie związane z narastającą potęgą i apetytami zaborczymi sąsiadów, a więc imperium osmańskiego, carstwa moskiewskiego oraz drapieżnego królestwa szwedzkiego, motywowanego dodatkowo luterańskim fanatyzmem religijnym. Czy można było zatem tylko biernie czekać na to, aż sąsiedzi zbiorą swoje siły i zaatakują Rzeczpospolitą? Czy można wyłącznie bronić swoich granic, bez uprzedzania ataków przeciwnika, kiedy ten zbiera siły i łączy je z innymi sąsiadami Rzeczypospolitej – przeciwko niej? Z perspektywy wieków wiemy, że nie była to rozsądna postawa. Należało jednak przemóc niechęć do wzmocnienia władzy królewskiej, obawę przed silnym własnym państwem – by zapobiec nieszczęściom, które zbierały się na horyzoncie.
Te nieszczęścia nie były nieprzewidywalne. Mówili o nich, zapowiadali je natchnieni prorocy albo powiedzmy skromniej: ludzie rozumiejący rzeczywistość, jak ks. Piotr Skarga w „Kazaniach sejmowych” z 1597 roku. Widział, do czego może doprowadzić takie pacyfistyczne nastawienie, które ogranicza obowiązek obywateli Rzeczypospolitej tylko do obrony własnego domu, bez wychodzenia z niego na zewnątrz. Opierało się ono na następującym przekonaniu: tu jest nasz dom, czujemy się w nim bezpiecznie, żyjemy w przecież wielkim kraju, a więc wystarczy bronić tylko jego granic. Króla natomiast, państwa, nie wzmacniajmy, bo to własne państwo może być dla nas zagrożeniem – tak rozumowano. Z tego właśnie nastawienia wynikało to, że ciągle brakowało zgody na systemowe finansowanie wojska, skądinąd znakomicie wyszkolonego i na ogół radzącego sobie w polu nawet z wielokrotnie liczniejszym przeciwnikiem. Ale już do zdobywania twierdz, do systematycznej kampanii przeciwko zawodowym żołnierzom, konieczne było coś więcej: pieniądze, pieniądze i jeszcze raz – pieniądze. A tymczasem, kiedy np. trzeba było i można było w zarodku, to jest w roku 1600, rozwiązać problem szwedzkich apetytów na opanowanie Inflant, a w konsekwencji całego południowego wybrzeża Bałtyku, szlachta nie uchwaliła większego podatku. A biedna wówczas nie była. Zabrakło także finansowania w porę armii, gdy można było próbować rozstrzygnąć problem moskiewski.

 

Jest tylko początek artykułu. Całość jest do przeczytania w aktualnym numerze naszego miesięcznika „WPiS - Wiara, Patriotyzm i Sztuka”. Można go zakupić  tutaj.


→ Opcje wyszukiwania Drukuj stronę WPiS 10/2024 - okładka Zamów prenumeratę Egzemplarz okazowy

Zapisz się do newslettera

Facebook
  • Blogpress
  • Polsko-Polonijna Gazeta Internetowa KWORUM
  • Niezależna Gazeta Obywatelska w Opolu
  • Solidarni 2010
  • Razem tv
  • Konserwatyzm.pl
  • Niepoprawne Radio PL
  • Afery PO
  • Towarzystwo Patriotyczne
  • Prawica.com.pl
  • Solidarność Walcząca Mazowsze
  • Liga Obrony Suwerenności
  • Ewa Stankiewicz

Komentarze

Domniemanie jako metoda manipulacji

Trzeba przyznać, że lewackie media nad Wisłą, czyli media, które same nazwały się „głównego nurtu”, podczas pontyfikatu polskiego papieża Jana Pawła II trzymały w sprawach papieskich języki, pióra i kamery na wodzy. Póki Ojciec Święty żył, naprawdę rzadko zdarzał się jakiś napad na naszego Wielkiego Rodaka ze strony Jego ziomków, obojętnie jakiej byli orientacji (teraz, co innego – używają sobie po chamsku). W Niemczech natomiast niezbyt respektują swojego rodaka na tronie Piotrowym i to jeszcze za życia Benedykta XVI. I tam nie obywa się bez chamstwa, które w temacie papieskim jest jakby uprawnione. Dotyczy to nawet tak zdawałoby się szacownych i kulturalnych redakcji, jak np. „Die Welt”. Nie wiem czemu w Polsce określa się ten dziennik jako konserwatywno-prawicowy. Tym bardziej, że redakcja sama pisze o sobie: „liberalno-kosmopolityczna”.
więcej

Copyright © Biały Kruk Copyright © Biały Kruk. Wszelkie prawa zastrzeżone. Wszelkie materiały, informacje, pliki, zdjęcia itp. dostępne w serwisie chronione są prawami autorskimi i nie mogą być kopiowane, publikowane i rozprowadzane w żadnej formie.
Cytaty możliwe są jedynie pod warunkiem podania źródła.

MKiDN
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych.

Archiwum