Szef Oberkommando der Luftwaffe Hermann Göring wręcza nazistowski medal Charlesowi Lindberghowi, 1936 r. Amerykański as lotniczy popadł w niebezpieczną fascynację Hitlerem i jego śmiercionośną ideologią. Fot. Wikimedia
Degradacja władzy, uwznioślenie celebrytów
Leszek Sosnowski
W 1927 r. Charles Lindbergh był już pilotem dość znanym w Ameryce, ale prawdziwa sława dopiero na niego czekała. Najpierw 19 maja tego roku jednoosobowym samolotem przeleciał non stop 2 tys. km z San Diego do St. Louis, co wówczas już było wyczynem. Leciał ponad 14 godzin. Jego celem ostatecznym był jednak lot przez Atlantyk, pierwszy w dziejach świata. Miał wystartować z Nowego Jorku i wylądować we Francji, najlepiej w samym Paryżu. Mógł z Kalifornii do Nowego Jorku lecieć od razu, bez przystanku w St. Louis, ale miał tam wcześniej zaplanowane ważne z jego punktu widzenia spotkanie: ze swoją lożą masońską, do której wstąpił rok temu (The Grand Lodge of AF&AM of Maryland). Tam bez rozgłosu nakleił na lotnisku emblematy swojej loży na samolocie.
20 maja w Nowym Jorku panowała piękna pogoda, rzecz niezwykle istotna dla powodzenia lotu. Dlatego Lindbergh, nie zważając na zmęczenie i nieprzespaną noc, natychmiast wystartował. Leciał non stop, samotnie, bez zmiennika, prawie 34 godziny! Wylądował zgodnie z planem w Paryżu. Był to wówczas sukces tak wielki, że nie można go porównać nawet z lądowaniem człowieka na Księżycu 16 lipca 1969 r. Na Lindbergha posypały się nagrody i odznaczenia; od przyznanej natychmiast francuskiej Legii Honorowej po amerykański Medal Honoru. Stał się światowym celebrytą i człowiekiem zamożnym.
1.
Wówczas było podobnie jak dzisiaj: zdanie celebryty, choćby najgłupszego, liczyło się dla opinii publicznej, a tym samym i dla władzy. Lindbergh oczywiście do głupich nie należał. Zwłaszcza w kwestiach inżynierskich błyszczał. Ale jednak nie wszystko było w porządku z jego głową, tak samo zresztą jak i z charakterem. Otóż zakochał się w… hitlerowskich Niemczech. Wysłany przez prezydenta do Berlina jako spec od lotnictwa, by przyglądać się Niemcom i informować o tym, co groźnego dzieje się nad Łabą, tak się zafascynował obiektem swych obserwacji, że stał się fanem Hitlera i jakoby uosabianej przez niego wszechwładnej siły. Nie rozumujący zbyt głęboko, ale za to spragniony nieustannie uznania i poklasku (jak to celebryta), dał się nabrać na splendory, jakie na niego spływały. Fetowany m.in. przez bohatera – negatywnego, ale jednak asa lotnictwa I wojny światowej – Hermanna Göringa, wówczas już czołową postać wśród niemieckich nazistów, stał się ich narzędziem. Jaki wpływ miała na to Wielka Loża Marylandu – nie wiadomo. Wiadomo jednak ponad wszelką wątpliwość, iż nie zakazała swemu bratu prezentowania interesów faszystowskich Niemiec. Choć mogła to zrobić bez problemu. A możliwości tej prezentacji miał Lindbergh olbrzymie; na żywo słuchały go tysiące, za pośrednictwem radia lub prasy – miliony. Dla Amerykanów był bohaterem.
Zamiast przestrzegać przed wiszącą nad głowami wszystkich wojną, zachwycał się niemieckim lotnictwem, nawet mógł przelecieć się osobistą maszyną Göringa – był zafascynowany i wdzięczny. Zamiast zapobiegać – proponował Amerykanom nie mieszać się, trzymać się z daleka. Ale na globie ziemskim już wtedy nic nie było daleko. Co dopiero teraz.
Gdy w Europie wybuchła wojna, gdy Niemcy na spółkę z Sowietami pławili Polskę we krwi, ten bohater stwierdził w Chicago: „Być może będziemy musieli zaakceptować dominację Niemiec”. Takiej potędze jak USA proponował podporządkowywać się hitlerowcom! Była to potęga jeszcze nieco uśpiona, ale z potencjałem amerykańskim nic nie mogło się wówczas równać. Lindbergh za takie demotywowanie narodu powinien był siedzieć w pace, a nie występować co kilka dni przed narodem. Pomstował na niego prezydent i wielu innych, ale kto ruszy celebrytę?
Wojna trwała już na całego; dla każdego logicznie myślącego człowieka jasnym było, że im szybciej włączą się do niej Amerykanie, tym szybciej ona się zakończy. Zapełniały się okrutne niemieckie obozy koncentracyjne, a bohater narodowy Amerykanów nawoływał do tzw. neutralności Stanów Zjednoczonych. Przestrzegał przed walką z III Rzeszą, zniechęcał do niej jak mógł. Powstał w Ameryce cały potężny ruch zwany pacyfistycznym, a w gruncie rzeczy izolacjonistyczny i niebywale krótkowzroczny, zgrupowany w America First Committee. W zaledwie parę miesięcy AFC zgromadziło 800 tys. członków! I niemałą kasę – z darowizn. Lokomotywą organizacji stał się celebryta/bohater Charles Lindbergh.
Zamiast siedzieć, Lindbergh coraz namiętniej agitował. W 1941 r. wystąpił na wiecu AFC transmitowanym przez radio. Oczyszczał Niemców z zarzutu rozpętania wojny i grzmiał: „Trzy najważniejsze grupy, które pchnęły ten kraj do wojny, to Brytyjczycy, Żydzi i administracja Roosevelta”. Słuchały tego miliony ludzi, którzy nie mieli innej możliwości, by poznać prawdę (lub kłamstwo), niż tkwiąc przy radioodbiornikach lub czytając prasę. To nie inaczej niż w XXI wieku; różnica jest taka, że publikatorów przybyło i są o wiele bardziej zróżnicowane, ale też o wiele bardziej agresywne. A odpowiedzialność za głoszone słowo już wówczas była praktycznie żadna. Zaczynały się bardzo niebezpieczne procesy wywoływane przez ludzi sławnych, ale pozbawionych zasad, lekceważących wartości, poza wartością (?) sławy i pieniądza.
20 czerwca 1941 r. Lindbergh przemówił z kolei na wielkim wiecu w amfiteatrze w Los Angeles. Spostponował wszystkich przepowiadających nieuchronną konieczność przystąpienia do wojny. Podstawowa jego argumentacja zasadzała się na krytyce upowszechnionego w debacie publicznej motywu, że trzeba „obronić Anglię”. Twierdził, że tak naprawdę oznacza to, iż trzeba „pokonać Niemcy”.
Zatrzymajmy się chwilę nad tą demagogiczną „logiką”, ponieważ występuje ona regularnie i dziś, stając się szczególnie niebezpieczną wobec wojennego zachowania Rosji. Przecież obronić Ukrainę oznacza pokonać Rosję!
Chwyt retoryczny polega tu na tym, żeby postawić przeciwnikowi zarzut. Nie można jednak czynić zarzutu z chęci bronienia kogoś przed napaścią, przed złem, bo to jest w gruncie rzeczy szlachetne działanie. Ale określenie „pokonanie Niemiec” brzmi zupełnie inaczej, oznacza wysiłek zbrojny i gospodarczy, poświęcenie, ofiary. I po co? By pokonać jakieś odległe Niemcy? A co nam do nich? No tak, ale jakże „obronić Anglię” nie „pokonując Niemiec”, skoro to one Anglię atakują?! Jeśli od razu zaczniemy się tłumaczyć, a tak niestety przeważnie bywa, z zamiaru „pokonania Niemiec”, to jesteśmy w takiej debacie przegranymi. Na tego typu „zarzuty” zdecydowana odpowiedź musi brzmieć: tak, chcemy „pokonać Niemcy”!
Nie należy traktować jako zarzutu wszystkiego, co przeciwnik nam podsuwa, i tłumaczyć się z tego. Zwłaszcza, jeśli tym przeciwnikiem jest opozycja totalna, a więc de facto nie opozycja, ale siła negująca a priori wszystkie działania władzy, jaka by ona nie była. Jest to siła z gruntu prymitywna i destrukcyjna tak dla całego kraju, jak i dla jego obywateli, poza uprzywilejowanymi jednostkami. Jest to zjawisko starsze oczywiście niż historia ostatnich dziesięcioleci; warto sięgnąć po V tom „Dziejów Polski” prof. Andrzeja Nowaka, by przekonać się, że już na przełomie wieków XVI i XVII zrodziło się w Rzeczypospolitej zjawisko opozycji totalnej, przynosząc z czasem tragiczne skutki narodowi oraz państwu.
2.
Przedstawiciele naszej władzy permanentnie wdają się w dyskusje prowadzące na manowce, dyskusje jałowe – po prostu strata czasu. Nieustannie i skrupulatnie odpowiadają na zarzuty nieprawdziwe, także jeśli są po prostu chamstwem, jeszcze nawet się z nich tłumaczą. Przeciwnikowi o to zaś chodzi, bowiem doskonale wie, że nie da się znaleźć logicznych odpowiedzi na zarzuty absurdalne. W absurdalnej dyskusji nie da się dojść do żadnego konsensusu. Jedyne sensowne rozwiązanie to jednoznaczne odrzucenie zarzutu. Chyba że ktoś woli całkowicie wycofać się ze swojego stanowiska, swojego projektu. I tak właśnie rozumie konsensus opozycja totalna, o to jej chodzi. I tak też niestety postępowała nasza władza w wielu sprawach, głównie zaś w kwestii mediów, wycofując się całkowicie z niejednego dobrego projektu, np. dekoncentracji mediów. I tak też postąpiła ostatnio w przypadku przyznania wbrew ewidentnemu paragrafowi, a więc wbrew prawu, koncesji TVN-owi. Teraz będą im przyznawać dalsze koncesje z takim samym nierespektowaniem prawa.
Teraz na przykład stawia się prawicowej władzy zarzut, że podręcznik do nowego przedmiotu w szkołach średnich Historia i Teraźniejszość będzie prezentował poglądy katolickie, że będzie patriotyczny zamiast kosmopolityczny itp. Na szczęście to akurat trafia na takiego gościa jak minister Przemysław Czarnek, inteligentnego i walecznego. Ten nie tłumaczy się tak, jak zaczęli to już robić niektórzy, iż podręcznik tak bardzo katolicki jednak nie będzie, że Polska tam zaistnieje, owszem, ale bez przesady itp. Nie! Będzie katolicki, będzie patriotyczny, a o komunistach będzie to, co tak bardzo starają się kamuflować neomarksistowscy działacze i ich media. Będzie o głupocie i szkodnictwie różnych ideologii. Będzie prawda, także o PRL, nie będzie poprawności politycznej. I nikt nie będzie się z tego tłumaczył, wprost przeciwnie.
O ile oczywiście taki podręcznik faktycznie powstanie, o ile nie są to tylko płonne nadzieje, o ile piąta kolumna nie wytłumaczy znów najgłówniejszym decydentom, że po co otwierać nowy front, że to politycznie nieodpowiedzialne, że mass media nas sponiewierają. Jedno jest pewne: w warunkach pokoju już bardziej sponiewierać tej władzy, a razem z nią całego obozu patriotycznego, się nie da. Więc przynajmniej ten „argument” wreszcie odrzućmy. Jeszcze parę lat takiego wychowania młodzieży jak obecnie, to nie będziemy już żadną rzecząpospolitą, żadną wolną republiką, ale jednym z landów zgermanizowanego eurokołchozu.
Jest tylko początek artykułu. Całość jest do przeczytania w aktualnym numerze naszego miesięcznika „WPiS - Wiara, Patriotyzm i Sztuka”. Można go zakupić tutaj.
Trzeba przyznać, że lewackie media nad Wisłą, czyli media, które same nazwały się „głównego nurtu”, podczas pontyfikatu polskiego papieża Jana Pawła II trzymały w sprawach papieskich języki, pióra i kamery na wodzy. Póki Ojciec Święty żył, naprawdę rzadko zdarzał się jakiś napad na naszego Wielkiego Rodaka ze strony Jego ziomków, obojętnie jakiej byli orientacji (teraz, co innego – używają sobie po chamsku). W Niemczech natomiast niezbyt respektują swojego rodaka na tronie Piotrowym i to jeszcze za życia Benedykta XVI. I tam nie obywa się bez chamstwa, które w temacie papieskim jest jakby uprawnione. Dotyczy to nawet tak zdawałoby się szacownych i kulturalnych redakcji, jak np. „Die Welt”. Nie wiem czemu w Polsce określa się ten dziennik jako konserwatywno-prawicowy. Tym bardziej, że redakcja sama pisze o sobie: „liberalno-kosmopolityczna”.
więcej
Copyright © Biały Kruk. Wszelkie prawa zastrzeżone. Wszelkie materiały, informacje, pliki, zdjęcia itp. dostępne w serwisie chronione są prawami autorskimi i nie mogą być kopiowane, publikowane i rozprowadzane w żadnej formie.
Cytaty możliwe są jedynie pod warunkiem podania źródła.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych.