Zamknij X W ramach naszego serwisu stosujemy pliki cookies. Korzystanie ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane
w Państwa urządzeniu końcowym. Więcej szczegółów w naszej "Polityce Cookies".

Przełamać jednym cięciem, rozbić jednym uderzeniem

Aktualności

29.09.2021 10:48

 „Bitwa pod Kircholmem” autorstwa Wojciecha Kossaka (1856–1942) z dynamizmem oddaje szarżę husarzy pod dowództwem hetmana Chodkiewicza na uciekające w popłochu szwedzkie wojska. Fot. Wikimedia

 

 

 

„Bitwa pod Kircholmem” autorstwa Wojciecha Kossaka (1856–1942) z dynamizmem oddaje szarżę husarzy pod dowództwem hetmana Chodkiewicza na uciekające w popłochu szwedzkie wojska. Fot. Wikimedia

 

 

Fragment V tomu „Dziejów Polski”

Prof. Andrzej Nowak

 

 

Zbliżają się do końca prace nad V tomem „Dziejów Polski”, który autor zatytułował „Imperium Rzeczypospolitej”. Ukaże się on w drugiej połowie listopada; olbrzymie problemy z papierem, połączone z wielkimi opóźnieniami dostaw i drastyczną podwyżką jego ceny, uniemożliwiły jakiekolwiek przyspieszenie wydania. V tom traktuje o czasach Stefana Batorego i panującego aż 45 lat Zygmunta III Wazy, gdy Rzeczpospolita była prawdziwym mocarstwem, słynącym głównie z nieznanych w innych krajach Europy swobód obywatelskich oraz niezrównanej sztuki wojennej. O tej ostatniej opowiada ten fragment wielkiego i frapującego dzieła prof. Andrzeja Nowaka.

 

O siłach zbrojnych Rzeczypospolitej przed 1572 rokiem tak pisał świadek owych czasów, Andrzej Lubieniecki: „[Król] zastał ubiór wojenny taki, jakiego niekiedy Polakom i Litwie naprzeciw kuszom i łukom było potrzeba, ale nie przeciw ognistej strzelbie. (…) Wszystko z wielkim ciężarem było i w najmniejszy wiatr rycerza umordowało i konia osadziło. (…) Piechota też polska była, że bardziej do błaznów byli podobni niż do rycerzów, bo je ubierano w szaty szachowane z różnych barw sukna (…), a broń ich – miecz a barta [topór], rusznica bardzo rzadko. A ci ani wiedzieli, jako szańce robić abo kosze. (…) A tak, jako jezda nasza jeździe węgierskiej, tak i piechota piechocie się jęli we wszystkim akomodować”.
Wojsko pospolitego ruszenia, do służby w którym zobowiązana była szlachta, wypełniała przede wszystkim jazda. Z „pospolitaków” wyodrębniła się stopniowo grupa tych, którzy się w walce chcieli specjalizować i jej poświęcić, już nie tylko z obywatelskiego obowiązku, ale w tzw. zaciągu towarzyskim – do służby opłaconej ze skarbu państwa, z podatków. W organizowanej w taki sposób zawodowej już, można powiedzieć, jeździe uwidoczniły się w czasach Stefana Batorego największe zmiany. Wyszydzona w przytoczonej wyżej uwadze Lubienieckiego ociężałość oddziałów kawalerii starego typu spowodowana była przez coraz bardziej masywny od końca XV wieku pancerz, który miał chronić całego jeźdźca i konia przed coraz skuteczniejszą bronią palną. Kiedy takie opancerzenie ważyło już nawet 60–70 kilogramów, szarża, czyli to właśnie, co stanowiło o sile kawalerii, stawała się niemożliwa.
Zdolność manewrowania zachowywały formacje lekkiej kawalerii, tzw. raców, później nazywanych husarzami, wprowadzane już od początku XVI wieku. Samo słowo husarz przyszło do nas albo (podobnie jak nazwa jego poprzedników, raców) z języka serbskiego, w którym oznacza konnego wojownika czy też rozbójnika, albo z węgierskiego. W węgierskim huszár znaczy dosłownie „dwadzieścia arów” (jednostek obszaru) i odnosi się do podatku ziemskiego z połowy XV wieku, zgodnie z którym właściciel majątku tej wielkości zobowiązany był do wystawienia konnego jeźdźca do armii króla Węgier. Po łacinie to słowo zapisywano już w 1432 roku na Węgrzech jako „hussarones”, w znaczeniu – strzegący granicy z imperium osmańskim. Niektórzy specjaliści bizantynolodzy wywodzą to słowo nawet z dawniejszych jeszcze czasów, wskazując piśmiennictwo militarne cesarstwa bizantyjskiego z X wieku, gdzie wymieniani już byli „chonsarioi” jako lekka kawaleria, formowana zwłaszcza w bałkańskich posiadłościach „drugiego Rzymu”. Sporu o genezę nazwy nie rozstrzygniemy, na pewno przyszli nasi „hussarones” z południa, ale w Rzeczypospolitej w czasach Batorego nabrali nowego, wyjątkowego znaczenia.
„Racowie” w polskiej służbie ćwiczeni byli w szarży w pełnym pędzie, cwałem, w zwartym szyku, „kolano w kolano”, bez zbroi, za to z tarczą, szablą i długą, wydrążoną kopią. Już na progu panowania Batorego, w wojnie z Gdańskiem (w bitwie pod Lubiszewem, 17 kwietnia 1577 roku), okazało się, jak skuteczne może być połączenie tej zdolności z lżejszym opancerzeniem jeźdźca, nie tak paraliżującym jak w starych formacjach, ale jednak dodającym efektywnej ochrony i zarazem masy, która wzmagać będzie siłę natarcia galopującej formacji.
Taki „złoty środek” husaria nowego typu uzyskała w postaci półzbroi płytowej, o wadze 15 do 18 kilogramów, z grubym napierśnikiem (5–7 milimetrów), połączonym rzemykami z naplecznikiem, uzupełnionymi przez chroniący głowę i kark szyszak oraz tzw. zarękawie. To na ogół wystarczyło do zabezpieczenia przed bronią palną czy strzałą. Zrezygnowano w tej formacji z dużej, podłużnej tarczy, zastępując ją mniejszym, okrągłym kałkanem – tarczą typu tureckiego. Oprócz lekkiej, wydrążonej w środku 3-, 4-metrowej kopii, dobrej do pierwszego uderzenia i przełamania szyków nieprzyjaciela, miał husarz do użycia długi na około półtora metra koncerz, czyli rodzaj wąskiego miecza, którego po skruszeniu kopii używano do kłucia, przebijania zbroi przeciwnika.
Do tego dojdą pistolety, a przed końcem XVI wieku nierzadko jeszcze zamiast nich – łuk i nadziak, rodzaj bojowego młota z ostrym dziobem. Oczywiście szczególnie ważna była husarska szabla: typu węgiersko-tureckiego, z niewielką krzywizną ostrza. Za króla Stefana przyjęła się forma tej szabli zwana od nazwiska króla „batorówką”. Marek Plewczyński, najlepszy znawca wojskowości polskiej tego czasu, opisuje ją precyzyjnie: „Głownia o długości 84 cm posiadała na każdym płazie [bocznej powierzchni] po dwie strudziny [bruzdy], a trzon otwartej rękojeści był tylko nieznacznie nachylony ku przodowi. Jelec [osłona dłoni, zabezpieczająca także przed jej ześliźnięciem na ostrą głownię szabli] miał wydatne, prostopadle ustawione wąsy. Taka bojowa szabla nadawała się najbardziej do mocnego, przełamującego cięcia, mniej zaś do fechtunku”. I to była istota „filozofii” husarskiej: przełamać jednym cięciem, rozbić jednym uderzeniem.
Najważniejsze dla skuteczności przezbrojonej husarii były wyszkolenie i duch bojowy.
Właśnie z okresu przygotowań do wojny z Iwanem Groźnym pochodzi najstarsza podobno instrukcja „wzorów zażywania sztychów i cięć sztuką krzyżową”. Nazwa ta, nadawana nauce szermierki szablą, wywodzi się z krzyżowania się cięć i zasłon. Owa sztuka w ówczesnym wydaniu wyróżniała m.in. takie techniki jak „tatarczyk” – pionowy cios z góry na dół, „cięcie ojcowskie” – uderzenie w prawy bok, „referendarskie” – od lewego ramienia z góry przez pierś w prawo, „senatorskie” – ukośnie z dołu przez pierś, albo też „siczowe” – z góry, z zamachu ramienia w szyję. Szermiercze abecadło można było ćwiczyć w szlacheckim domu już od dziecka.
Szkolenie obejmowało wszakże nie tylko jeźdźca, ale i konia, a przede wszystkim taktykę wspólnego działania w zwartym oddziale. Trzeba było nauczyć się galopowania w ścisłym szyku, „przy ziemi”, a także dokonywania błyskawicznego nawrotu. To, podobnie jak technikę walki z wykorzystaniem tej broni, którą dysponowali towarzysze husarscy, trzeba było ćwiczyć stale, m.in. na tzw. popisach, na których oddziały musiały się stawiać regularnie w swoich chorągwiach. Tak wytwarzała się profesjonalna kadra towarzyszy, którzy zaciągali się do służby.
System zaciągu funkcjonował w następujący sposób: król wydawał tzw. listy przypowiednie do rotmistrzów, którzy mieli dokonać zaciągu do swojej roty, od ostatniej ćwierci XVI wieku częściej nazywanej już chorągwią. Listy przypowiednie określały zakres obowiązkowego uzbrojenia, wysokość i zasady wypłaty zaliczek na ekwipunek oraz samego żołdu, kwestie zaopatrzenia w żywność, a także nagród za zasługi w boju. Zaciąg był ochotniczy. Skupiał obywateli-szlachtę, którzy występowali w nim jako towarzysze broni, zwani od łacińskiego wzoru tego określenia – commilitones – komilitonami (może ktoś z Czytelników pamięta jeszcze wesołą kompanię komilitonów Kmicica w Potopie?).
Każdy towarzysz stawał do służby z pocztem, czyli z 4–5 zbrojnymi pomocnikami, zwanymi pocztowymi, którzy wspierali go bezpośrednio w walce. Z każdym pocztem było jeszcze dwóch, najwyżej trzech pachołków, luzaków, pilnujących koni i wozu z wyposażeniem oraz zaopatrzeniem oddziałku. Do składu chorągwi liczyli się jednak oczywiście tylko walczący, czyli towarzysze i pocztowi. W czasach Batorego i Zygmunta III zwanego Wazą chorągiew, jako podstawowa jednostka organizacyjno-taktyczna jazdy, liczyła 100 do 200 koni (proporcjonalnie – 20 do 40 towarzyszy i reszta pocztowych). Towarzysz zapewniał konie i uzbrojenie swojemu pocztowi. Na progu panowania Batorego mógł liczyć na żołd, wynoszący 36 złotych rocznie. Jak przypominają historycy wojskowości tej epoki, Marek Plewczyński i Wiesław Majewski, przeciętny dochód szlachcica z jednej wsi wynosił w owym czasie około 150–250 złotych, co oznacza, że roczne wynagrodzenie za służbę wojskową nie przekraczało 14–24 proc. tego dochodu. Te pieniądze nie były oczywiście jedynym ani też koniecznie najważniejszym motywem służby w kawalerii „narodowego autoramentu”, choć o ich znaczeniu i poważnych konsekwencjach kłopotów z zebraniem należnego żołdu nie raz będziemy jeszcze przypominać. Jednak wśród obywateli-szlachty na pewno wychowanie do „stanu rycerskiego” i poświęcenia w obronie ojczyzny było, obok nadziei zrobienia w wojskowym rzemiośle pewnej kariery, ważnym powodem do zaciągu pod sztandary.
Niekiedy, m.in. w czasie kampanii moskiewskich Batorego, kilka chorągwi łączono w pułk, uzupełniony przez oddział piechoty. Chorągwie kawalerii narodowego autoramentu składały się w wojskach koronnych w blisko 90 procentach z husarii nowego typu, w litewskich było to około 70 procent. Obok nich formowane były jeszcze oddziały lżejszej jazdy, zwanej kozacką, bez uzbrojenia ochronnego (pancerza), wyposażonej tylko w szable i łuki (ewentualnie rusznice). Na Litwie odrębnie powoływane były także „lekkie” chorągwie tatarskie, złożone z osiadłych w Wielkim Księstwie od czasów Witolda Tatarów. Siłę manewrową i uderzeniową jazdy, jaką dysponować miał król Stefan w walnym starciu z Moskwą, uzupełnią jeszcze oddziały kawalerii węgierskiej, a także mniej liczne, zaciężne formacje jazdy zachodnioeuropejskiego typu – rajtarzy i arkebuzerzy.
W kampaniach przeciwko Iwanowi, gdzie praktyczne zadanie polegało najczęściej na zdobywaniu zamków, konieczna była piechota. I tę, obok nowych, stosunkowo nielicznych formacji Kozaków zaporoskich oraz „wybrańców”, zasilali przede wszystkim żołnierze zaciężni, płatni zawodowcy, najczęściej z krajów niemieckich i ze Szkocji, a do tego także doskonale wyszkolona piechota węgierska. Oddziały piesze formowane były od razu w pułki, werbowane i komenderowane przez oberstów-pułkowników przy pomocy ich zastępców – kapitanów, dowódców rot przeciętnie około 200-osobowych. Pułk mógł liczyć od 500 do nawet ponad dwóch tysięcy pieszych. By ich dobrze wyposażyć, król dokonywał intensywnych zakupów nowoczesnej broni palnej. Np. w 1579 roku zamówił w Brunszwiku 2000 rusznic z zamkiem lontowym (kalibru 16 mm), a w następnym blisko trzy tysiące – w Poznaniu, Wilnie i Tykocinie. Wprowadzając używanie przygotowanych wcześniej naboi, Batory zwiększył szybkostrzelność piechoty do jednego strzału na 10 minut. Oczywiście poza strzelbami (w tym także arkebuzami i bardziej skutecznymi od rusznic muszkietami) piechota używała pistoletów, pik i krótszych od nich tzw. rohatyn, szabli, wreszcie siekier i kilofów, stosowanych wszakże nie tyle do walki, co do prac saperskich.
Jak skrupulatnie wyliczają dzisiejsi badacze, wyruszająca na trzecią kampanię przeciw Moskwie, w 1581 roku, armia polsko-litewska (w sile ponad 50 tysięcy żołnierzy) wyekwipowana była m.in. w 48 tysięcy sztuk długiej broni drzewcowej (kopii i pik), 43 tysiące ręcznej broni palnej, 28 tysięcy krótkiej broni białej (szable itp.), 12 tysięcy broni obuchowej, 14 tysięcy pancerzy i podobną ilość hełmów.
Krajowe rzemiosło zbrojeniowe potrzebowało 2–3 lat na przezbrojenie tak licznego wojska. Przy pomocy zakupów zagranicznych można było oczywiście ten okres nieco skrócić. Dodajmy, że zreformowaną już przez Zygmunta Augusta artylerię Rzeczypospolitej zastał Batory w bardzo dobrym stanie. Król Stefan przyspieszył tylko prace istniejących już ludwisarni (odlewni) nad remontem i odlewaniem nowych luf. Do transportu dział, które miały burzyć mury obleganych twierdz, polecił zakupić za granicą w dużej ilości najbardziej wytrzymałe konie pociągowe; szukano ich nawet w dalekiej Italii i Hiszpanii. A było co wozić.
Do oblężenia zamków potrzebne były tzw. kartauny, „słowiki” i szarfmece, których lufy ważyły od 1 do nawet 6 ton, a jeden pocisk do 40 kilogramów (oddać mogły te działa do 30 strzałów dziennie). Za króla Stefana zaczęto używać kul zapalających, potrzebnych do niszczenia umocnień drewnianych. Mniejsze działa polowe, jak półkartauny, ćwierćkolubryny, zwane też „sokołami” (falkonami), moździerze, śmigownice – strzelały pociskami o wadze do 20 kilogramów, z możliwością oddania do 40 strzałów dziennie.
Król zadbał o przygotowanie logistyczne kampanii. Wyznaczył do tego siedmiu kwatermistrzów – administratorów zaopatrzenia wychodzącej w pole armii w żywność. Sprowadził również specjalistów inżynierów, głównie z Italii, ale także z krajów niemieckich. Oni będą koordynowali transport artylerii i ciężkiego sprzętu, będą przygotowywali przeprawy przez rzeki sprawnie i szybko budowanymi mostami na łodziach, a wreszcie prowadzili prace oblężnicze i kierowali ogniem artylerii. Zadbano również o istniejący od czasów zygmuntowskich fachowy korpus medyczny: od chirurga i golibrody w każdej rocie, aż do naczelnego chirurga całego wojska.
Pierwszy raz w historii wojskowości polskiej i litewskiej Batory wykorzystał mapy do przygotowania kampanii. Sporządzali je sekretarze królewscy. Najbardziej znany z tej pracy Maciej Strubicz już w latach panowania Zygmunta Augusta opracowywał rysunki i mapy twierdz inflanckich, a w 1578 roku stworzył szczegółową mapę przewidywanego teatru wojny z Moskwą: od Inflant po Moskwę, Nowogród Wielki i Finlandię. W poprawionej wersji wejdzie ona, jako Magni Ducatus Lithuaniae, Livoniae et Moscoviae descriptio, do wydania dzieła Marcina Kromera Polonia w 1589 roku i poszerzy wydatnie horyzont geograficzny Europy na jej północno-wschodnie obszary.
Podobnie będzie oddziaływać wydana już w 1578 roku w Krakowie i wykorzystywana bardziej może propagandowo niż „wywiadowczo” księga Aleksandra Gwagnina: Sarmatiae Europeae descriptio (Opisanie Sarmacji europejskiej). Włoski poszukiwacz przygód z Werony, przyjęty do polskiej służby w czasie konfliktu z Iwanem o Inflanty już w 1561 roku jako specjalista w sztuce oblężniczej i fortyfikacyjnej, zbierał starannie dane o geografii, historii, etnografii, religii i obyczajach ludów, które zamieszkują kraje objęte wojną (z Moskwą i Chanatem Krymskim włącznie). Zestawił je w swym efektownie ilustrowanym, czterystustronicowym dziele jako pierwsze tak obszerne i relatywnie rzetelne opisanie egzotycznych krajów „sarmackich”.
Dodajmy, że uprzedził przygotowującego podobną pracę, także m.in. w oparciu o doświadczenia wojenne z Inflant i relacje moskiewskich jeńców, litewskiego autora, Macieja Stryjkowskiego. Ten dopiero w 1582 roku wyda (w Królewcu) swoją Kronikę Polską, Litewską, Żmudzką i wszystkiej Rusi – oskarżając Italczyka o plagiat. Tego sporu nie będziemy rozstrzygali – w każdym razie to łacińskie dzieło Gwagnina, uczestniczącego również czynnie w wyprawie na Psków w 1581 roku, przyda się bardzo sławie sprawy króla Stefana i Rzeczypospolitej, zwłaszcza w swoim drugim wydaniu (w 1581 r. w niemieckiej Spirze) i w następnych, gdzie będzie już dodatek opisujący krwawe represje okupacyjnych wojsk cara w Inflantach i chwalebne początki kampanii Batorego. Błyskawicznie pojawią się przekłady z łaciny na niemiecki, włoski i nawet czeski. Polski ukaże się dopiero w 1611 roku (przypomnijmy jednak, że łacina była wśród szlachty Rzeczypospolitej powszechnie znana).
Król Stefan nie stworzył polskich sił zbrojnych z niczego, na pewno nie. Z właściwą sobie siłą woli dokończył tylko kolejny etap ich modernizacji i z wyjątkową starannością oraz zapobiegliwością przygotował je do użycia w wielkiej wojnie: tymi środkami, jakie można było uzyskać od świadomej tej potrzeby Rzeczypospolitej. (…)

Jest tylko początek artykułu. Całość jest do przeczytania w aktualnym numerze naszego miesięcznika „WPiS - Wiara, Patriotyzm i Sztuka”. Można go zakupić  tutaj.


→ Opcje wyszukiwania Drukuj stronę WPiS 09/2024 - okładka Zamów prenumeratę Egzemplarz okazowy

Zapisz się do newslettera

Facebook
  • Blogpress
  • Polsko-Polonijna Gazeta Internetowa KWORUM
  • Niezależna Gazeta Obywatelska w Opolu
  • Solidarni 2010
  • Razem tv
  • Konserwatyzm.pl
  • Niepoprawne Radio PL
  • Afery PO
  • Towarzystwo Patriotyczne
  • Prawica.com.pl
  • Solidarność Walcząca Mazowsze
  • Liga Obrony Suwerenności
  • Ewa Stankiewicz

Komentarze

Domniemanie jako metoda manipulacji

Trzeba przyznać, że lewackie media nad Wisłą, czyli media, które same nazwały się „głównego nurtu”, podczas pontyfikatu polskiego papieża Jana Pawła II trzymały w sprawach papieskich języki, pióra i kamery na wodzy. Póki Ojciec Święty żył, naprawdę rzadko zdarzał się jakiś napad na naszego Wielkiego Rodaka ze strony Jego ziomków, obojętnie jakiej byli orientacji (teraz, co innego – używają sobie po chamsku). W Niemczech natomiast niezbyt respektują swojego rodaka na tronie Piotrowym i to jeszcze za życia Benedykta XVI. I tam nie obywa się bez chamstwa, które w temacie papieskim jest jakby uprawnione. Dotyczy to nawet tak zdawałoby się szacownych i kulturalnych redakcji, jak np. „Die Welt”. Nie wiem czemu w Polsce określa się ten dziennik jako konserwatywno-prawicowy. Tym bardziej, że redakcja sama pisze o sobie: „liberalno-kosmopolityczna”.
więcej

Copyright © Biały Kruk Copyright © Biały Kruk. Wszelkie prawa zastrzeżone. Wszelkie materiały, informacje, pliki, zdjęcia itp. dostępne w serwisie chronione są prawami autorskimi i nie mogą być kopiowane, publikowane i rozprowadzane w żadnej formie.
Cytaty możliwe są jedynie pod warunkiem podania źródła.

MKiDN
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych.

Archiwum