Zamknij X W ramach naszego serwisu stosujemy pliki cookies. Korzystanie ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane
w Państwa urządzeniu końcowym. Więcej szczegółów w naszej "Polityce Cookies".

Marsz, marsz, ale nie Dąbrowskiego

Vox populi?

Aktualności

28.06.2024 10:40

 

Leszek Sosnowski

Karol Wielki w towarzystwie swego zaufanego doradcy, mnicha Alkuina na XIX-wiecznej litografii hiszpańskiej. Fot. Meisterdrucke Karol Wielki w towarzystwie swego zaufanego doradcy, mnicha Alkuina na XIX-wiecznej litografii hiszpańskiej. Fot. Meisterdrucke Kilka lat temu rozpoczął się wiek IX. Akwizgran tętnił życiem, ulice rozbrzmiewały wielojęzycznym gwarem; nic dziwnego, miasto to było bowiem centrum ówczesnego imperium Karola Wielkiego, króla Franków i Longobardów, a od 25 grudnia 800 r. cesarza rzymskiego. Karol, znany z pobożności, właśnie przebywał w kaplicy pałacowej na modlitwie; w półmroku wyraźnie rysowała się jego potężna sylwetka. Pomieszczenie, niedawno konsekrowane, zapierało dech w piersiach swoją wspaniałością. Dekoracje były wizją Niebiańskiego Jeruzalem. Do kaplicy wszedł, delikatnie chrząkając, Alkuin, wielce uczony mnich teolog z Anglii. Długo już przebywał na dworze Karola, służąc mu wiedzą i radą, szczególnie w sprawach wiary. Władca przywołał go gestem i zagadnął o ostatni list, jaki od niego otrzymał. Piszesz mi – mówił Karol – że głos ludu jest głosem Boga, vox populi, vox Dei. Co przez to rozumiesz, przecież lud nie zawsze trzyma się Boskich zasad? To prawda, panie – odparł mnich – ale ty jako władca odpowiadasz za powierzonych twej pieczy ludzi, za doprowadzenie ich do Boga.

 

1.

Zbyt rzadko zastanawiamy się, na czym polega dziś siła bezbożnego lewactwa (przez co rozumiem wszelkiej maści neoliberałów, neomarksistów i neobolszewików, w tym opcję polityczną aktualnie sprawującą władzę w Polsce). Nieustannie roztrząsamy skutki tzw. liberalno-lewicowych rządów, będące nieraz wprost tragiczne, niewiele poświęcając miejsca w swych opiniach i komentarzach temu, skąd ta bezbożna formacja czerpie moc. Wygrali wybory, więc rządzą – takie jest pospolite mniemanie. Jeśli jednak głębiej się zastanowić, okaże się, że to żadne wytłumaczenie, bowiem wybory w naszych czasach nie są – wbrew pozorom – przyczyną zmiany, utraty lub utrzymania władzy. Wybory są tylko narzędziem, nie przyczyną.

Angielscy zwolennicy komunistycznego kandydata w wyborach powszechnych J.R. Campbella maszerują w 1951 r. przez Woodford w Essex. Campbell stanął w tym okręgu przeciwko Winstonowi Churchillowi, uzyskując 1,34 proc. głosów. Fot. flashbak.com Angielscy zwolennicy komunistycznego kandydata w wyborach powszechnych J.R. Campbella maszerują w 1951 r. przez Woodford w Essex. Campbell stanął w tym okręgu przeciwko Winstonowi Churchillowi, uzyskując 1,34 proc. głosów. Fot. flashbak.com Wybory parlamentarne czy samorządowe przestały być sposobem na wyrażenie woli ludu czy narodu. Są skutkiem różnych działań, manipulacji i knowań kształtujących tę wolę, czy jak kto woli – opinię publiczną. Bo wola społeczeństwa wyrażona w wyborach powszechnych to nic innego jak właśnie wypadkowa tej opinii, i to de facto wypadkowa aktualna tylko w momencie głosowania. Czasem może być oczywiście aktualna dłużej, ale to nie jest warunek wyborczy. Bo choćby opinia z tego dnia, w którym naród poszedł do urn, zmieniła się na drugi dzień, to kadencja wybranych i tak będzie trwać. Nieraz krócej niż przewidywano, ale trwać będzie.

Choć wydaje się to mało prawdopodobne, bywa jednak i tak, że opinia publiczna ulega gwałtownej zmianie dosłownie z dnia na dzień. Tak właśnie stało się w Polsce z 4 na 5 czerwca 1989 r. Opinia narodu wyrażona w wyborach do parlamentu 4 czerwca została nazajutrz całkowicie zignorowana. Tak to parę lat temu opisał na łamach „Wpisu” autor „Dziejów Polski” prof. Andrzej Nowak: „4 czerwca 1989 r. wspominam jak najlepiej. Kiedy wieczorem sprawdzało się wyniki głosowania – to było wrażenie nawet pewnej euforii. W każdej prawie komisji wyborczej byli nasi obserwatorzy i przekazywali stopniowo obliczenia, które wskazywały na pełne zwycięstwo strony solidarnościowej. To był dzień, w którym podział był jednoznaczny: my i oni, nasza strona i tamta strona. I myśmy te wybory wygrali w sposób miażdżący. Szok nastąpił następnego dnia, kiedy ustami rzecznika Komitetów Obywatelskich Janusza Onyszkiewicza, a także Bronisława Geremka, przekazano nam, że źle zagłosowaliśmy. Że za bardzo pozwoliliśmy sobie na wolność, że naruszyliśmy pewien układ, który jest ważniejszy od tego, co zdecydowali wyborcy 4 czerwca. I dopiero wtedy, 5 czerwca, spojrzałem na to, co wydarzyło się dzień wcześniej, z zupełnie innej perspektywy. Nie z perspektywy euforii, wiary w wielką zmianę. 5 czerwca zorientowałem się, że PRL się nie skończył, że zostaliśmy jednak poddani pewnej manipulacji, że nasz wolny głos okazał się mniej ważny od układu zawartego wcześniej, przy okrągłym stole”.

„Ewolucja czy r-ewolucja? I co dalej?”. Rys. Ewa Barańska-Jamrozik „Ewolucja czy r-ewolucja? I co dalej?”. Rys. Ewa Barańska-Jamrozik Wyszło wówczas na światło dzienne wielostronne porozumienie polityczne, nazwane potem kontraktem stulecia. Patrząc na jego późniejsze, wielorakie i do dziś trwające skutki, można powiedzieć, że od czasów targowicy (1792) nie było ważniejszego kontraktu. Tamta umowa, podpisana de facto nie w ukraińskiej mieścinie Targowica, a w Petersburgu na dworze Katarzyny II, skutkowała redukcją naszej suwerenności aż do zera oraz represjami wobec obozu twórców i zwolenników Konstytucji 3 maja. Układy okrągłego stołu po upadku PRL analogicznie przywracały sukcesywnie władzę przefarbowanym czerwonym, ratowały im stanowiska (choć pod innymi szyldami), obdarzały majątkami.

Ów z pozoru wielce demokratyczny „kontrakt stulecia” obejmował cały pakiet zobowiązań sygnatariuszy do reorganizacji najwyższych organów państwowych, w tym wprowadzenia nowej ordynacji wyborczej. „Nowej” nie oznaczało jednak „uczciwej”. Potwierdzono, co prawda, że wszystkie miejsca w stuosobowym Senacie powstaną w efekcie pełnej swobody obywatelskiej, ale w Sejmie już tylko 35 proc. miejsc miało być obsadzonych w wyniku tzw. wolnej gry wyborczej. Aż 65 proc. posłów miało zostać wybranych tak jak dawniej: tylko z list PZPR oraz jej służalczych sojuszników. W ten sposób wiadomo było z góry, kto będzie rządził państwem.

Zaiste – kontrakt stulecia! Stulecia, ale dla komunistów, którym widmo zagłady już zajrzało w oczy. Ktoś jednak podał im pomocną dłoń i podźwignęli się. Sytuacja była kuriozalna, jak w dowcipie z czasów sowieckich: Do szkolnej klasy przyszła wychowawczyni i powiedziała do dzieci: Dziś będziemy pisać wypracowanie nt. „Kto jest twoim idolem – i dlaczego Lenin”.

Ponieważ wiadomo było, że idolem wciąż pozostaje Lenin, frekwencja wyborcza w 1989 r. była – biorąc pod uwagę wielkie poruszenie w narodzie – dość kiepska; w zależności od regionu wyniosła od 71 do 53 proc. Już przed głosowaniem część społeczeństwa uznała, że jest manipulowana, że Polaków oszukano przy okrągłym stole, że komuniści nie stanęli do równej walki, że zagwarantowano im moc poprzez nieznane opinii publicznej knowania.

Wieczorem 4 czerwca 1989 r. komuniści początkowo byli załamani, ponieważ nie udało im się spełnić jedynego, wydawałoby się wyjątkowo łatwego warunku, ustanowionego tylko po to, żeby wybory wyglądały poważniej. Otóż kandydaci partyjni ze specjalnej listy szczególnie zasłużonych w budowaniu postępu, ludzie bardzo popularni, nie opuszczający pierwszych stron gazet, powinni byli przekroczyć próg 50 proc. głosów ważnych; na te miejsca nikt inny nie mógł wskoczyć, nie było do nich konkurentów. Ale te 50 proc. głosów trzeba było uzyskać, aby zdobyć mandaty. Udało się to zaledwie dwóm osobom! A przecież ci sami ludzie jeszcze parę lat wcześniej uzyskiwali po 98-99 proc. (sic!) głosów, jak wynikało z raportów komisji wyborczych. Niektórzy historycy pisali później, że to była wielka kompromitacja. Ale tak naprawdę było to odzwierciedlenie stanu faktycznego opinii społecznej w roku 1989 – stanu „poparcia” dla wciąż jeszcze rządzących.

I cóż się stało? Nagle zmieniono procedury wyborcze, zarządzono drugą turę z ordynacją gwarantującą już obsadzenie wakatów tylko przez osobników z PZPR. Społeczeństwo w olbrzymiej większości uznało się – i słusznie – za jeszcze bardziej oszukane niż przed 4 czerwca. Ludzie nie mieli zamiaru w dalszym ciągu dobrowolnie uczestniczyć w matactwach ratujących znienawidzoną komunę. Ile osób jej nienawidziło, można było wyliczyć w prosty sposób z frekwencji odnotowanej 18 czerwca 1989 r. w ustawce, nazwanej szumnie drugą turą wyborów. I tak np. w Kraśniku do urn poszło ponownie zaledwie 14 proc. uprawnionych, czyli 86 proc. było przeciwko gwarantowaniu czerwonym warunków przetrwania.

Obywatele i lud rzymski we wczesnym chrześcijaństwie na ilustracji z 1887 r. w „History of civilization, being a course of lectures on the origin and development of the main institutions of mankind” Fot. Wikimedia Obywatele i lud rzymski we wczesnym chrześcijaństwie na ilustracji z 1887 r. w „History of civilization, being a course of lectures on the origin and development of the main institutions of mankind” Fot. Wikimedia Wówczas wszyscy mieli, rzecz jasna, żywo w pamięci „dokonania” komunistów, dziś zapomniane, które najlepiej określił znakomity publicysta Stefan Bratkowski: „nie spieprzyli tylko tego, czego spieprzyć się nie dało”. Średnia frekwencja w „dogrywce” wyniosła w skali kraju zaledwie 25 proc. Patrząc na ten wynik od drugiej strony – 75 proc. narodu było zdecydowanie przeciwne zaprogramowanemu efektowi wyborczemu! Nie wynik wyborów rozstrzygał o tym, kto będzie rządził Polakami, ale wszystko to, co stanowiło do tych wyborów przygotowanie.

W przygotowaniach tych, których trudno nie nazwać „knowaniami”, uczestniczył niestety także obóz solidarnościowy, którego elity były zdominowane wówczas przez liberałów i postkomunistów typu Adam Michnik, Jacek Kuroń czy Bronisław Geremek. Oni już od dawna dostrzegali swoją szansę na sukces właśnie w kolaboracji z dawnymi funkcjonariuszami partyjnymi, a nie w walce o suwerenne państwo. Dla obserwatorów podziemnej opozycji w PRL-u nie było to nic zaskakującego, ponieważ osobnicy ci (zresztą nie tylko oni) dawali wyraz swoim poglądom w licznych publikacjach nielegalnie, ale dość masowo rozpowszechnianych po kraju. Lansowali teorie, że stawianie się Wielkiemu Bratu nie ma sensu, że doprowadzi do katastrofy, wojny, więc lepiej się dogadać. Z tym, że z czerwonymi jeszcze nikt i nigdy nie dogadał się na swoich lub neutralnych warunkach. Albo się respektuje ich żądania i postulaty, albo porozumienia nie ma.

Społeczeństwo, zmordowane ciężkimi warunkami życia, o jakich dziś już mało kto ma pojęcie, nie zawrzało po 4 czerwca. Komuniści spokojnie rozpoczęli dzięki temu swoje odrodzenie, a tym samym systematyczne przekształcanie demokracji w powolne im narzędzie. Wiedzieli doskonale, że w tym przekształcaniu najważniejsze będą oświata, jako jeden filar przetrwania i ostatecznego sukcesu, oraz prasa, radio i telewizja jako drugi filar. To, czego tak się obawiali, czyli wybory w warunkach demokratycznych, okazało się przeszkodą stosunkowo łatwą do pokonania. Z wydarzeń 4 czerwca 1989 r. wyciągnęli błyskawicznie oczywisty wniosek: wybory są tylko narzędziem do przejmowania władzy, nie potrzeba ich nawet fałszować, jak robili to ich ojcowie i dziadkowie 19 stycznia 1947 r. z pomocą i pod kierownictwem Sowietów, kiedy to przekręcono wyniki na każdym szczeblu komisji wyborczych.

Dzięki układowi z okrągłego stołu na urząd prezydenta wybrano gen. Jaruzelskiego – człowieka, który powszechnie uchodził za kata wolnej Polski. Byli partyjni zachowali kontrolę nad resortami bezpieczeństwa, w tym milicją, w której przekształcenia polegały głównie na zmianie koloru mundurów oraz nazwy na „policja”.

 

Jest tylko początek artykułu. Całość jest do przeczytania w aktualnym numerze naszego miesięcznika „WPiS - Wiara, Patriotyzm i Sztuka”. Można go zakupić  tutaj.

→ Opcje wyszukiwania Drukuj stronę WPiS 10/2024 - okładka Zamów prenumeratę Egzemplarz okazowy

Zapisz się do newslettera

Facebook
  • Blogpress
  • Polsko-Polonijna Gazeta Internetowa KWORUM
  • Niezależna Gazeta Obywatelska w Opolu
  • Solidarni 2010
  • Razem tv
  • Konserwatyzm.pl
  • Niepoprawne Radio PL
  • Afery PO
  • Towarzystwo Patriotyczne
  • Prawica.com.pl
  • Solidarność Walcząca Mazowsze
  • Liga Obrony Suwerenności
  • Ewa Stankiewicz

Komentarze

Domniemanie jako metoda manipulacji

Trzeba przyznać, że lewackie media nad Wisłą, czyli media, które same nazwały się „głównego nurtu”, podczas pontyfikatu polskiego papieża Jana Pawła II trzymały w sprawach papieskich języki, pióra i kamery na wodzy. Póki Ojciec Święty żył, naprawdę rzadko zdarzał się jakiś napad na naszego Wielkiego Rodaka ze strony Jego ziomków, obojętnie jakiej byli orientacji (teraz, co innego – używają sobie po chamsku). W Niemczech natomiast niezbyt respektują swojego rodaka na tronie Piotrowym i to jeszcze za życia Benedykta XVI. I tam nie obywa się bez chamstwa, które w temacie papieskim jest jakby uprawnione. Dotyczy to nawet tak zdawałoby się szacownych i kulturalnych redakcji, jak np. „Die Welt”. Nie wiem czemu w Polsce określa się ten dziennik jako konserwatywno-prawicowy. Tym bardziej, że redakcja sama pisze o sobie: „liberalno-kosmopolityczna”.
więcej

Copyright © Biały Kruk Copyright © Biały Kruk. Wszelkie prawa zastrzeżone. Wszelkie materiały, informacje, pliki, zdjęcia itp. dostępne w serwisie chronione są prawami autorskimi i nie mogą być kopiowane, publikowane i rozprowadzane w żadnej formie.
Cytaty możliwe są jedynie pod warunkiem podania źródła.

MKiDN
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych.

Archiwum