Najsłynniejszy autoportret Stanisława Wyspiańskiego z 1903 r.
W XVII-wiecznym spichlerzu powstało Muzeum Wyspiańskiego
Jolanta Sosnowska
Właściwie to bardzo dziwne, ale i nader wymowne, że ten arcypolski artysta nie miał w Krakowie, swoim rodzinnym mieście – w którym i dla którego z tak ogromną pasją tworzył – osobnego, tylko jemu poświęconego muzeum. A przecież zasłużył się dla tego podwawelskiego grodu oraz dla naszej narodowej kultury i sztuki tyle, co bodaj żaden inny twórca”. Tak pisałam przy okazji monumentalnej wystawy zorganizowanej w 2017 r. w gmachu głównym Muzeum Narodowego w Krakowie z okazji 110-lecia śmierci Stanisława Wyspiańskiego.
Dokładnie po upływie czterech lat Stanisław Wyspiański doczekał się wreszcie własnego muzeum pod Wawelem! Dodajmy od razu, że głównie dzięki staraniom nowego dyrektora Muzeum Narodowego w Krakowie, prof. Andrzeja Szczerskiego. Mieści się ono w odległości niespełna 300 m od domu przy ul. Krupniczej 26, w którym 15 stycznia 1869 r. przyszły genialny twórca przyszedł na świat. Dom ten początkowo należał do jego matki Marii, z domu Rogowskiej, obecnie usytuowane jest tam (od 1996 r.) Muzeum Józefa Mehoffera (oddział MNK). Ten bliski przyjaciel autora „Wesela” nabył bowiem budynek w 1932 r. od kolejnych właścicieli, zresztą w stanie bardzo zdewastowanym.
Warto przypomnieć, że 15 września 1889 r. 20-letni zaledwie Stanisław wraz ze swoim równolatkiem Józefem Mehofferem otrzymał od Jana Matejki propozycję wykonania polichromii do restaurowanego wtedy kościoła Mariackiego. Później dostali zlecenie wykonania dla tej świątyni projektu kwater witraża przedstawiającego sceny z życia Matki Bożej. W połowie listopada 1891 r. obaj przyjaciele zadebiutowali na wystawie Towarzystwa Przyjaciół Sztuk Pięknych w Krakowie, prezentując właśnie projekty mariackich witraży. Obdarzeni wielką indywidualnością artyści potrafili stworzyć arcydzieło, bardzo jednorodne.
Obecnie prace obydwu tych wybitnych twórców, jak i pamiątki, które po nich zostały, prezentowane są niejako po sąsiedzku w dwóch pięknie zaadaptowanych budynkach. Obejrzawszy ekspozycje w jednym muzeum, można przejść pieszo ulicą Garncarską do drugiego na placu Sikorskiego. A potem oczywiście należy udać się do znajdującego się także w niedalekiej odległości gmachu głównego krakowskiego Muzeum Narodowego. Można tę drogę nazwać szlakiem wielkiej sztuki.
Nowe Muzeum Stanisława Wyspiańskiego znalazło swe miejsce w starannie wyremontowanym, odpowiednio przystosowanym i bardzo nowocześnie wyposażonym budynku dawnego spichlerza przy placu Sikorskiego 6. Powstał on w XVII w., ówcześnie poza murami królewskiego miasta, na terenie osady (jurydyki) zwanej Garbary lub Piasek. Jeszcze do niedawna, w latach 2013–2021, mieścił się tu bardzo mało znany, ale zgodny jak najbardziej z obecnymi trendami, Ośrodek Kultury Europejskiej „Europeum” (też oddział MNK). Prezentowano tu „siedem wieków historii sztuki europejskiej na przykładzie ponad 100 obrazów i rzeźb”. Jak na siedem wieków sztuki całego kontynentu – bardzo skromnie… Wcześniej, od 1945 r., był tu magazyn dzieł sztuki, głównie mebli, chociaż warunki przechowywania były kiepskie.
Ponieważ nazwa Muzeum Narodowe zobowiązuje do szczególnej troski o polskie dziedzictwo kulturowe, dobrze się stało, że dawny spichlerz zmienił swój profil wystawienniczy. Tym bardziej, że szacowna krakowska placówka jest w posiadaniu ponad 1100 (!) obiektów związanych z twórczością Stanisława Wyspiańskiego, które w ostatnich latach spoczywały w magazynach. W skład tego olbrzymiego dorobku artysty wchodzą obrazy olejne, pastele, akwarele, szkice, rysunki, ryciny, kartony witraży, przepróchy, projekty, meble, rzeźby, jego unikatowy prywatny księgozbiór, autografy wierszy i utworów dramatycznych, do których wykonywał też własnoręcznie ilustracje i winiety, kostiumy teatralne, afisze, ale także listy, dokumenty, zdjęcia rodzinne i pamiątki osobiste. Faktycznie materiał na osobne muzeum.
„Współczesne docenienie Stanisława Wyspiańskiego nie powinno polegać na jego przesadnej aktualizacji – mówi dyrektor MNK prof. Andrzej Szczerski. – Ważniejsze jest, abyśmy dzieła artysty uznali za wyjątkowy przykład ponadczasowych wartości kultury polskiej, które świadczą o uniwersalizmie naszego dziedzictwa i sile jego wyrazu, tak istotnych chociażby w obecnej debacie o narodowej podmiotowości, znaczeniu religijności, definicji wolności czy fundamentów kultury europejskiej. Wyspiański to jeden z najważniejszych artystów europejskich przełomu XIX i XX wieku”. Dodajmy, że jemu współcześni byli o tym bardziej przekonani niż obywatele XXI wieku. Ale jest tak nie z powodu dezaktualizacji jego twórczości, tylko z braku stosownego nauczania i propagowania. Nowe muzeum ma szansę to zmienić.
Najwyższy czas, aby ten „inny i odrębny głos z prowincji” został wykrzyczany jak najgłośniej i dotarł swym echem jak najdalej. Polacy nie gęsi i swój język mają – chciałoby się wołać doniośle. – Także język artystyczny! Nie mamy potrzeby chować się w kotle anonimowego Made in Europe. Dodajmy, że pierwszym krokiem w tym kierunku stała się wystawa „Young Poland: An Arts and Crafts Movement, 1890–1918”, prezentowana z wielkim sukcesem w londyńskiej William Morris Gallery (pisaliśmy o tym we „Wpisie” 7/2021), gdzie pokazywane są także niektóre dzieła Wyspiańskiego (jednym z trzech kuratorów ekspozycji jest prof. Andrzej Szczerski, który bardzo o tę ekspozycję zabiegał).
Wróćmy jednak do nowo otwartego Muzeum Stanisława Wyspiańskiego. Do wejścia w jego progi zaprasza już sama przyciągająca wzrok fasada, nosząca na sobie ślady minionego czasu. Pozbawiona tynku, odsłania odczyszczoną czerwoną cegłę, mieszającą się z białym kamieniem. To piegowate lico jakoś pasuje do prywatnego życia Wyspiańskiego, które było dosyć chropowate, dalekie od doskonałości. „Gorąca miłość do najbliższych, ogromne, znużone pragnienie spokoju, wypoczynku, cichego szczęścia rodzinnego – łączy się ciągle z obawą utraty, z lękiem przed nieszczęściem, z trwożnym oczekiwaniem druzgocącego uderzenia losu, z nabrzmiałą łzami litością nad bezbronnością życia tych najdroższych sercu istot” – zauważał współczesny Wyspiańskiemu historyk sztuki, poeta, dramaturg, publicysta i recenzent teatralny Władysław Kozicki.
Życie osobiste stało niejako w opozycji do wszechstronnie pięknej i wielorakiej twórczości Stanisława Wyspiańskiego, którą znamionowały nieograniczona wyobraźnia, imponująca wiedza, ciągła potrzeba rozwoju i doskonałość artystycznego warsztatu. „Każda rozmowa, każde dotknięcie się nowej rzeczy, nowej sprawy – pisał w 1918 r. Adam Grzymała-Siedlecki – rodziły w Wyspiańskim reformatorską żądzę. Zmienić, przeinaczyć, poprawić; te zadania, pragnienia, dopominania się powstawały w jego duszy natychmiast. Nie umiał być umysłem negatywnym li tylko, nie rozumiał nawet negacji bez natychmiastowego planu afirmacji i konstrukcji swojej własnej”.
Muzeum nie jest na tyle przestronne, by pokazać olbrzymie dzieła wielkoformatowe. Wykonana przez Wyspiańskiego temperą na płótnie w 1904 r. replika pastelowego projektu z 1897 r. monumentalnego witraża „Bóg Ojciec” do okna krakowskiego kościoła Franciszkanów – największy obiekt na wystawie (877 x 391 cm) – pokazywana jest bodaj w jednej trzeciej całości. Reszta spoczywa zrolowana na odpowiednio wykonanej konstrukcji bębnowej, która służy przechowywaniu tego obiektu. Ale nic to nie szkodzi, nie będę utyskiwać, że miejsca zbyt mało; najważniejsze bowiem, że wreszcie powstało osobne muzeum poświęcone tylko i wyłącznie Wyspiańskiemu, że jest wreszcie stała ekspozycja wystawiająca 200 eksponatów, i to reprezentatywnych dla przekroju przebogatej twórczości. Każdy, kto przyjedzie do Krakowa, będzie mógł się tu teraz zapoznać choć z jej częścią (poza tym oczywiście, co można podziwiać w nieodległych kościołach Franciszkanów i Mariackim). Jestem przekonana, że w przyszłości nadarzy się okazja, by przenieść muzeum w miejsce przestronniejsze.
Obecny budynek jest trzykondygnacyjny. Na parterze, zaraz po wejściu, w części ekspozycji nazwanej rodzinnie i zapraszająco „We własnym domu”, prezentowane są autoportrety artysty z sierpnia 1890 r., z 1903 r., a także z 1907 r., kiedy twarz malarza była już wyraźnie zdeformowana przez chorobę. Są tu również pastelowe wizerunki jego najbliższych: żony Teofili Teodory i ich rozkosznych dzieci – Helenki, Miecia i Stasia. „Główka Helenki” z 1900 r. przedstawia 4-letnią córeczkę z rozdziawioną buzią i włoskami w nieładzie, jakby zdziwioną, zaskoczoną, niedawno zbudzoną ze snu. „Główka Mietka” z 1901 r. ukazuje też nieco zaspanego, ubranego jeszcze w piżamkę około dwuletniego chłopczyka. „Mietek oparty na brodzie” z 1904 r. to 5-letni malec, trochę może obrażony, a może po prostu zawstydzony. Secesyjne w ornamentyce „Macierzyństwo” z 1905 r. jest obrazem żony karmiącej piersią najmłodszego syna, Stasia; matce przygląda się córka Helenka, ukazana podwójnie – z profilu i frontalnie.
Wszystkie te portrety malowane są z zachwytem, miłością i tkliwością, ale bez taniej ckliwości. Są to głównie pastele, gdyż już w 1891 r. okazało się, że artysta ma alergię na farby olejne; po poważnym nimi zatruciu przestał ich używać. Któryś ze współczesnych Wyspiańskiemu krytyków powiedział jakże słusznie, że jego pastele „wabią oko nadzwyczajną błyskotliwością koloru”.
„We własnym domu” dostrzegamy ponadto portrety przyjaciół (Adama Chmiela), mecenasów oraz znajomych. Dalej podziwiamy namalowane przez Wyspiańskiego wnętrza jego pracowni krakowskiej i paryskiej. Pejzaże, jakie rozpościerały się z okien krakowskiego mieszkania przy ulicy Krowoderskiej, malowane były w 1905 r., gdy artysta nie mógł już chodzić. Wielkim wzruszeniem napełniły mnie przedmioty bardzo osobiste, a mianowicie paleta, którą Wyspiański się posługiwał, i pastele (oba przedmioty z ok. 1900 r.), których nie zdążył zużyć…
Zanim wejdziemy na piętro, warto zejść najpierw do kondygnacji podziemnej, gdyż mamy tam kontynuację wątku domowego. W sali „Księgi moje” pokazywany jest bowiem zachowany księgozbiór Wyspiańskiego. W liście do przyjaciela Henryka Opieńskiego, kompozytora i muzykologa, 27-letni Stanisław Wyspiański pisał: „mam passyę do książek i kocham się w książkach (…) ja cierpię na tę nieuleczalną chorobę umysłową pragnienia ciągłego pokarmu pisanego. Ja nie biorę (…) byle czego do ręki, ale te rzeczy, które wybiorę, które podejmuję do czytania, bardzo kocham i upijam się nimi”.
Fot. Michał Klag
Jest tylko początek artykułu. Całość jest do przeczytania w aktualnym numerze naszego miesięcznika „WPiS - Wiara, Patriotyzm i Sztuka”. Można go zakupić tutaj.
Trzeba przyznać, że lewackie media nad Wisłą, czyli media, które same nazwały się „głównego nurtu”, podczas pontyfikatu polskiego papieża Jana Pawła II trzymały w sprawach papieskich języki, pióra i kamery na wodzy. Póki Ojciec Święty żył, naprawdę rzadko zdarzał się jakiś napad na naszego Wielkiego Rodaka ze strony Jego ziomków, obojętnie jakiej byli orientacji (teraz, co innego – używają sobie po chamsku). W Niemczech natomiast niezbyt respektują swojego rodaka na tronie Piotrowym i to jeszcze za życia Benedykta XVI. I tam nie obywa się bez chamstwa, które w temacie papieskim jest jakby uprawnione. Dotyczy to nawet tak zdawałoby się szacownych i kulturalnych redakcji, jak np. „Die Welt”. Nie wiem czemu w Polsce określa się ten dziennik jako konserwatywno-prawicowy. Tym bardziej, że redakcja sama pisze o sobie: „liberalno-kosmopolityczna”.
więcej
Copyright © Biały Kruk. Wszelkie prawa zastrzeżone. Wszelkie materiały, informacje, pliki, zdjęcia itp. dostępne w serwisie chronione są prawami autorskimi i nie mogą być kopiowane, publikowane i rozprowadzane w żadnej formie.
Cytaty możliwe są jedynie pod warunkiem podania źródła.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych.