Zamknij X W ramach naszego serwisu stosujemy pliki cookies. Korzystanie ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane
w Państwa urządzeniu końcowym. Więcej szczegółów w naszej "Polityce Cookies".

Duże miasta potrzebują własnej silnej prawicy

Bajki o zwycięstwach przysłaniają głęboki kryzys

Aktualności

19.04.2024 14:56

14 kwietnia br. ulicami Warszawy przeszło 50 tys. osób w Narodowym Marszu Życia. Protestowano przeciwko procedowaniu w Sejmie przepisów wymierzonych w prawo do życia dzieci nienarodzonych; wyrażono też oburzenie z powodu opowiedzenia się części opozycji (prawicowej?) za antykonstytucyjnym prawem. Fot. Adam Bujak

 

 

14 kwietnia br. ulicami Warszawy przeszło 50 tys. osób w Narodowym Marszu Życia. Protestowano przeciwko procedowaniu w Sejmie przepisów wymierzonych w prawo do życia dzieci nienarodzonych; wyrażono też oburzenie z powodu opowiedzenia się części opozycji (prawicowej?) za antykonstytucyjnym prawem. Fot. Adam Bujak  

 

 

Leszek Sosnowski

 

26 września 1605 r. nie był na północy Europy dniem pogodnym. Jeszcze niedawno lało i szwedzkie wojsko, które rozlokowało się na wzgórzu niedaleko Rygi, miało duży problem z prochem, bo ten zamókł. Mimo to dokonujący inwazji na Inflanty król szwedzki Karol IX zamierzał bezzwłocznie wydać bitwę znajdującym się gdzieś niedaleko polskim wojskom; liczył na zadanie ciosu rozstrzygającego o całej kampanii. Był pewny zwycięstwa, bowiem od pojmanego jeńca z chorągwi husarskiej, Pawła Krajewskiego, wydobyto wiadomość o liczebności polskiej armii: była trzykrotnie mniejsza od szwedzkiej! Król zarządził intensywny marsz nocą; nad ranem żołnierze przystanęli pod Kircholmem. Mimo zmęczenia zaczęli formować szyki bojowe, gdyż znaleźli się już naprzeciwko polskiego wojska, któremu przewodził hetman polny litewski Jan Karol Chodkiewicz, jeden z największych wodzów i strategów, jakich znała Europa nie tylko tamtego czasu. Szwedzki głównodowodzący nie zdawał sobie jeszcze z tego sprawy.

Chodkiewicz znany był nie tylko z odwagi i błyskotliwych decyzji na polu bitwy, ale także ze znakomitych relacji z żołnierzami. Ten świetny mówca był, jak byśmy to dziś powiedzieli, wyśmienitym motywatorem. Pojawienie się przeciwnika u schyłku nocy nie wywołało w nim żadnego niepokoju. Wydał rozkaz pobudki. Najpierw odwiecznym zwyczajem spowiedź, Msza św., przystąpiono do Komunii św. Następnie hetman objeżdżał poszczególne oddziały. Krzepił ducha dzielnych wojaków, nie ukrywając, że przyjdzie im walczyć z przeciwnikiem znacznie liczniejszym. Nie było to wszakże niczym niezwykłym dla polskiego żołnierza, który już od dawna zwyciężał sztuką wojenną, fantastycznym wyszkoleniem bojowym oraz determinacją, a nie ilością wojska. Nic więc dziwnego, że jeden z towarzyszy husarskich, uniesiony zapałem, zawołał do wodza: „Policzym Szwedów, gdy ich pobijem!”. „Daj Boże, żeby się te waszmości spełniły słowa, biorę je za dobry znak ochoty waszmościów i mam nadzieję w ich męstwie, że się nam dobrze powiedzie” – odrzekł hetman.

Gdy hetman lustrował swe wojsko, dobiegały już ze wszystkich stron odgłosy bębnów, kotłów, trąb. Słychać było wykrzykiwanie komend i rżenie koni. Nie ma potrzeby opisywać tu szczegółów znanej bitwy pod Kircholmem; faktem jest, że sława wielkiego sukcesu docierała wówczas do każdego zakątka w Europie. Trzykroć słabsza liczebnie armia Chodkiewicza, katolika, doprowadziła w kilka godzin do strasznej sromoty Karola IX, protestanta. Taka bitwa była już wówczas rozpatrywana w kategoriach również światopoglądowych. Pod Kircholmem zginęło ok. 100 polskich żołnierzy, w tym tylko 13 husarzy, przeciwnika poległo blisko 9 tys.

1.

O wielkich zwycięstwach Polaków możemy tylko powspominać. Dzięki Bogu jest co wspominać. Gdyby ktoś chciał. Cóż bowiem z tego, że mamy materiał historyczny na bogate i budujące wspomnienia, skoro najpierw system komunistyczny i zniewolenie sowieckie, a teraz system postkomunistyczny i zniewolenie germańsko-unijne zwalczają wspomnienia zwycięstw, ordynując społeczeństwu w to miejsce politykę wstydu. To już podczas zaborów potrafiono znacznie lepiej niż teraz świętować oraz przeżywać narodowe triumfy.

Na przykład 500. rocznica zadania totalnej klęski Krzyżakom pod Grunwaldem znalazła po wielu wydarzeniach patriotyczno-kulturalnych fantastyczne zwieńczenie w ufundowaniu przez Ignacego Paderewskiego wielkiego, wspaniałego pomnika w Krakowie – odsłoniętego 15 lipca 1910 r. – symbolu triumfu nad teutońską pychą. Od tamtego czasu nie powstał już jednak w Polsce żaden prawdziwy monument/dzieło sztuki uświęcające jakiś nasz narodowy triumf. Tu i ówdzie pojawiły się wspaniałe pomniki, jak choćby ten w stolicy prof. Wincentego Kućmy ku czci Powstania Warszawskiego. Dowodzą one co prawda wielkiego męstwa Polaków, ale w żadnym wypadku nie są symbolami triumfu.

Nawet tak wielkie zwycięstwo jak nad bolszewikami w 1920 r. nie znalazło właściwego upamiętnienia. Najpierw budowę stosownego pomnika blokowała skutecznie władza lewicowa, a potem, za ośmioletnich rządów PiS-u – także władza ponoć prawicowa, co jest rzeczą niepojętą. Niepojętą, ponieważ prawdziwa prawica, prawdziwi konserwatyści nie tylko nie są obojętni wobec kosmopolityzmu i wynikających z niego decyzji antynarodowych, ale za swój obowiązek uważają zwalczać je. Zwalczają wynaradawianie, odzieranie z tradycji, dechrystianizację, demoralizację. Niestety, każda władza ma możliwość zwalczać to, czego nie uważa za swoje poglądy, za swoje wartości, a także za swoje symbole. Jeśli ktoś tego dotychczas nie wiedział, teraz może się o tym przekonać niemal codziennie, obserwując, co robi się z polskością, z wiarą, z tradycją, z narodowymi symbolami.

Przykro to stwierdzać, ale namiętne rozdrapywanie narodowych ran stało się jakąś polską chorobą, gdzie indziej niespotykaną. Że robi to lewactwo lub tzw. nowocześni liberałowie, to jest jasne, wszak dla nich „polskość to nienormalność”. Odkąd istnieją, handlują nawet naszą suwerennością. Ale że nie reaguje na to odpowiednio prawica, że „odpuszcza” narodowe triumfy, każe się zastanowić, czy mamy faktycznie do czynienia z prawicą. Dokładniej trzeba by raczej mówić o zastanowieniu się nad prawicowymi elitami, nie nad szeregowymi konserwatystami, którzy przecież nie lawirują to tu, to tam w poszukiwaniu enigmatycznego centrum, lecz pozostają sobą. Obecne prawicowe elity są po pierwsze stricte polityczne, a po drugie, moim zdaniem, w większości samozwańcze.

Proszę zastanowić się, kogo uważa się w Polsce za elity prawicowe. Otóż niemal bez wyjątku przedstawicieli PiS-owskiego kierownictwa; czasem ktoś bąknie coś jeszcze o Solidarnej (teraz Suwerennej) Polsce. A w tym kierownictwie np. Mateusz Morawiecki prawicą na pewno nie jest, choć jest prawą ręką Prezesa, a coraz częściej zastępuje mu też głowę.

W jakim stopniu PiS może być reprezentantem polskiej prawicy? Czy ma decydować o tym to, że sam się tak nazwał, czy jednak konkretne czyny i dokonania? Wg oficjalnych danych Prawo i Sprawiedliwość liczy zaledwie 48 tys. członków, gdy konserwatystów w Polsce są miliony. Nie mają oni jednak żadnego stałego przedstawicielstwa, żadnej stosownej do swojej liczby organizacji, żadnego statutu. W tej sytuacji bardzo wielu może podszywać się pod prawicę. Delegaci owych 48 tys. członków PiS-u, w sumie kilkaset osób, wybierali i będą wybierać, jak mniemają, kierownictwo nie tylko swojej partii, ale wszystkich konserwatystów w Polsce. Taki pogląd został narzucony społeczeństwu już dość dawno i jest podtrzymywany przez media, także te antypisowskie (a więc zdecydowanie dominujące). Jest podtrzymywany, gdyż przeciwnik polityczny partii, nazywanej wymownie partią Kaczyńskiego, działa według tego samego schematu.

Platforma Obywatelska podaje, że ma 25,5 tys. członków, ale uznaje się za jeszcze większego reprezentanta milionów ludzi w Polsce, Europie i nawet w kosmosie. Nie będę jednak zajmował się tu z gruntu chorą i niegodziwą organizacją polityczną wymierzoną w Polskę, bo uważam, że nasi Czytelnicy nie zasługują na karę popularyzacji PO w jakiekolwiek formie, także poprzez negatywny pijar, którego zresztą prawicowe media dostarczają w niekończących się ilościach. Dzień i noc przekonują, że Tusk i spółka to samo zło. Nie byłoby to błędem, gdyby zostało pozbawione nudy oraz gdyby nie przekonywano nieustannie dawno przekonanych. Nawiasem mówiąc, wielkim problemem prawicowych publikatorów jest pozbycie się nudy i zwiększenie zasięgów, by dotrzeć już nie mówię do kręgów przeciwnika, ale choćby do odbiorców niezaangażowanych po żadnej stronie. Nie udało się to przez ostatnie 8 lat mimo znacznie zwiększonych środków materialnych. Przyczyna leży, moim zdaniem, po stronie nadawcy, a nie odbiorcy. Ale to temat na inną okazję.

2.

Problem sprawiedliwego wyłaniania kandydatów w wyborach występuje oczywiście we wszystkich krajach, gdzie panuje demokracja nazywana parlamentarną. A powinno chodzić o to, by dokonywać wyborów optymalnych, uwzględniając ludzi faktycznie najlepszych. Czy we współczesnej demokracji jest to w ogóle możliwe? Wygląda na to, że nie. Nie tylko z powodu poważnych niedoskonałości systemu wyborczego, ale jeszcze bardziej za przyczyną ogólnego zniechęcenia społeczeństwa do polityki jako takiej. Znalazła się ona w pewnej pogardzie. Panuje opinia, że porządni ludzie w niej nie uczestniczą, że jest to zajęcie dla osobników o niepewnej moralności, kombinatorów zżeranych ambicjami, a zarazem niemających szans na samorealizację poza polityką.

 

Jest tylko początek artykułu. Całość jest do przeczytania w aktualnym numerze naszego miesięcznika „WPiS - Wiara, Patriotyzm i Sztuka”. Można go zakupić  tutaj.

→ Opcje wyszukiwania Drukuj stronę WPiS 10/2024 - okładka Zamów prenumeratę Egzemplarz okazowy

Zapisz się do newslettera

Facebook
  • Blogpress
  • Polsko-Polonijna Gazeta Internetowa KWORUM
  • Niezależna Gazeta Obywatelska w Opolu
  • Solidarni 2010
  • Razem tv
  • Konserwatyzm.pl
  • Niepoprawne Radio PL
  • Afery PO
  • Towarzystwo Patriotyczne
  • Prawica.com.pl
  • Solidarność Walcząca Mazowsze
  • Liga Obrony Suwerenności
  • Ewa Stankiewicz

Komentarze

Domniemanie jako metoda manipulacji

Trzeba przyznać, że lewackie media nad Wisłą, czyli media, które same nazwały się „głównego nurtu”, podczas pontyfikatu polskiego papieża Jana Pawła II trzymały w sprawach papieskich języki, pióra i kamery na wodzy. Póki Ojciec Święty żył, naprawdę rzadko zdarzał się jakiś napad na naszego Wielkiego Rodaka ze strony Jego ziomków, obojętnie jakiej byli orientacji (teraz, co innego – używają sobie po chamsku). W Niemczech natomiast niezbyt respektują swojego rodaka na tronie Piotrowym i to jeszcze za życia Benedykta XVI. I tam nie obywa się bez chamstwa, które w temacie papieskim jest jakby uprawnione. Dotyczy to nawet tak zdawałoby się szacownych i kulturalnych redakcji, jak np. „Die Welt”. Nie wiem czemu w Polsce określa się ten dziennik jako konserwatywno-prawicowy. Tym bardziej, że redakcja sama pisze o sobie: „liberalno-kosmopolityczna”.
więcej

Copyright © Biały Kruk Copyright © Biały Kruk. Wszelkie prawa zastrzeżone. Wszelkie materiały, informacje, pliki, zdjęcia itp. dostępne w serwisie chronione są prawami autorskimi i nie mogą być kopiowane, publikowane i rozprowadzane w żadnej formie.
Cytaty możliwe są jedynie pod warunkiem podania źródła.

MKiDN
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych.

Archiwum