Donald Trump oddaje hołd pamięci strażakowi Coreyowi Compertore, który zginął podczas zamachu na byłego prezydenta 14 lipca br. Fot. Gettyimages - Tom Williams Nadzieja milionów konserwatystów z całego świata na przytarcie nosa utopijnym i coraz bardziej dewiacyjnym oraz agresywnym lewakom została 14 lipca 2024 roku Pańskiego niemal uśmiercona. W Butler, w stanie Pensylwania, chciano zamordować Donalda Trumpa. Jak wiadomo, kula może nie o włos, ale dosłownie o garstkę włosów minęła głowę polityka, raniąc go tylko w ucho. Donosiły o tym media na całym świecie; mało kto natomiast zajmował się niejakim Coreyem Compertore, strażakiem i weteranem wojennym, który zginął, siedząc niedaleko prezydenta; nieco za nim. Dopadła go jedna z kul wystrzelonych w kierunku Trumpa. Corey Compertore rzucił się błyskawicznie na siedzące obok niego żonę i córkę, by własnym ciałem zasłonić je przed śmiertelnym strzałem. Jako weteran błyskawicznie zorientował się w zagrożeniu, a pierwszą jego myślą było chronić rodzinę.
Wiec wyborczy wówczas oczywiście przerwano, ale konserwatywny kandydat na kolejnego prezydenta USA obiecał powrócić do Butler. I wrócił. 5 października przed wielotysięczną, rozentuzjazmowaną widownią rozpoczął spotkanie od wspomnienia właśnie Coreya Compertore. Zarządził minutę ciszy, a potem na wielkim stadionie rozbrzmiała donośnie przepiękna pieśń dziękczynna i chwalebna Ave Maria Schuberta. Wykonanie tego słynnego dzieła – przez Christophera Macchio, śpiewaka preferującego muzykę klasyczną, znanego m.in. z występów na balkonie Białego Domu – było dodatkowym hołdem złożonym ofiarnemu mężowi i ojcu przez prezydenta protestanta. Compertore był bowiem katolikiem, a prezbiterianin Trump postanowił to uszanować i podkreślić.
1.
Były – i miejmy nadzieję kolejny prezydent Stanów Zjednoczonych nie po raz pierwszy pokazał się jako obrońca chrześcijaństwa i wolności religijnej. Jest w tym – choć rzecz jasna, nie tylko w tym – zupełnym przeciwieństwem Kamali Harris, znanej z zajadłej walki z katolikami i w ogóle z chrześcijaństwem, oraz z Panem Bogiem.
Kamala jest osobą świetnie zgrywającą dobrotliwą, niemal poczciwą niewiastę, zawsze szeroko uśmiechniętą – oczywiście, gdy skierowane są na nią kamery. W rzeczywistości jest twardą i zajadłą wojowniczką z wiarą chrześcijańską. Skąd jej się to wzięło, nie wiadomo. Wiadomo natomiast, dlaczego. Otóż Harris postanowiła, jak wielu innych, zbić kapitał polityczny na przyłączeniu się do lewackiego światopoglądu, który ostatnimi czasy niestety szeroko rozlewa się po świecie, nie omijając także Ameryki, choć ta, jeszcze do niedawna, wydawała się bardziej od Europy impregnowana na marksistowskie, postbolszewickie wpływy. Amerykanie jednak stracili, powiedziałbym, czujność narodową. Były i są w USA ośrodki, które intensywnie pracowały nad zaburzeniem poczucia ich narodowej tożsamości, bowiem takie zaburzenie zawsze prowadzi do poważnego osłabienia kraju. Każdego kraju, który takiej degradacji doznaje.
Wiadomo, że Ameryka nie od dziś ma potężnych wrogów marzących o jej osłabieniu, albo nawet likwidacji; zawsze były to, i są, organizmy państwowe totalitarne oraz imperialne. Amerykanie już u zarania w walce o swoją niepodległość musieli zmierzyć się z wielkim imperium – brytyjskim. Następnie musieli stoczyć boje z imperializmem niemieckim w okresie pierwszej wojny światowej. Potem walczyli z dwoma totalitaryzmami na raz: cesarsko-japońskim oraz niemiecko-faszystowskim. Ominęła ich batalia z bolszewizmem, ponieważ pierwszy i potężny zamach na cywilizację zachodnią powstrzymała Polska w 1920 r. Po wojnie natomiast Sowieci utworzyli kordon z państw satelickich, w tym ze zniewolonej Polski, który miał ich chronić przed wszelakimi wpływami Zachodu. De facto jednak żelazna kurtyna chroniła także Zachód przed szatańskimi koncepcjami zniewolenia człowieka. Zniewolenia głównie poprzez odrzucenie, zanegowanie Boga, gwarantującego przecież każdemu z nas rzecz wielką: godność osobistą. To ostatnie pojęcie wykluczone zostało z myślenia marksistowskiego, neomarksistowskiego, genderystycznego – co zresztą uchodzi za postęp (sic!).
Żelazna kurtyna jednak nie była szczelna. Przeciekały przez nią w obie strony treści dwóch przeciwstawnych światopoglądów i przeciwstawnych koncepcji politycznych. O ile skromne bardzo wpływy zachodnie w bloku sowieckim były dla nas tu mieszkających ożywcze, o tyle wpływy bolszewickie Zachód infekowały. To jeszcze nie była zaraza, ta miała dopiero nadejść (jesteśmy właśnie tego świadkami), ale jednak zatrute ziarno zostało zasiane już dawno temu. Ponadto do wolnego świata przedzierali się agenci bolszewiccy – ochoczo wspomagani przez pożytecznych idiotów, bo tych nigdy i nigdzie nie brakuje – których zadaniem była nie tylko penetracja gospodarcza, ale właśnie sianie zgnilizny moralnej pod płaszczykiem postępu.
Oczywiście celem zasadniczym było osłabienie wewnętrzne wroga, bo dla Sowietów wszystko, co zachodnie, amerykańskie, w tym i polskie, było wrogie z zasady, z założenia. Tak samo jak teraz dla Rosji putinowskiej. To jest spadek po imperium carskim, które zawsze musiało mieć wroga, by trwać w nieustannej mobilizacji. Tym sposobem utrzymywali imperium przy życiu, nie przyszło im do głowy, by przestawić się na wolny świat. Wiedzieli, że w warunkach wolności żaden reżim nie jest w stanie egzystować.
2.
Jeśli w bolszewii, w tym i w PRL-u, ktoś miał choćby odrobinę inne zdanie niż głosił to światopogląd zatwierdzony przez władze (na Kremlu), oznaczało to od razu, że nienawidził socjalizmu i władzy ludowej. Taka była wykładnia prawna i taki był zwyczaj praktykowany w różnych dziedzinach życia w stosunku nie tylko do przeciwników, ale w ogóle do sceptyków, a nawet do ludzi po prostu obojętnych wobec systemu. Nie podziwiałeś – to znaczy, że nienawidziłeś. Tak samo jak teraz z LGBT i gender.
***
Jest tylko początek artykułu. Całość jest do przeczytania w aktualnym numerze naszego miesięcznika „WPiS - Wiara, Patriotyzm i Sztuka”. Można go zakupić tutaj.
Trzeba przyznać, że lewackie media nad Wisłą, czyli media, które same nazwały się „głównego nurtu”, podczas pontyfikatu polskiego papieża Jana Pawła II trzymały w sprawach papieskich języki, pióra i kamery na wodzy. Póki Ojciec Święty żył, naprawdę rzadko zdarzał się jakiś napad na naszego Wielkiego Rodaka ze strony Jego ziomków, obojętnie jakiej byli orientacji (teraz, co innego – używają sobie po chamsku). W Niemczech natomiast niezbyt respektują swojego rodaka na tronie Piotrowym i to jeszcze za życia Benedykta XVI. I tam nie obywa się bez chamstwa, które w temacie papieskim jest jakby uprawnione. Dotyczy to nawet tak zdawałoby się szacownych i kulturalnych redakcji, jak np. „Die Welt”. Nie wiem czemu w Polsce określa się ten dziennik jako konserwatywno-prawicowy. Tym bardziej, że redakcja sama pisze o sobie: „liberalno-kosmopolityczna”.
więcej
Copyright © Biały Kruk. Wszelkie prawa zastrzeżone. Wszelkie materiały, informacje, pliki, zdjęcia itp. dostępne w serwisie chronione są prawami autorskimi i nie mogą być kopiowane, publikowane i rozprowadzane w żadnej formie.
Cytaty możliwe są jedynie pod warunkiem podania źródła.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych.