Zamknij X W ramach naszego serwisu stosujemy pliki cookies. Korzystanie ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane
w Państwa urządzeniu końcowym. Więcej szczegółów w naszej "Polityce Cookies".

Zwierciadło kuliste.

Aktualności

2.07.2021 13:43

Początek lat 1970. – mecz Aktorzy-Dziennikarze. Na boisko Cracovii wkracza nie drużyna Wisły Kraków, jak można by sądzić po koszulkach, ale dziennikarzy; na czele idzie autor zamieszczonego tu artykułu, obok nieżyjący już red. Andrzej Szeląg. Mecze te rozgrywane były na poważnie, należały do krakowskiej tradycji, gromadziły ok. 15 tys. widzów (dwa razy tyle, co dziś drużyna zawodowa Cracovii). Grali w nich piłkarze uprawiający zawód dziennikarzy lub aktorów. Zwyczaj był taki, że aktorzy grali w koszulkach Cracovii a redaktorzy – Wisły. Dochód z meczów przeznaczany był na cele charytatywne. Fot. Wacław Klag

 

 

 

Początek lat 1970. – mecz Aktorzy-Dziennikarze. Na boisko Cracovii wkracza nie drużyna Wisły Kraków, jak można by sądzić po koszulkach, ale dziennikarzy; na czele idzie autor zamieszczonego tu artykułu, obok nieżyjący już red. Andrzej Szeląg. Mecze te rozgrywane były na poważnie, należały do krakowskiej tradycji, gromadziły ok. 15 tys. widzów (dwa razy tyle, co dziś drużyna zawodowa Cracovii). Grali w nich piłkarze uprawiający zawód dziennikarzy lub aktorów. Zwyczaj był taki, że aktorzy grali w koszulkach Cracovii a redaktorzy – Wisły. Dochód z meczów przeznaczany był na cele charytatywne. Fot. Wacław Klag

 

 

Polacy, jednak coś się stało!

Leszek Sosnowski

 

To miały być wielkie zawody. 13 stycznia na stadion przybyła głowa państwa. Powitały ją jednak zamiast entuzjazmu przeciągłe gwizdy, a nawet wykrzykiwane z różnych stron wyzwiska i pogróżki. Rzecz jasna, dostojnik siedział w bezpiecznej loży, otoczony muskularnymi ochroniarzami, ale atmosfera wśród kibiców gęstniała, narastała wściekłość. Najgorsze było to, że zwolennicy obu drużyn, Niebieskich i Zielonych, nie występowali jak zazwyczaj przeciwko sobie, ale zjednoczyli się przeciwko władzy! Powód nie był nowy: władza zabrała się za karanie kiboli, bo ich burdy stały się już nie do zniesienia dla mieszkańców miasta. Niektórych osadzono w areszcie, gdzie oczekiwali na wyroki. Tysiące kolegów solidarnych z więzionymi postanowiło zażądać ich uwolnienia, a jeśli władza nie posłucha, samemu uwolnić „nieszczęśników”. Szybko wzięli się do dzieła. Prysły bariery ogradzające stadion i kilkadziesiąt tysięcy rozjuszonych „miłośników sportu” wylało się na ulice miasta. Łatwo sobie wyobrazić, co się na tych ulicach działo. Podobne obrazki znamy z telewizji.
Przy opisywanych wydarzeniach kamer jednak nie było. I być nie mogło, działo się to bowiem prawie półtora tysiąca lat temu! 13 stycznia 532 r. w Konstantynopolu, podczas zawodów wyścigów konnych, najpopularniejszej dyscypliny sportowej w starożytności. Ówczesnego futbolu, można powiedzieć. Niektóre hipodromy były olbrzymie nawet jak na dzisiejsze czasy; rzymski Circus Maximus mógł pomieścić do 250 tys. widzów. Rozjuszenie takiej ilości kiboli oznaczało wywołanie lokalnej wojny. Tak zresztą i stało się opisywanego tu dnia, a w zasadzie w ciągu pięciu dni, bo tyle trwały walki na ulicach, które przeszły do historii pod nazwą powstania Nika.
Wspomniana głowa państwa, czyli cesarz Justynian I, ostatecznie krwawo rozprawił się z protestującymi; od mieczy żołnierzy zginęło ich ponoć aż 30 tys. Kibole zresztą też nie próżnowali. Snuli dalekosiężne, radykalne plany, szybko nawet obwołali sobie nowego cesarza. Oczywiście, w tle znajdowali się różni reżyserzy wydarzeń, senatorowie wrodzy Justynianowi, w ręku których kibole stali się narzędziem, sami o tym nie mając pojęcia.
1.
Jak więc widać, dzisiejsze stadionowe rozróby mają swój głęboko osadzony w historii rodowód, choć, oczywiście, nikt nie dokonuje rzezi na ulicach. Nie tylko jednak walki kibiców mają długą historię; można powiedzieć, że cały sport stary jest jak świat, podobnie jak różne zjawiska społeczne mocno z nim związane. Jeżeli historia faktycznie się powtarza, to w sporcie w sposób szczególny. Oczywiście doszło mnóstwo nowych dyscyplin, inne są regulaminy rozgrywek, ale tak samo jak w starożytności trzeba być szybszym, silniejszym, celniejszym, zręczniejszym. Tak samo jak przed wiekami sport wyrównuje różnice społeczne, różnice w wykształceniu, zarobkach, poglądach. Nie tylko wśród zawodników, ale i wśród publiczności.
Ludzie przekraczają bramy stadionów, a wtedy ich statusy się wyrównują – są po prostu kibicami swojej drużyny. By podkreślić tę jedność, nakładają części ubioru w takich samych barwach. W starożytności były to przeważnie tuniki, dziś koszulki lub szaliki. Pospólstwo miesza się z elitą. Nawet jeśli niektórzy uprzywilejowani sytuują się w specjalnych lożach stadionowych, to zachowują się, odzywają się, krzyczą, radują się lub wściekają tak samo jak cała reszta stadionu.
Na trybunach zasiadają często wybitni artyści, przemysłowcy, naukowcy, ale podczas meczu wszyscy obok nie czują się niżej w hierarchii społecznej – wprost przeciwnie. Pamiętam, że jako młodziutkiego zawodnika Cracovii i ucznia, a potem studenta nobilitowało mnie to, że na trybunie naszego historycznego stadionu kibicowały nam takie sławy polskiej humanistyki jak prof. Karol Estreicher czy prof. Kazimierz Wyka.
Na meczach spotkać też można niejednego pobożnego kapłana, który tu daje upust swoim emocjom – choć trzeba przyznać, że kapłani miarkują się, zwłaszcza w słownictwie. Śp. kard. Stanisław Nagy znał na pamięć składy większości drużyn Ekstraklasy! Był od dziecka wielkim sympatykiem Ruchu Chorzów. Miałem szczęście często się z nim spotykać i dyskusje o ostatnich meczach Ekstraklasy były żelaznym punktem programu. Obecny metropolita krakowski abp Marek Jędraszewski od małego systematycznie chodził z ojcem na stadion Lecha Poznań i naprawdę dobrze ogląda się z nim mecz, bo ma duże pojęcie o futbolu. Ciekawym przypadkiem są infułaci z bazyliki Mariackiej w Krakowie; pierwszy, już senior, ks. Bronisław Fidelus, jest od młodości zagorzałym kibicem i działaczem (był nawet wiceprezesem) Wisły, jego następcę ks. Dariusza Rasia spotykam natomiast regularnie na meczach piłkarskich Cracovii. Sympatykiem tego ostatniego klubu był, jak wiadomo, św. Jan Paweł II, a przeniósłszy się do Rzymu musiał dodatkowo wybrać między AS Roma a Lazio. Wybrał Romę, ku niemal rozpaczy Arturo Mariego, który wzorem ojca i dziadka oddany był Lazio. We Włoszech mężczyzna, który nie jest fanem jakiejś drużyny piłkarskiej, jakby nie istniał, a kariery raczej nie zrobi.
2.
I tak oto zeszliśmy z tematu sportu w ogóle – na piłkę nożną. Można powiedzieć: jakże by inaczej. Zwłaszcza w okresie Mistrzostw Europy w Piłce Nożnej, które dla nas, niestety, szybciutko się skończyły. Polska piłka nożna znalazła się poniżej poziomu przyzwoitości – łagodnie mówiąc. Oczywiście nie tylko z powodu tych mistrzostw i nie stało się to nagle. Wszyscy z zatroskaniem, a niektórzy mocno już poirytowani, zastanawiają się, dlaczego tak jest.
Ponieważ futbol jest bardzo ważnym zjawiskiem społecznym, nie należy na jego stan machać ręką. Nie powinno się go też traktować lekceważąco, li tylko jako rozrywkę dla mas. Tą również jest, ale jest ponadto jakby zwierciadłem, w którym odbijają się nasze przywary i złe obyczaje, a nawet złe rządy.
Czyż nie powinno nas zastanawiać, jak to jest możliwe, że tylu wartościowych, mądrych, zaangażowanych patriotycznie Polaków ogląda mecze piłkarskie, a z naszą piłką jest coraz gorzej? Ci wartościowi ludzie ewidentnie mają coraz mniejszy wpływ, albo i żaden, na to, co dzieje się na boiskach oraz wokół nich. Można powiedzieć, że służą oni do oglądania. I tyle. Jesteśmy cyferkami w statystykach danych dla agencji reklamowych i domów mediowych. Cyferki nie mogą być i nie są podmiotem, lecz przedmiotem. Przedmiot z natury swej rzeczy nie ma nic do gadania.
Po tej konstatacji zastanówmy się, czy nie mamy do czynienia z analogiczną sytuacją także w bardzo wielu innych dziedzinach życia społecznego, z polityką włącznie. Wygląda na to, że futbol nie jest żadnym wyjątkiem. Najlepiej widać to może właśnie na przykładzie polityki, w której osobnicy wartościowi, mądrzy, zaangażowani patriotycznie przestają się zupełnie liczyć. Ba! nawet przeszkadzają. Jest to, niestety, tendencja światowa, w niektórych krajach szczególnie silna. Zjawisko to w końcu dotknęło mocno również Stany Zjednoczone. Jeżeli tendencja ta nie zostanie zahamowana i odwrócona, to marny nasz los, bo w przypadku polityki nie chodzi o ludzi, którzy sterują piłką nożną, ale takich, którzy nami rządzą.
3.
Pozostańmy jednak na razie przy naszym futbolu. Daje on duże możliwości snucia ogólniejszych refleksji. Ot, choćby w kwestii nauczania. Narzekamy, jak najbardziej zasadnie, na cały system szkolnictwa w Polsce, od podstawówki po wyższe uczelnie w szczególności. Dlaczego zatem nagle szkolenie piłkarskie miałoby być lepsze?
Polscy piłkarze i polscy uczniowie – co przecież co najmniej do końca wieku juniora jest równoznaczne – są niedouczeni w podstawowych kwestiach. Zawodnicy w ogromnej większości mają na przykład poważne problemy z przyjęciem piłki, która im odskakuje od nogi na parę metrów przy najprostszych zagraniach. I tak dalej. Nie będę wdawał się w szczegóły (wyjaśnię tylko Czytelnikom, że był czas, gdy przeszedłem piłkarską szkołę trenerską i parę ładnych lat dodatkowo uprawiałem ten zawód). Kiedy młodzi piłkarze przechodzą do zagranicznych drużyn dorosłych, bo wyróżniają się talentem, w tamtych klubach następuje zderzenie z inną rzeczywistością. Pytani potem, jak im się za granicą wiedzie, za każdym razem odpowiadają tak samo: tam się trenuje inaczej i dużo więcej, tam jest ciężka praca. W Polsce ciężka praca, zwłaszcza w szkole, nie budzi szacunku. Panuje mniemanie, że jest ona przeznaczona dla durniów. Uczniów zaś trzeba chronić przed jakimkolwiek przemęczeniem. Samo uczenie się nie ma poważania tak wśród młodych, jak i wśród ich rodziców.
Gdyby Robertowi Lewandowskiemu nie dopisało szczęście i nie znalazłby się w dobrym zachodnim klubie pod okiem wybitnego szkoleniowca Jürgena Kloppa, nie brylowałby nigdy na światowych boiskach. Wyjechał z Polski jako bardzo zdolny, ale jednak niedouczony dwudziestodwulatek. Talent plus ciężka praca, której się poddał z ochotą, uczyniły z niego po kilku latach wybitnego zawodnika. Wielu młodych polskich piłkarzy, nienauczonych odpowiednio wcześnie szacunku dla ciężkiej pracy, nie wytrzymuje większych obciążeń i rezygnuje, przenosząc się do słabszych klubów, gdzie nie trzeba harować. Sam talent nikomu nie wystarczy, w żadnej dziedzinie.
Trzeba podkreślić, że młodzi zawodnicy przechodzą do silniejszych klubów na zasadach komercyjnych. Lepsze czy gorsze szkolenie piłkarskie trzeba przejść i trwa to co najmniej 10 lat. To kosztuje. Te koszty musi pokryć ten, który „kupuje” zawodnika. I to jest chyba jedyny dobry przykład, jaki daje polska piłka polskiemu państwu. Państwo nasze bowiem od lat zupełnie beztrosko macha ręką na rekompensatę za szkolenie paru milionów młodych fachowców w przeróżnych dziedzinach, którzy zasilili w ciągu ostatnich 30 lat rynki pracy krajów znacznie bogatszych od nas. Osobiście uważam to za poważny i nieodkupiony do dziś grzech zarówno gospodarczy, jak i moralny.
Było już wyliczane, ile kosztuje wykształcenie maturzysty, magistra, inżyniera, lekarza, pielęgniarki, elektryka itd. W przypadku paru milionów osób, które na dłużej lub krócej, albo i na stałe, wyemigrowały z wolnej Polski, daje to w sumie gigantyczne kwoty. Wykształcili się w Polsce, a zagraniczne firmy korzystają z tego zupełnie za darmo. Rekompensata ze strony pracodawcy – jak w przypadku piłkarzy – byłaby na pewno lepszym interesem niż nieustanne żebranie w Unii o dotacje i kredyty.
Wyprzedaż narodowego majątku przez Balcerowicza i jemu podobnych została już potępiona i podsumowana przez prawicową władzę, choć nikogo oczywiście nie pociągnęła ona do odpowiedzialności. Ale dokonano przecież wyprzedaży jeszcze większego skarbu, jakim są ludzie. Polska lekką ręką pozbyła się milionów ludzi. Albo lepiej to powiedzieć w liczbie mnogiej: pozbyła się lekkimi rękami, bo do tego procederu przykładali swoje łapy politycy każdej maści.
Skoro w piłce można żądać rekompensaty za szkolenie i wszyscy to rozumieją, nikt nie protestuje, to tym bardziej trzeba stosować tę zasadę w stosunku do innych zawodów. I to nim Polska się wyludni. Bo Niemcy, Brytyjczycy, Francuzi, Holendrzy i inni z wielką ochotą sięgają po naszych fachowców; wszak mają ich za darmo…

 

Jest tylko początek artykułu. Całość jest do przeczytania w aktualnym numerze naszego miesięcznika „WPiS - Wiara, Patriotyzm i Sztuka”. Można go zakupić  tutaj.

 

→ Opcje wyszukiwania Drukuj stronę WPiS 10/2024 - okładka Zamów prenumeratę Egzemplarz okazowy

Zapisz się do newslettera

Facebook
  • Blogpress
  • Polsko-Polonijna Gazeta Internetowa KWORUM
  • Niezależna Gazeta Obywatelska w Opolu
  • Solidarni 2010
  • Razem tv
  • Konserwatyzm.pl
  • Niepoprawne Radio PL
  • Afery PO
  • Towarzystwo Patriotyczne
  • Prawica.com.pl
  • Solidarność Walcząca Mazowsze
  • Liga Obrony Suwerenności
  • Ewa Stankiewicz

Komentarze

Domniemanie jako metoda manipulacji

Trzeba przyznać, że lewackie media nad Wisłą, czyli media, które same nazwały się „głównego nurtu”, podczas pontyfikatu polskiego papieża Jana Pawła II trzymały w sprawach papieskich języki, pióra i kamery na wodzy. Póki Ojciec Święty żył, naprawdę rzadko zdarzał się jakiś napad na naszego Wielkiego Rodaka ze strony Jego ziomków, obojętnie jakiej byli orientacji (teraz, co innego – używają sobie po chamsku). W Niemczech natomiast niezbyt respektują swojego rodaka na tronie Piotrowym i to jeszcze za życia Benedykta XVI. I tam nie obywa się bez chamstwa, które w temacie papieskim jest jakby uprawnione. Dotyczy to nawet tak zdawałoby się szacownych i kulturalnych redakcji, jak np. „Die Welt”. Nie wiem czemu w Polsce określa się ten dziennik jako konserwatywno-prawicowy. Tym bardziej, że redakcja sama pisze o sobie: „liberalno-kosmopolityczna”.
więcej

Copyright © Biały Kruk Copyright © Biały Kruk. Wszelkie prawa zastrzeżone. Wszelkie materiały, informacje, pliki, zdjęcia itp. dostępne w serwisie chronione są prawami autorskimi i nie mogą być kopiowane, publikowane i rozprowadzane w żadnej formie.
Cytaty możliwe są jedynie pod warunkiem podania źródła.

MKiDN
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych.

Archiwum