18. Dywizja Zmechanizowana w wypadku wojny musi być zdolna do szybkiego współdziałania z jednostkami sojuszniczymi. Na zdjęciu polscy żołnierze podczas ćwiczeń z Batalionową Grupą Bojową NATO. Fot. www.wojsko-polskie.pl
Zostań Żołnierzem Rzeczypospolitej
Paweł Stachnik
Ta nowa dywizja z założenia musi być zlokalizowana na wschód od Wisły – powiedział podczas ubiegłorocznego Święta Wojsk Lądowych szef MON Mariusz Błaszczak. Wojsko Polskie powiększy się zatem o czwartą dywizję, której dowództwo będzie mieściło się w Siedlcach. Sformowanie tej jednostki konieczne jest dla zapewnienia obrony Warszawy i środkowo-wschodnich terenów kraju.
Nowa dywizja składać się będzie z trzech brygad. Dwie z nich już istnieją; są to 1. Brygada Pancerna z Wesołej koło Warszawy oraz 21. Brygada Strzelców Podhalańskich z Rzeszowa. Trzecia brygada zostanie sformowana od podstaw, a służbę w niej podejmą nowi żołnierze, który wstąpią do wojska. Siedziba jej dowództwa i sztabu znajdzie się w Lublinie. Dywizja otrzymała numer 18 – na cześć roku 1918, w którym Polska odzyskała niepodległość, oraz dla uhonorowania 18. Dywizji Piechoty, nazywanej „Żelazną”, zasłużonej zarówno podczas wojny polsko-bolszewickiej i Bitwy Warszawskiej w 1920 r., jak i w trakcie kampanii wrześniowej. Jednostka ma już swoją dewizę: Defendere patriam lex nostra („Naszym prawem obrona ojczyzny”).
Decyzja ministra Błaszczaka to efekt analiz przeprowadzonych w Ministerstwie Obrony Narodowej oraz wniosek wypływający z tzw. Strategicznego Przeglądu Obronnego opracowanego jeszcze, gdy resortem kierował minister Antoni Macierewicz. SPO to przygotowywany cyklicznie dokument opisujący stan armii, określający zagrożenia stojące przed krajem oraz wyznaczający kierunki rozwoju sił zbrojnych. W jego ostatniej edycji zaprezentowanej wiosną 2017 r. znalazł się właśnie zapis o konieczności stworzenia w Wojsku Polskim czwartej dywizji, która wzmocniłaby obronę ściany wschodniej. Dywizja ma być mobilna i zdolna do walki manewrowej, dlatego zdecydowano, by była to jednostka zmechanizowana, a nie pancerna. Na jej wyposażeniu znajdą się m.in. czołgi Leopard 2A5 i T-72/PT-91, armatohaubice samobieżne Goździk, działa przeciwlotnicze ZSU oraz Kołowe Transportery Opancerzone Rosomak.
Na dowódcę 18. Dywizji (już teraz nazywanej „Żelazną”) wyznaczony został doświadczony oficer wojsk zmechanizowanych, 48-letni gen. Jarosław Gromadziński. Ostatnio krótko dowodził 12. Szczecińską Dywizją Zmechanizowaną, ale wcześniej przez trzy lata stał na czele 15. Giżyckiej Brygady Zmechanizowanej, która w wypadku wojny ma bronić Polski od strony obwodu kaliningradzkiego. W jej ramach współpracował z przysłaną do Polski jako wzmocnienie wschodniej flanki wielonarodową grupą batalionową NATO. Zdaniem ekspertów wojskowych, Gromadziński postawił Giżycką Brygadę na wysokim poziomie wyszkolenia, a swoje zadanie traktował naprawdę poważnie. Świetnie spisał się podczas ubiegłorocznych amerykańskich ćwiczeń Saber Strike, odbywających się na terenie państw nadbałtyckich i Polski. Kierował wtedy swoją brygadą oraz przydzielonymi mu trzema amerykańskimi batalionami: transporterów Stryker, gąsienicowych wyrzutni rakiet HIMARS i śmigłowców Apache. Zapewne te właśnie doświadczenia zdecydowały o powierzeniu mu dowództwa nowej dywizji.
Brama brzeska i brama smoleńska
Są istotne przesłanki strategiczne przemawiające za ulokowaniem dużej, mobilnej jednostki na wschód od Warszawy. Na wysokości polskiej stolicy leży bowiem tzw. brama brzeska, czyli najdogodniejszy teren do lądowego ataku z Białorusi na Polskę (oczywiście przy założeniu – skądinąd bardzo prawdopodobnym – że Białoruś współdziała z Moskwą). Gdyby doszło do ataku Rosji na nasz kraj, rosyjskie oddziały szłyby właśnie tamtędy, tak jak robiły to wiele razy w poprzednich stuleciach. Ich zadaniem byłoby zdobycie Warszawy oraz związanie walką polskich sił na wysokości stolicy, by inny rosyjski zagon pancerno-zmechanizowany mógł ruszyć z leżącej nieco bardziej na północ tzw. bramy smoleńskiej w kierunku obwodu kaliningradzkiego. Przebicie się bowiem Rosjan do tego obwodu i przecięcie tzw. przesmyku suwalskiego, czyli lądowego połączenia Polski z Litwą, będzie jednym z najważniejszych zamierzeń nieprzyjaciela w początkowej fazy wojny. Połączenie się rosyjskich sił atakujących z Białorusi z tymi w obwodzie kaliningradzkim oznaczać będzie odcięcie Litwy, Łotwy i Estonii od lądowej pomocy NATO. Wzmocnienie polskich sił po wschodniej stronie Wisły jest więc choćby z tego powodu niezwykle ważne, po prostu konieczne.
Jest ważne tym bardziej, że po przekształceniach Wojska Polskiego przeprowadzanych po 1989 r. jednostki liniowe o największej sile pozostały w zachodniej części kraju. Była to zaszłość strategiczna, bowiem przed rozpadem Związku Sowieckiego mieliśmy się bronić przed inwazją z Zachodu. Potem uzasadniano, że ochroni je to przed pierwszym zmasowanym uderzeniem rosyjskiego lotnictwa, rakiet i oddziałów pancernych, a potem pozwoli wyprowadzić kontruderzenie. Tyle tylko, że działania wojenne w Gruzji w 2008 r., na Krymie i we wschodniej Ukrainie w 2014 r. pokazały, że Rosjanie działają błyskawicznie: zajmują teren i już go nie oddają, a wyparcie ich stamtąd wymaga ogromnych sił i środków. Okazało się więc, że terytorium trzeba bronić, a żeby móc to zrobić, trzeba dysponować odpowiednio silnymi jednostkami i muszą one być blisko przyszłego teatru działań. Symulacje wykazały, że wobec stosunkowo niewielkiej odległości Warszawy od wschodniej granicy (ok. 140 km) i szybkości posuwania się wrogich oddziałów pancernych i zmechanizowanych, polska obrona musi zadziałać natychmiastowo. Czy stać nas na marnowanie czasu, żeby dywizję z drugiego końca Polski przerzucać w nieznany jej rejon, czy lepiej mieć już na miejscu stanowisko dowodzenia dywizji, które jest w stanie dowodzić i absorbować wzmocnienie? – mówił w jednym z wywiadów gen. Gromadziński. Wojskowi podkreślają też, że przerzucenie dywizji z zachodniej części kraju pod Warszawę wymaga czasu, jest skomplikowane logistycznie, a nasza infrastruktura drogowa i mostowa nadal pozostawia wiele do życzenia. Poza tym maszerująca dywizja jest przecież wymarzonym celem dla nieprzyjacielskiego lotnictwa.
Nasza armia ma obecnie trzy dywizje, dwie z nich stacjonują w zachodniej części kraju: 11. Lubuska Dywizja Kawalerii Pancernej w Żaganiu, a 12. Szczecińska Dywizja Zmechanizowana w Szczecinie. Jedynie 16. Pomorska Dywizja Zmechanizowana wysunięta jest nieco na wschód i stacjonuje w Elblągu i jego okolicach. Jej zadaniem jest jednak obrona północno-wschodniej części kraju, a nie Warszawy. Wprawdzie do 2011 r. w podwarszawskim Legionowie stacjonowała 1. Dywizja Zmechanizowana, ale w 2011 r. została rozformowana z powodu rezygnacji z poboru oraz cięć budżetowych. Był to efekt politycznie udanej, a strategicznie bardzo nieudanej reformy wojska przeprowadzonej przez ministra Bogdana Klicha, polegającej na zlikwidowaniu poboru. W jej wyniku armia boryka się dziś z niewystarczającą liczbą żołnierzy w szeregach – mówi „Wpisowi” Eugeniusz Chimiczuk, ekspert ds. obronności Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego. Dodajmy, że był to „efekt politycznie udany” tylko z punktu widzenia rządzącej wówczas koalicji.
Tak więc dziś Warszawa i cały obszar na wschód od niej aż do granicy na Bugu nie są bronione przez żaden większy związek taktyczny. Odziedziczone po czasach PRL-u rozmieszczenie dużych jednostek wojskowych, ze skupieniem ich w zachodniej części kraju, po 1989 r. nie zostało w istotny sposób skorygowane. Mało tego, doszło do rozwiązania kilku obecnych tam związków, m.in. wspomnianej 1. Dywizji Zmechanizowanej i dwóch dawnych Brygad Obrony Terytorialnej: w Mińsku Mazowieckim i Białymstoku. Dziś wśród wojskowych i ekspertów panuje powszechna zgoda, że likwidacja 1. Dywizji Zmechanizowanej była dużym błędem. Utworzenie więc na wschodzie dywizji zmechanizowanej jest więc jak najbardziej sensowne, a o takiej konieczności mówi się od co najmniej kilku lat. Analitycy wojskowi i cywilni stanowczo twierdzą, że jednostka taka jest bardzo potrzebna. W przypadku wojny musi być w stanie przynajmniej przez kilka dni powstrzymywać napór przeciwnika najpierw na terenach przygranicznych, a potem w środkowo-wschodniej części kraju, by dać czas na wejście do działań reszty polskich jednostek oraz przybyłych z pomocą oddziałów NATO. W bitwie granicznej musi maksymalnie opóźniać agresora, zadać mu jak największe straty oraz spowalniać jego dojście do linii Wisły.
Jest to tylko początek artykułu. Całość jest do przeczytania w aktualnym numerze naszego miesięcznika “WPiS – Wiara, Patriotyzm i Sztuka”. Można go zakupić tutaj.
Trzeba przyznać, że lewackie media nad Wisłą, czyli media, które same nazwały się „głównego nurtu”, podczas pontyfikatu polskiego papieża Jana Pawła II trzymały w sprawach papieskich języki, pióra i kamery na wodzy. Póki Ojciec Święty żył, naprawdę rzadko zdarzał się jakiś napad na naszego Wielkiego Rodaka ze strony Jego ziomków, obojętnie jakiej byli orientacji (teraz, co innego – używają sobie po chamsku). W Niemczech natomiast niezbyt respektują swojego rodaka na tronie Piotrowym i to jeszcze za życia Benedykta XVI. I tam nie obywa się bez chamstwa, które w temacie papieskim jest jakby uprawnione. Dotyczy to nawet tak zdawałoby się szacownych i kulturalnych redakcji, jak np. „Die Welt”. Nie wiem czemu w Polsce określa się ten dziennik jako konserwatywno-prawicowy. Tym bardziej, że redakcja sama pisze o sobie: „liberalno-kosmopolityczna”.
więcej
Copyright © Biały Kruk. Wszelkie prawa zastrzeżone. Wszelkie materiały, informacje, pliki, zdjęcia itp. dostępne w serwisie chronione są prawami autorskimi i nie mogą być kopiowane, publikowane i rozprowadzane w żadnej formie.
Cytaty możliwe są jedynie pod warunkiem podania źródła.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych.