Powabna panna Unia Europejska dorosła i okazała się drapieżną harpią... Na ilustracji „Harpie w lesie samobójców”, ilustracja Gustave’a Doré do „Boskiej komedii” Dantego.
Tego nikt wam nie powiedział w 2004 r.
Leszek Sosnowski
Dwa zasadnicze pytania nasunęły mi się po kolejnych haniebnych antypolskich oraz prozboczeniowych wystąpieniach pierwszego wiceprzewodniczącego oraz komisarza ds. lepszej regulacji, rządów prawa i Karty Praw Podstawowych Fransa Timmermansa. Pytania po jego bezczelnych groźbach kierowanych pod naszym adresem i jego bardzo wyraźnie demonstrowanej afiliacji po stronie tzw. totalnej i zarazem postkomunistycznej opozycji. To ostatnie stoi w jaskrawej sprzeczności z obiektywizmem politycznym, który powinien cechować każdego urzędnika Unii Europejskiej, a co dopiero urzędnika nr 2 w tych strukturach.
Nieusuwalni
Pierwsze pytanie to dlaczego polski rząd, wszak wywodzący się z obozu patriotycznego, od początku przyjmował z takimi honorami, wprost z uniżonością, tego złego człowieka, zatrutego jakimś antypolskim jadem? Ale, przyznaję, że to pytanie spóźnione, zresztą i tak nie dostałbym na nie odpowiedzi. Dużo ważniejsze było i jest inne zagadnienie. Otóż logicznym by się wydawało, że Polska powinna wystąpić z oficjalnym wnioskiem o usunięcie z tak ważnego urzędu człowieka, który na nasz temat stale łże, który zatruwa atmosferę polityczną i który zresztą okazuje się bardzo niesprawiedliwy nie tylko w stosunku do naszego kraju.
Podobno żyjemy wszyscy, my dumni Europejczycy, w krajowych systemach demokratycznych, a szczytowym wytworem tych demokracji, taką jakby naddemokracją, jest Unia Europejska i Parlament Europejski. Dlatego właśnie postawiłem sobie drugie pytanie: jak można odwołać Timmermansa z urzędu, bo sprawuje go w sposób tak haniebny? A jeśli nawet nie uda się go od razu odwołać, to trzeba przynajmniej sprowokować jakąś poważną debatę publiczną na jego temat; niechby się miarkował w swych ziejących nienawiścią do nas zapędach.
Myślałem o wotum zaufania, wszak jednej z podstawowych, niezbędnych form funkcjonowania demokracji. Zapytałem kilku znajomych polityków, ludzi kompetentnych, czemu nasza władza nic nie robi w tym kierunku? Przecież nie można tylko ciągle się wycofywać, bez końca z pokorą się tłumaczyć, trzeba też zaatakować, zwłaszcza jeśli mamy do czynienia z ewidentnym przypadkiem pomówień i kłamstw. To się nie uda – usłyszałem w odpowiedzi. Jak to się nie uda, pomyślałem; w każdym wolnym kraju można postawić nawet najwyższe władze przed wnioskiem i głosowaniem o utratę zaufania, a w tym szczytowym tworze demokracji byłoby to niemożliwe?
Sięgnąłem zatem do skonsolidowanej wersji „Traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej”. Nie była to sprawa prosta, bo znalazłem się de facto w obliczu sporej książki (elektronicznej): części, rozdziały, sekcje, 358 artykułów z setkami punktów i podpunktów, 147 stron, 42 tys. słów. Konstrukcja taka, żeby zwykły obywatel nie miał szans jej poznać, a tym samym ewentualnie zakwestionować. Ale zawziąłem się i wydawało mi się, że w końcu znalazłem to, o co mi chodziło. Art. 246 i 247 traktowały ponoć o odwołaniu unijnego zarządu. O odwołaniu? To dużo za dużo powiedziane. Okazało się, że Traktat de facto nie przewiduje żadnych procedur odwoławczych w stosunku do unijnych autokratów!
Art. 246, stosunkowo niewielki, stanowił, że „Poza przypadkami normalnej wymiany lub śmierci, funkcje członka Komisji kończą się z chwilą jego rezygnacji lub dymisji.” Rozumowałem, że „normalna wymiana” dotyczy końca kadencji, no, a śmierć to śmierć. Rezygnacja – też sprawa jasna. W sumie więc o możliwości odwołania takich gości jak Timmermans – ani słowa. Tak samo nic na temat wotum zaufania. Ale artykuł 246 przewiduje przynajmniej dymisję! Czemuż zatem Polska nie wystąpi o dymisję takiego szkodnika jak Timmermans?
Odpowiedź dał mi artykuł następny, 247, z którego wynikało jasno, że państwa narodowe nie mają kompletnie nic do gadania, jeśli chodzi o wysokich urzędników Unii, mimo że im wolno mieszać się w każde sprawy każdego z 28 krajów członkowskich – oczywiście, jak wiemy z wieloletnich obserwacji, poza hegemonami. O ewentualnej dymisji komisarzy może orzekać Trybunał Sprawiedliwości, jednakże nie na wniosek państw członkowskich, lecz… samej Komisji. Jeśli więc np. Timmermans sam zawnioskuje, by go zdymisjonować, to Trybunał może, choć nie musi, to zrobić. To coś tak, jak w tym dowcipie o regulaminie pracy, w którym punkt 1 stanowi, że szef ma zawsze rację, zaś punkt 2, że jeśli szef nie ma racji, to patrz punkt 1.
Kryteria ewentualnego dymisjonowania też brzmią raczej jak dowcip, a nie poważny dokument prawny. Usunąć wysokiego urzędnika ze stanowiska można „jeśli członek Komisji nie spełnia już warunków koniecznych do wykonywania swych funkcji lub dopuścił się poważnego uchybienia”. Wg mnie i milionów Polaków taki Timmermans dopuścił się już nie jednego, ale dziesiątek, o ile nie setek, poważnych uchybień. Jednak nigdzie nie jest sprecyzowane, co to faktycznie są te „uchybienia” oraz co oznaczają „warunki konieczne do wykonywania swych funkcji” – wszechwładza komisarzy jest tym samym niemal równa wszechwładzy komisarzy z Rosji Sowieckiej. Co prawda nie strzelają w głowy z nagana, ale nie przebierając w środkach usiłują doprowadzić do śmierci politycznej swoich przeciwników, czyli faktycznie milionów ludzi w Europie, w wielu krajach. Bo jakże inaczej nazwać zwalczanie przez Brukselę wszelkimi sposobami, głównie z zastosowaniem stronniczych mediów, legalnie wybranej władzy w Polsce? Wszak to jest atak nie tylko na bezpośrednio rządzących, ale również na te miliony obywateli, którzy tych rządzących ustanowili i wytyczyli im kierunki działania. Zupełnie odwrotnie niż w strukturach unijnych, gdzie rządzący pochodzą tak naprawdę z nadania, nie mają mandatu społecznego, nie uczestniczyli w żadnych wyborach, lecz wyłonili się z gier politycznych.
Obecnie na europejskiej scenie politycznej nie mają miejsca prawdziwe debaty, wymiany argumentów i koncepcji, poszukiwania prawdy, ale urządzane są masowe mordy. Morduje się przede wszystkim prawdę. Frontalne ataki na ludzi broniących tradycji, ojczyzn, rodziny, normalności, prawa naturalnego, swojej historii, to przecież nic innego, jak terror polityczny. Terror, który przy zastosowaniu mediów nabiera dramatycznych rozmiarów. Doświadczenie historyczne, także naszego kraju, uczy, że taki rozpędzający się terror polityczny jest początkiem czegoś jeszcze znacznie gorszego. Kto ma inne zdanie niż eurokraci – musi zniknąć, na razie ze sceny politycznej i kulturalnej, następnie gospodarczej, w końcu religijnej. Brukselscy władcy argumentami przekonać się nie dadzą. Podobnie jak np. wszyscy prawdziwi komunistyczni dyktatorzy chcą być inżynierami tzw. nowego człowieka. Nie ukrywają tego.
Jakże nie mówić o dyktaturze, skoro „Członkowie Komisji są wybierani ze względu na swe ogólne kwalifikacje i zaangażowanie w sprawy europejskie spośród osób, których niezależność jest niekwestionowana” – jak stanowi Traktat. Ale, pytam, przez kogo jest ta niezależność niekwestionowana?! Przeze mnie czy przez miliony takich jak ja? Czy może jednak raczej przez panią Merkel i jeszcze, choć w znacznie mniejszym stopniu, przez prezydenta Francji?
Władza członków Komisji jest większa niż niejednego dyktatora, bowiem oni „nie zwracają się o instrukcje ani ich nie przyjmują od żadnego rządu, instytucji, organu lub jednostki organizacyjnej”. Tak czytamy w Traktacie. I tak też się zachowują każdego dnia: wg brukselskiego pojęcia niezależności. Nie liczą się z niczyim zdaniem, poza zdaniem hegemona, bo tylko ten jest w stanie ich zmieść z posad, choć oczywiście Traktat nic na ten temat nie mówi. Ale prawo siły działa zawsze i wszędzie. Tak więc jeśli mamy pretensje np. do komisarz Bieńkowskiej, że delegowana przez nasz kraj nie chce reprezentować stanowiska polskiego rządu, to proszę pamiętać, że nie jest to tylko kwestia jej serdecznego przywiązania do układów Platformy. Jej postawa wynika także z litery i ducha „Traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej”. Jeżeli prawo nakazuje unijnym władcom uniezależnić się całkowicie od wszelkich organów ustanowionych na drodze demokratycznej, to czy w ogóle możemy mówić o jakiejś unii wolnych państw? Czy jednak o rygorystycznej dyktaturze? Dyktaturze zanurzonej w niezmiernym gąszczu przepisów, co pozoruje wolnościowe struktury brukselskiej organizacji, dla której jednak forma unii to tylko atrapa, a za nią – satrapa.
Pozostaje w człowieku na zawsze
O, jakaż powabna była ta Unia jeszcze w roku 2003, kiedy Polacy w referendum ubiegali się o jej względy. Nie było jednak aż takiego entuzjazmu, jak to się teraz przedstawia, bo jednak 41,15 proc. Polaków w ogóle nie skorzystało z prawa wypowiedzenia się o urodzie Unii i nie głosowało. Co prawda spośród tych, którzy 7 i 8 czerwca 2003 r. poszli do urn, 77,45 proc. dało się uwieść czarowi zachodnich struktur – postrzegając je wciąż poprzez wyższe zarobki, lepsze samochody i drogi, krzykliwą modę itp. – to jednak, jak by na to nie patrzeć, aż 12,4 mln Polaków było obojętnych lub przeciwnych Unii (126 tys. głosów było nieważnych). Podobnie robi się i teraz sondaże; obliczając procent zwolenników UE pomija się tych, którym jest ta kwestia obojętna, co w oczywisty sposób wypacza rzeczywistość. Tak zresztą, jak i wiele innych sondaży, manipulowanie którymi stało się w najnowszych czasach prawdziwa sztuką posiadającą swoich mistrzów, mistrzów szalbierstwa i interpretacji.
Tak, Unia przyciągała wówczas niemal wszystkich w Europie. Ale np. Norwegów nie; w referendum dwukrotnie odrzucili członkostwo. Byli tacy, którzy już wtedy dostrzegali groźne rysy na brukselskiej konstrukcji. Jednak Austria, Finlandia i Szwecja z radością 1 stycznia 1995 r. przystąpiły do jej grona. Bo jednak była to jakby nobilitacja. Następne rozszerzenie i to aż o dziesięć państw jednocześnie, państw przeważnie ubogich, uczyniło Unię już mniej ekskluzywną, co pogłębiło się jeszcze niecałe 3 lata później, gdy członkami stały się Rumunia i Bułgaria. Tym niemniej 1 maja 2004 roku Polacy się radowali – dowartościowali się swym członkostwem. Byliśmy Europejczykami! Wreszcie! Niektórzy trwają w tej euforii do dziś…
Polacy w referendum odpowiadali na proste pytanie: „Czy wyraża Pan/Pani zgodę na przystąpienie Rzeczypospolitej Polskiej do Unii Europejskiej?” Co to jednak naprawdę znaczyło? Kto to wiedział? Z zapałem odwoływano się w debacie przedakcesyjnej do słów św. Jana Pawła II, wygłoszonych w Sejmie parę lat wcześniej, 11 czerwca w 1999 roku. Ojciec Święty był wówczas bezdyskusyjnym autorytetem Polaków, jednakże już wtedy manipulowano jego słowami. Zwolennicy przystąpienia do Unii cytowali następującą frazę:
„Przy okazji dzisiejszego spotkania pragnę jeszcze raz wyrazić moje uznanie dla podejmowanych konsekwentnie i solidarnie wysiłków, których celem, od chwili odzyskania suwerenności, jest poszukiwanie i utrwalanie należnego i bezpiecznego miejsca Polski w jednoczącej się Europie i świecie. Polska ma pełne prawo, aby uczestniczyć w ogólnym procesie postępu i rozwoju świata, zwłaszcza Europy. Integracja Polski z Unią Europejską jest od samego początku wspierana przez Stolicę Apostolską. Doświadczenie dziejowe, jakie posiada Naród polski, jego bogactwo duchowe i kulturowe mogą skutecznie przyczynić się do ogólnego dobra całej rodziny ludzkiej, zwłaszcza do umocnienia pokoju i bezpieczeństwa w Europie”. Jasne stanowisko: papież był za członkostwem swej Ojczyzny. Wszakże nie bezwarunkowo i nie bez pouczenia, które jakże często pyszałkowate elity polityczne, jak i powiązane z nimi media, pomijały. A tego pomijać po prostu nie wolno, jeśli jest się człowiekiem myślącym, dbałym o dobro wspólne oraz zatroskanym o jutro. Oto te słowa:
„Wydarzenia w Polsce sprzed dziesięciu lat [rok 1989 – przyp. red.] stworzyły historyczną szansę, by kontynent europejski, porzuciwszy ostatecznie ideologiczne bariery, odnalazł drogę ku jedności. Mówiłem o tym wielokrotnie, rozwijając metaforę «dwóch płuc», którymi winna oddychać Europa zespalając w sobie tradycje Wschodu i Zachodu. Zamiast jednak oczekiwanej wspólnoty ducha dostrzegamy nowe podziały i konflikty. Sytuacja ta niesie dla polityków, dla ludzi nauki i kultury i dla wszystkich chrześcijan pilną potrzebę nowych działań służących integracji Europy.
(…) Duchowe oblicze Europy kształtowało się dzięki wysiłkowi wielkich misjonarzy i dzięki świadectwu męczenników. Kształtowano je w świątyniach wznoszonych z wielkim poświęceniem i w ośrodkach życia kontemplacyjnego, w humanistycznym przesłaniu uniwersytetów. Kościół powołany do troski o duchowy wzrost człowieka jako istoty społecznej, wnosił w europejską kulturę jednolity zbiór wartości. Zawsze trwał w przekonaniu, że autentyczna polityka kulturalna powinna ujmować człowieka w jego całości, to znaczy we wszystkich jego wymiarach osobowych – bez pomijania wymiaru etycznego i religijnego. Jakże uboga pozostałaby kultura europejska, gdyby zabrakło w niej chrześcijańskiej inspiracji!
Jest to tylko początek artykułu. Całość jest do przeczytania w aktualnym numerze naszego miesięcznika “WPiS – Wiara, Patriotyzm i Sztuka”. Można go zakupić tutaj.
Trzeba przyznać, że lewackie media nad Wisłą, czyli media, które same nazwały się „głównego nurtu”, podczas pontyfikatu polskiego papieża Jana Pawła II trzymały w sprawach papieskich języki, pióra i kamery na wodzy. Póki Ojciec Święty żył, naprawdę rzadko zdarzał się jakiś napad na naszego Wielkiego Rodaka ze strony Jego ziomków, obojętnie jakiej byli orientacji (teraz, co innego – używają sobie po chamsku). W Niemczech natomiast niezbyt respektują swojego rodaka na tronie Piotrowym i to jeszcze za życia Benedykta XVI. I tam nie obywa się bez chamstwa, które w temacie papieskim jest jakby uprawnione. Dotyczy to nawet tak zdawałoby się szacownych i kulturalnych redakcji, jak np. „Die Welt”. Nie wiem czemu w Polsce określa się ten dziennik jako konserwatywno-prawicowy. Tym bardziej, że redakcja sama pisze o sobie: „liberalno-kosmopolityczna”.
więcej
Copyright © Biały Kruk. Wszelkie prawa zastrzeżone. Wszelkie materiały, informacje, pliki, zdjęcia itp. dostępne w serwisie chronione są prawami autorskimi i nie mogą być kopiowane, publikowane i rozprowadzane w żadnej formie.
Cytaty możliwe są jedynie pod warunkiem podania źródła.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych.