Zamknij X W ramach naszego serwisu stosujemy pliki cookies. Korzystanie ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane
w Państwa urządzeniu końcowym. Więcej szczegółów w naszej "Polityce Cookies".

Wolność krzyżami i piórem mierzona.

Aktualności

26.05.2021 11:27

Żołnierze Brygady Karpackiej słuchają „Czerwonych maków…” w wykonaniu orkiestry Alfreda Schütza. Śpiewa Feliks Konarski – Ref-Ren. Fot. IPN

 

 

 

Żołnierze Brygady Karpackiej słuchają „Czerwonych maków…” w wykonaniu orkiestry Alfreda Schütza. Śpiewa Feliks Konarski – Ref-Ren. Fot. IPN

 

 

 

Skąd się wzięły Czerwone Maki

Dr Justyna Chłap-Nowakowa

 

Monte Cassino: podczas II wojny kluczowa, zamykająca drogę do Rzymu, pozycja w tzw. Linii Gustawa, broniona przez 10. i 14. Armię niemiecką. Od połowy stycznia 1944 roku toczyły się o tę drogę zacięte boje. Ataki prowadzono w trzech fazach, do walk przystępowały kolejno jednostki amerykańskie, francuskie, hinduskie i nowozelandzkie, ale wszystkie zmagania zakończyły się klęską.
W maju rozpoczęła się czwarta faza bitwy z udziałem żołnierzy 2. Korpusu Polskiego walczącego w ramach 8. Armii brytyjskiej. Ostateczna decyzja o podjęciu zadania należała do gen. Władysława Andersa. „Wykonanie pomimo ogromnego ryzyka – jak pisał generał – mogło mieć duże znaczenie dla sprawy polskiej. Byłoby także najlepszą odpowiedzią na propagandę sowiecką, że Polacy nie chcą się bić z Niemcami”. Korpus otrzymał zadanie bezpośredniego ataku na wzgórze klasztorne bronione przez doborową niemiecką 1. Dywizję Spadochronową. Pierwsze natarcie rozpoczęło się nocą z 11 na 12 maja. Oddziały 5. Kresowej Dywizji Piechoty (KDP) gen. Nikodema Sulika oraz 3. Dywizji Strzelców Karpackich (DSK) gen. Bolesława Ducha zdołały opanować sąsiadujące z klasztorem wzgórze 593 i zbliżyć się do wzgórza Widmo, jednak ich utrzymanie bez posiłków okazało się niemożliwe.
Natarcie wznowiono 17 maja. Żołnierze 5. Kresowej Dywizji Piechoty ruszyli do bardzo ciężkich walk o wzgórze San Angelo, sąsiednie wzgórza atakowali karpatczycy. Nocą z 17 na 18 maja niemieccy obrońcy Cassino wycofali się z klasztoru na szczycie wzgórza, a 18 maja patrol 112. Pułku Ułanów Podolskich pod dowództwem ppor. Kazimierza Gurbiela wkroczył do ruin opactwa (zbombardowanego jeszcze w lutym 1944 roku) i zatknął na nich polską flagę. W południe na Monte Cassino plut. Emil Czech odegrał Hejnał mariacki.
Zwycięstwo w polu stało się również wielkim sukcesem propagandowym – wśród aliantów i w kraju. Symbolicznym dowodem uznania było przyznanie żołnierzom 2. Korpusu prawa do noszenia na lewym rękawie emblematu 8. Armii brytyjskiej; tzw. tarczy krzyżowców – białej na niebieskim tle, ze złotym krzyżem pośrodku.
Zdobycie Monte Cassino okupione zostało ciężkimi ofiarami – 924 poległych, 2930 rannych i 345 zaginionych. (Straty niemieckie na odcinku polskiego natarcia wyniosły 1100 zabitych i zaginionych). U stóp wzgórza 593 żołnierze zbudowali polski cmentarz Drugiego Korpusu. Powstał on do 1 września 1945 roku, wg projektu Wacława Hryniewicza i Jerzego Skolimowskiego. Spoczęli tam Polacy, Białorusini, Ukraińcy i Żydzi. Na cmentarnym pawimencie wyryto słowa: „Przechodniu, powiedz Polsce, żeśmy polegli wierni w Jej służbie”. Na obelisku upamiętniającym walki 3. DSK widnieje napis po polsku, angielsku, francusku i włosku: „Za naszą i waszą wolność my, żołnierze polscy, oddaliśmy Bogu ducha, ciało ziemi włoskiej, a serca Polsce”. Po latach pośród swoich żołnierzy spoczęli ich dowódcy: biskup polowy gen. Józef Gawlina przy górnym ołtarzu polowym, gen. Władysław Anders na płycie głównej cmentarza, gen. Bolesław Bronisław Duch przy pomniku 3. DSK, prochy gen. Klemensa Rudnickiego rozsypano pod krzyżem 5. KDP.
Niewiele było bitew w polskiej historii opisanych tak szczegółowo, jak uczynił to Melchior Wańkowicz w monumentalnym trzytomowym reportażu Monte Cassino (wyd. 1945–1947). Na gorąco powstało bardzo wiele wierszy opiewających Monte Cassino, układali je zarówno walczący o klasztor, jak i twórcy spoza żołnierskich szeregów – z Władysławem Broniewskim, Janem Lechoniem i Kazimierzem Wierzyńskim na czele. Było tych poezji znacznie więcej niż utworów opisujących inne walki Korpusu. W bitwie o Monte Cassino zamykało się bowiem – w dosłownym i symbolicznym wymiarze – wszystko, co dla walczących we Włoszech było najważniejsze: bezpośrednia, wyczekiwana przez lata walka z Niemcami, możność pokazania światu, że Polska nie zginęła, i zwycięstwo osiągnięte dzięki bohaterstwu, straceńczej odwadze i determinacji. Wreszcie nadzieja – całkowicie złudna, jak się rychło okazało – że zwycięstwo to zaważy na szali, gdy rozstrzygać się będą w gabinetach światowych przywódców losy Rzeczypospolitej. Najsilniej jednak legendę, symboliczne, ale także realne znaczenie Monte Cassino utrwaliła pieśń Czerwone maki na Monte Cassino autorstwa Feliksa Konarskiego (słowa) i Alfreda Schütza (melodia).
I o Feliksie Konarskim właśnie chciałam tutaj przypomnieć – bo warto. Urodził się 9 stycznia 1907 roku w Kijowie. Tam też uczęszczał do gimnazjum, którego jednak nie ukończył: w 1921 roku, na prośbę matki, zbiegł z Kijowa do odrodzonej Ojczyzny, do Warszawy, rozstając się już praktycznie bezpowrotnie z rodzicami i młodszym bratem. Tylko raz, przelotnie, dane mu jeszcze spotkać w Kijowie matkę.
Po maturze nadszedł czas prawniczych studiów na Uniwersytecie Warszawskim i początek działalności teatralnej Konarskiego. W 1929 roku związał się mianowicie z Teatrem Nowości Konrada Toma (to właśnie jemu zawdzięczał swój artystyczny pseudonim: Ref-Ren). Jednocześnie komponował piosenki dla największych gwiazd „Qui Pro Quo”: Zuli Pogorzelskiej, Zofii Terné, Kazimierza Krukowskiego-Lopka. Próbował też swych sił aktorskich, występując w objazdowym teatrzyku pary rewiowej Dobrowolski – Cielecka, zanim sam nie stał się współzałożycielem (i aktorem równocześnie) objazdowego teatrzyku rewiowego „Wesoły Murzyn”.
Wiele jego piosenek, do których często pisał także muzykę, stało się prawdziwymi szlagierami. Pierwszym była wylansowana w Teatrze Nowości w 1929 roku Wiosna, wiosna jest nareszcie. Do dziś błąkają się w pamięci ich słowa i melodie − jak choćby Pięciu chłopców z Albatrosa. Nie tylko zresztą piosenkami podbił Ref-Ren Warszawę, a potem całą Polskę. Z czasem odsłaniały się kolejne jego talenty: poety, reżysera, autora skeczów i sztuk teatralnych.
Wędrując z występami po kraju, Konarski najchętniej chyba odwiedzał Lwów. Świadczy o tym najwymowniej ogromna liczba poetyckich powrotów do Lwowa w wojennej i powojennej twórczości Ref-Rena; do Lwowa „Orląt”, ale i batiarów łyczakowskich, do bałakania, bufetu u Teliczkowej i fiakra stojącego na rogu Rejtana.
Wojna zastała go właśnie we Lwowie. Występował tam wówczas ze swą żoną, także aktorką, Niną Oleńską (właśc. Janiną Piwocką). Wkrótce dołączyła do nich część aktorów z „Wesołego Murzyna” oraz uchodźcy z Warszawy, wśród których znaleźli się m.in. Eugeniusz Bodo, duet taneczny Neyów, Stanisław Ruszała, pianista i kompozytor Alfred Schütz oraz Mieczysław Fogg (ów zatrzymał się tam jedynie przelotnie − 31 października 1939 roku był już z powrotem w Warszawie). Reszta pozostała „we Lwowi” dłużej.
Ref-Ren występował w kinoteatrze „Stylowy”. W programie znalazła się popularna, utrzymana w nastroju podwórzowej ballady piosenka Konarskiego z 1938 roku pt. Antoni Kociubiński. Niewinny całkiem utwór stał się jednak pretekstem dla interwencji NKWD: miał on jakoby obrażać dumę narodową Ukraińców, gdyż nazwisko „Kociubiński” nosił jeden z ukraińskich poetów. W ślad za interwencją przyszła likwidacja całego przedstawienia. Niedługo potem podobny los spotkał inne działające we Lwowie polskie teatry.
Sytuacja aktorów stała się bardzo trudna. Wielu z nich czekała zsyłka. Znana była np. prowokacja w Klubie Artystycznym, w wyniku której aresztowano wszystkich obecnych i − po krótkim pobycie w więzieniu − wywieziono do łagrów. Sam Ref-Ren jedynie przez przypadek nie dotarł owego fatalnego dnia do Klubu. Część „bezdomnych” po zamknięciu teatrów artystów, a wśród nich Ref-Ren z żoną, związała się z amatorską orkiestrą jazzową lwowskich kolejarzy. Nowy program cieszył się tak ogromnym powodzeniem, że władze sowieckie zaproponowały zespołowi tournée po ZSRS. Żeleznodorożnyj Jazz wyruszył w trasę. Na trasie występów znalazł się m.in. Kijów, gdzie po dwudziestoletniej rozłące Konarski spotkał się po raz ostatni z matką.
Poza trupą Ref-Rena jeszcze trzy działające we Lwowie zespoły artystów rewiowych (głównie uciekinierów) otrzymały takie „zaproszenie” władz sowieckich, by „propagować polską sztukę od Odessy po Syberię”. Jednym z nich był zmontowany przez Henryka Warsa (właśc. Henryk Warszawski/Warszowski) kilkudziesięcioosobowy Tea-Jazz (Teatralny Jazz Zapadnoj Ukrainy). Znaleźli się tam m.in. Gwidon Borucki, Albert Harris (właśc. Aaron Hekelman), późniejszy autor znanej piosenki Warszawo, ty moja Warszawo, rozsławionej przez Mieczysława Fogga, a także Renata Bogdańska (właśc. Iryna Jarosiewycz), która wkrótce, po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej, wobec chaosu i niepewności jutra zdecydowała się związać z Gwidonem Boruckim. Konferansjerkę w Tea-Jazzie, aż do połowy 1941 roku, prowadził Eugeniusz Bodo. Jego losy przybrać miały obrót tragiczny. Jako obywatel szwajcarski (właśc. Bohdan Eugéne Junod) wkrótce później został aresztowany i z moskiewskich Butyrek zesłany na Kotłas (nie został, mimo starań, objęty amnestią), gdzie zmarł z wycieńczenia.
Program występów był, oczywiście, pod ścisłą sowiecką kontrolą – np. wspomniany Tea-Jazz zyskał zgodę na przygotowanie satyrycznej rewii o poszukujących pracy bezrobotnych artystach – amerykańskich.
Artystów Ref-Rena wybuch wojny sowiecko-niemieckiej zaskoczył w Moskwie, skąd cały zespół przewieziono do Stalingradu. Ostatecznie sowieckie władze skierowały polskich artystów do środkowej Azji, gdzie kontynuowali występy (m.in. Samarkanda, Buchara, Aszchabad, Ałma-Ata). Aż wreszcie nadeszła wiadomość, że jest „amnestia”, że gdzieś formuje się polskie wojsko. Wszyscy ruszyli do armii. W Taszkiencie przecięły się drogi Tea-Jazzu i zespołu Ref-Rena, do którego zdecydowała się dołączyć Renata Bogdańska (przypomnijmy: znana przede wszystkim jako późniejsza Irena Andersowa). Do położonego o 50 km od Buzułuku Tockoje − ośrodka zbiorczego tworzącej się Polskiej Armii − dotarli w Wigilię 1941 roku.
Prócz Ref-Rena trafiła do Tocka liczna dość grupa innych aktorów, która bez zwłoki zorganizowała się pod przewodnictwem Konarskiego i rozpoczęła występy dla żołnierzy. „Od tej chwili − jak wspomina R. Bogdańska − podtrzymywaliśmy na duchu ludzkie cienie w łachmanach − ludzi, którzy stracili wszystko, czasami nawet nadzieję. Śpiewaliśmy, deklamowaliśmy, a nawet tańczyliśmy, żeby tylko nie dać im myśleć o koszmarze, który przeżywali na zsyłkach i w więzieniach. Później przeniesiono nas do Ługowoje, gdzie nadal występowaliśmy dla jeszcze nie umundurowanych biedaków”. Dodać należy, iż z artystów, jacy znaleźli się w żołnierskich szeregach, powstały aż dwa zespoły: „Czołówka Teatralna”, prowadzona przez Kazimierza Krukowskiego (Lopka), i „Czołówka Rewiowa” Konarskiego.
Ref-Ren z cywila staje się żołnierzem, a wraz z nim i jego poezja „podlega mobilizacji”. Sprawia to, że w twórczości Konarskiego − obok utworów czysto rozrywkowych − pojawi się drugi, potężniejący z czasem nurt: poezji patriotycznej, pisanej przez żołnierza − dla żołnierzy. Była ona wiernym odbiciem stanu ducha całej tamtejszej zbiorowości żołnierskiej. Była to również wierszowana kronika losów ocalonych z Sowietów, którzy z tułaczy stawali się żołnierzami w drodze do Polski (Coś ty za jeden), była też pobudką do walki (np. Orły do lotu!, czyli pierwsza wojskowa piosenka Ref-Rena, Polacy do broni!, Prowadź, Panie Generale!). Pojawiały się pośród jego wierszy także epitafia poległych towarzyszy broni czy wiersze-listy (Codzienny list).
W pierwotnym składzie zespołu Konarskiego, czyli tzw. Czołówki Rewiowej, znaleźli się: m.in. Jadwiga Andrzejewska, Renata Bogdańska, Weronika Ignatowicz, Mieczysław Pręgowski i oczywiście Nina Oleńska, która już do końca wojny miała być aktorką jednej tylko roli: stworzonej przez Ref-Rena „ochotniczki Helenki”, najpopularniejszej postaci scenicznej 2. Korpusu. „Czołówka” towarzyszyła Korpusowi wzdłuż całego wojennego szlaku, a jej występy oklaskiwał sam szach perski i inne koronowane głowy, jak choćby sześcioletni król Iraku, który na koncert przybył z kobiecym dworem.
Znalazłszy się z początkiem 1944 roku w Egipcie, „Czołówka”, nosząca już wtedy miano Teatru Żołnierza Polskiego, stała się zalążkiem wielkiego rewiowego teatru, tzw. Polskiej Parady (The Polish Parade). W skład Parady weszły też inne czołówki: Teatralna − prowadzona przez Lopka, oraz Hemarowska Czołówka Teatralna Brygady Karpackiej. Polska Parada bawiła i wzruszała już nie tylko polskich, ale i alianckich żołnierzy. Stąd np. występy w Kairze, Aleksandrii i Ismaili odbywały się w wersji wielojęzycznej. Zorganizowano też specjalne przedstawienie dla króla Faruka i przebywającego wówczas na emigracji w Egipcie króla greckiego Jerzego II. Kierownictwo muzyczne Parady powierzono Henrykowi Warsowi, literackie zaś – Feliksowi Konarskiemu. Jednym z czołowych kompozytorów Polskiej Parady był Alfred Schütz. Zespół podlegał Oddziałowi Propagandy i Oświaty, którym kierowali Józef Czapski i Jerzy Giedroyć. Całości Parady szefował Feliks Konarski. Przedstawienia w tak dużym składzie zdarzały się raczej okazjonalnie, na co dzień tworzące Paradę zespoły występowały osobno, zachowując swą niezależność. Nazwa „Polska Parada” używana jednak była nadal dla określenia zespołu Ref-Rena.

 

 

Jest tylko początek artykułu. Całość jest do przeczytania w aktualnym numerze naszego miesięcznika „WPiS - Wiara, Patriotyzm i Sztuka”. Można go zakupić  tutaj.


 


→ Opcje wyszukiwania Drukuj stronę WPiS 04/2024 - okładka Zamów prenumeratę Egzemplarz okazowy

Zapisz się do newslettera

Facebook
  • Blogpress
  • Polsko-Polonijna Gazeta Internetowa KWORUM
  • Niezależna Gazeta Obywatelska w Opolu
  • Solidarni 2010
  • Razem tv
  • Konserwatyzm.pl
  • Niepoprawne Radio PL
  • Afery PO
  • Towarzystwo Patriotyczne
  • Prawica.com.pl
  • Solidarność Walcząca Mazowsze
  • Liga Obrony Suwerenności
  • Ewa Stankiewicz

Komentarze

Domniemanie jako metoda manipulacji

Trzeba przyznać, że lewackie media nad Wisłą, czyli media, które same nazwały się „głównego nurtu”, podczas pontyfikatu polskiego papieża Jana Pawła II trzymały w sprawach papieskich języki, pióra i kamery na wodzy. Póki Ojciec Święty żył, naprawdę rzadko zdarzał się jakiś napad na naszego Wielkiego Rodaka ze strony Jego ziomków, obojętnie jakiej byli orientacji (teraz, co innego – używają sobie po chamsku). W Niemczech natomiast niezbyt respektują swojego rodaka na tronie Piotrowym i to jeszcze za życia Benedykta XVI. I tam nie obywa się bez chamstwa, które w temacie papieskim jest jakby uprawnione. Dotyczy to nawet tak zdawałoby się szacownych i kulturalnych redakcji, jak np. „Die Welt”. Nie wiem czemu w Polsce określa się ten dziennik jako konserwatywno-prawicowy. Tym bardziej, że redakcja sama pisze o sobie: „liberalno-kosmopolityczna”.
więcej

Copyright © Biały Kruk Copyright © Biały Kruk. Wszelkie prawa zastrzeżone. Wszelkie materiały, informacje, pliki, zdjęcia itp. dostępne w serwisie chronione są prawami autorskimi i nie mogą być kopiowane, publikowane i rozprowadzane w żadnej formie.
Cytaty możliwe są jedynie pod warunkiem podania źródła.

MKiDN
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych.

Archiwum