Prof. Janusz Marcinkiewicz w laboratorium Katedry Immunologii Uniwersytetu Jagiellońskiego. Fot. Jerzy Sawicz
Bez szczepionek jej nie wygramy
Z prof. JANUSZEM MARCINKIEWICZEM, wybitnym immunologiem,
rozmawia Leszek Sosnowski
Leszek Sosnowski: Kto by przypuszczał jeszcze parę lat temu, że szczepienia przeciwko groźnym chorobom staną się problemem nie medycznym, ale – politycznym, że wywołają ostre spory pomiędzy parlamentarnymi partiami…
Prof. Janusz Marcinkiewicz: Ja jestem immunologiem, zajmuję się zdolnościami obronno-odpornościowymi organizmu i nie mam pojęcia, skąd wziął się ruch antyszczepionkowy. Tym bardziej nie rozumiem, dlaczego problem ten stał się narzędziem walki politycznej. Natomiast rozumiem, że również przeciwnicy szczepień nie spotkali się w dzieciństwie z groźbą chorób zakaźnych, bo byli, tak jak ich rówieśnicy, zaszczepieni (tzn. nabyli odporność).
Faktem jednak jest, że opowiedzenie się za szczepionkami lub przeciw nim oznacza dziś w Polsce opowiedzenie się za tą lub inną partią polityczną. Jako metoda dochodzenia do prawdy jest to droga najgorsza. Spróbujmy zatem porozmawiać o szczepionkach w oparciu o zrozumienie odporności naszego organizmu nie na stresy polityczne, lecz na wirusy i bakterie.
Słusznie. Tym bardziej, że tzw. ruchy antyszczepionkowe bazując na niezaprzeczalnym fakcie, że szczepionki, jak każde inne substancje wprowadzane do organizmu człowieka, mogą wywołać niepożądane objawy, podają także argumenty z gruntu fałszywe lub półprawdy, negując rolę szczepień w nabywaniu odporności. Np. przytacza się jako fakt oczywisty, że kilkanaście krajów europejskich ma dobrowolne szczepienia ochronne. Owszem, ale nie jest to cała prawda, gdyż zarazem tak zwana wyszczepialność – czyli stopień realizacji szczepień profilaktycznych – jest w tych krajach bardzo wysoka, bezpieczna. Granica wyszczepialności, granica bezpieczeństwa chroniąca przed swobodnym rozprzestrzenianiem się chorób zakaźnych aż do skali epidemii, wynosi ok. 95 proc. – co oznacza, że taka część populacji musi być zaszczepiona, aby dana choroba nie rozprzestrzeniała się w społeczeństwie. Te kraje, które nie mają obowiązkowych szczepień, już dość dawno temu osiągnęły ten właśnie próg. Dzięki właściwej oświacie, szkolnej edukacji, świadomości społecznej, dzięki zaleceniom lekarzy, a nawet polityków, nie musiano tam narzucać obowiązku szczepień. Jednakże również w tych krajach zaostrzono przepisy dotyczące dobrowolności niektórych szczepień ze względu na zwiększoną w ostatnich latach w Europie liczbę przypadków odry, kokluszu czy też błonicy.
Takiego 95-procentowego progu nie osiągnięto na pewno w jeden rok.
Oczywiście, to jest niemożliwe. Na Zachodzie zaczęto już w latach 1950. regularne szczepienia, rok po roku, aż osiągnięto obecny stan. Potrzebowano na to kilkanaście, a nawet ponad dwadzieścia lat. Zapracowano latami na stan odporności całego społeczeństwa np. na błonicę, na polio (inaczej choroba Heinego-Medina), na odrę, koklusz.
W Polsce też.
Tak, również w Polsce osiągnęliśmy ten bezpieczny próg 95 proc. w przypadku kilku bardzo groźnych chorób. Oczywiście nie na wszystkie choroby można się zaszczepić, ale też przed wieloma można uchronić miliony osób.
Przeciwnicy szczepień twierdzą, że to jest ich prywatna sprawa, że państwo nie ma prawa im czegokolwiek narzucać.
Prywatną sprawą jest na przykład to, czy ktoś chce zażywać środki przeciwbólowe, czy woli żyć z bólem. Natomiast nie może być niczyją sprawą prywatną przyczynianie się do stwarzania zagrożenia dla całej populacji, bo przecież każdy człowiek cierpiący na chorobę zakaźną przyczynia się bezwiednie do jej rozpowszechniania, naraża swoich bliźnich. Dam tu przykład Francji i Włoch, gdzie szczepienia były dobrowolne i gdzie też zaczął działać ruch antyszczepionkowy – bo nie jest to tylko sprawa polska. Nagle zaczęły pojawiać się tam przypadki zachorowań nawet na odrę, wydawało się całkiem zlikwidowaną. I we Francji od tego roku wprowadzono obowiązek szczepień na 11 chorób. Tak samo we Włoszech rozszerzono właśnie obowiązek szczepień. Jeszcze inaczej jest w USA, gdzie dzieci nieszczepione nie są przyjmowane do publicznych placówek typu żłobek czy przedszkole. Pokolenie, które nie chce się szczepić, nie pamięta, nie może pamiętać, realiów z lat 1950., które spowodowały wprowadzenie obowiązku szczepień. Dzieci chorowały np. na błonicę i to była choroba śmiertelna, chorowały na polio, którego skutki były straszne, można je było obserwować w najbliższym otoczeniu – dziś nie znamy już tych przypadków, nie widzimy ich, i dlatego tak łatwo protestuje się przeciwko szczepieniom.
Można zatem powiedzieć, że protest przeciwko szczepieniom to brak wyobraźni?
To na pewno, ale zastanówmy się najpierw przez chwilę, co to jest odporność. To jest stan organizmu, który chroni nas przed infekcjami wirusowymi, bakteryjnymi i, daj Boże, czasami przed niektórymi nowotworami. To jest zjawisko z naukowego punktu widzenia bardzo szerokie, obejmuje różne komórki układu immunologicznego – np. limfocyty B i T, ale skupmy się tu na roli przeciwciał, które nasz organizm produkuje (limfocyty B) w celach obronnych. Dziecko po urodzeniu nie będzie cierpiało na te choroby zakaźne, na które odporna jest matka, ponieważ ona przekazała mu swoje przeciwciała w trakcie ciąży przez łożysko. Warunek jest wszakże jeden: iż matka te choroby kiedyś sama przeszła i zwalczyła je lub uodporniła się poprzez odpowiednie szczepienia. Jest to odporność nabyta, która chroni dziecko przez kilka miesięcy aż do eliminacji matczynych przeciwciał. W dalszych okresach naszego życia chronią nas przed wtargnięciem chorobotwórczych wirusów i bakterii (patogenów) naturalne bariery obronne, którymi są błony śluzowe znajdujące się w układach oddechowym, pokarmowym, moczowym czy rozrodczym. Jeżeli patogen jest szczególnie agresywny albo pojawi się w dużej ilości, to przełamuje bariery błon śluzowych i przedostaje się do krwiobiegu. Jedyne, co nas może wtedy ochronić, to odporność (obecność przeciwciał we krwi), którą nabyliśmy uprzednio. Nabyliśmy od matki albo właśnie drogą szczepień.
Czy u jednych ludzi odporność wrodzona będzie dotyczyć np. tylko odry, a u innych błonicy?
Nie tak to działa. Odporność wrodzona (naturalna, tzw. nieswoista) nie jest związana z określonym patogenem, określoną chorobą. Są ludzie bardziej zahartowani albo mający w organizmie więcej substancji mikrobójczych i dlatego nie zakażają się tak łatwo jak inni. Np. niektórzy nie zakażają się łatwo drogą pokarmową, bo mają w żołądku więcej kwasu solnego, a ten zabija bakterie. Zakażenie wirusami następuje najczęściej drogą oddechową lub pokarmową; taki wirus musi przyczepić się do błony śluzowej. Jeżeli jednak jest ona dobrze ukrwiona, ciepła, to wydziela substancje obronne i nie dopuszcza do zakażenia. Jeżeli nie, albo jeżeli wirusów jest za dużo, to przechodzą one przez błonę śluzową i przedostają się do krwiobiegu.
Co zrobić, żeby to ukrwienie błony śluzowej było lepsze i tym samym, żeby ona nas skuteczniej chroniła?
Na pewno potrzeba dużo ruchu, w przypadku zabezpieczenia przed przeziębieniami dobre są naprzemienne kąpiele ciepła-chłodna, należy unikać wyziębienia górnych dróg oddechowych, słuchać rad, których nam udzielały babcie, by pić dużo ciepłych płynów, np. herbaty z malinami, imbirem lub cytryną. Ponadto sen, wypoczynek, brak stresu i dieta obfita w warzywa i owoce zawierające witaminy A, C i E wzmacniają naszą odporność naturalną.
Jednak nie ma takich ludzi, którzy mogliby zahartować się w takim stopniu, żeby być odpornymi na poszczególne wirusy czy bakterie w stu procentach?
Niestety, takich ludzi nie ma. Nie można się „zahartować”, uodpornić na wszystkie choroby zakaźne. Trzeba też pamiętać, że nie wszystkie bakterie są dla nas niedobre; wiadomo od stosunkowo niedawna, że mamy w naszym organizmie środowisko bakterii żyjących z nami w symbiozie, a ich brak wywołuje stany chorobowe. Dlaczego? Bo te bakterie, nazwijmy je nasze, dobre, zwalczają atakujące nas chorobotwórcze drobnoustroje i jeśli jest tych dobrych za mało, są w tej walce nieskuteczne. Gdy patogen (wirus, bakteria) lub toksyna przedostanie się do krwiobiegu, wtedy absolutnie niezbędne są przeciwciała, bo tylko one nas skutecznie ochronią. Poprzez badanie krwi jesteśmy w stanie stwierdzić u każdego, czy ktoś dane przeciwciała posiada, czy nie. To szczepionki stymulują komórki układu immunologicznego (limfocyty B) do produkcji niezbędnych przeciwciał. Jeżeli zapytam się przeciwnika szczepionek, który został ukąszony przez żmiję, czy podać mu surowicę przeciw jadowi żmii, odpowie: ależ oczywiście, natychmiast! A przecież taka surowica działa dlatego, że zawiera przeciwciała neutralizujące toksyny zawarte w jadzie żmii. Bo co to jest szczepionka? To jest odpowiednio przygotowany, spreparowany wirus albo bakteria, albo toksyna, które są pozbawione właściwości chorobotwórczych, ale wciąż stymulują układ immunologiczny.
Janusz Marcinkiewicz jest jednym z najwybitniejszych współczesnych polskich naukowców. Urodzony (1951) w Krakowie, z tym miastem związał swe życie prywatne i zawodowe, choć studiował, a potem wykładał w różnych wielkich ośrodkach badawczych w Europie i USA. Specjalizuje się w immunologii i mikrobiologii. Najpierw pracownik naukowo-badawczy Akademii Medycznej, potem Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego, gdzie jest kierownikiem Katedry Immunologii i prodziekanem Wydziału Lekarskiego. Od 1997 r. posiada tytuł profesora. Współpracuje od lat z najwybitniejszymi światowymi specjalistami od systemu odpornościowego człowieka. Autor ponad 200 artykułów naukowych. Jego prace na temat odporności były cytowane w światowej prasie naukowej 2700 razy! Prowadzi badania odkrywcze i pionierskie.
Jest to tylko początek artykułu. Całość jest do przeczytania w aktualnym numerze naszego miesięcznika “WPiS – Wiara, Patriotyzm i Sztuka”. Można go zakupić tutaj.
Trzeba przyznać, że lewackie media nad Wisłą, czyli media, które same nazwały się „głównego nurtu”, podczas pontyfikatu polskiego papieża Jana Pawła II trzymały w sprawach papieskich języki, pióra i kamery na wodzy. Póki Ojciec Święty żył, naprawdę rzadko zdarzał się jakiś napad na naszego Wielkiego Rodaka ze strony Jego ziomków, obojętnie jakiej byli orientacji (teraz, co innego – używają sobie po chamsku). W Niemczech natomiast niezbyt respektują swojego rodaka na tronie Piotrowym i to jeszcze za życia Benedykta XVI. I tam nie obywa się bez chamstwa, które w temacie papieskim jest jakby uprawnione. Dotyczy to nawet tak zdawałoby się szacownych i kulturalnych redakcji, jak np. „Die Welt”. Nie wiem czemu w Polsce określa się ten dziennik jako konserwatywno-prawicowy. Tym bardziej, że redakcja sama pisze o sobie: „liberalno-kosmopolityczna”.
więcej
Copyright © Biały Kruk. Wszelkie prawa zastrzeżone. Wszelkie materiały, informacje, pliki, zdjęcia itp. dostępne w serwisie chronione są prawami autorskimi i nie mogą być kopiowane, publikowane i rozprowadzane w żadnej formie.
Cytaty możliwe są jedynie pod warunkiem podania źródła.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych.