Zamknij X W ramach naszego serwisu stosujemy pliki cookies. Korzystanie ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane
w Państwa urządzeniu końcowym. Więcej szczegółów w naszej "Polityce Cookies".

TO BYŁA NAPRAWDĘ MISTRZOWSKA GRA NACZELNIKA!

Aktualności

26.02.2018 15:24

 Józef Piłsudski za stołem podczas odczytu w sali Starego Teatru w Krakowie.

 

 

Z profesorem
WOJCIECHEM
ROSZKOWSKIM
rozmawia Paweł Stachnik

 

 

Paweł Stachnik: Na początku I wojny światowej nic nie wskazywało, że w sprawie niepodległości Polski może się coś wyraźnie zmienić. Państwa zaborcze poza ogólnikowymi wystąpieniami nie kwapiły się do składania Polakom konkretnych propozycji. A dla państw zachodnich sprawa polska była tylko i wyłącznie „wewnętrzną sprawą Rosji”.

Prof. Wojciech Roszkowski: Rzeczywiście, w momencie wybuchu wojny wyobrażenie, że z konfliktu tego może wyniknąć niepodległe państwo polskie, było trochę marzeniem. Marzeniem, które zresztą skonkretyzował Józef Piłsudski na spotkaniu w Towarzystwie Geograficznym w Paryżu wiosną 1914 r. Powiedział wtedy, że dla Polski idealnym wyjściem byłoby, gdyby państwa centralne pokonały Rosję, a następnie przegrały wojnę na Zachodzie. Wypowiedź ta była potem traktowana jako swego rodzaju proroctwo. Była to logiczna konstrukcja, jednak na początku wojny trudno było sobie wyobrazić taki rozwój wypadków. Niemniej sam wybuch tego konfliktu, kiedy po dwóch stronach frontu stanęły państwa zaborcze, zwiastował pewną zmianę losów Polski. Gdyby państwa centralne wojnę wygrały, zapewne wchłonęłyby zabór rosyjski. A gdyby wygrała Ententa, Rosja wchłonęłaby zapewne zabory pruski i austriacki. Jakaś forma zjednoczenia ziem polskich była zatem prawdopodobna, ale nie w postaci niepodległego państwa. To była wówczas cały czas mrzonka.

Polacy nie byli bierni podczas wojny. O konieczności odbudowania niepodległości swego kraju przypominali światu nie tylko słowem, ale poprzez działania wojskowe, polityczne i dyplomatyczne.

Zwolennikiem zbrojnego przypominania o prawie Polaków do odzyskania swego państwa był Piłsudski, który podkreślał, że bez własnego wojska nic nie zdołamy osiągnąć. Namiastką tego wojska miały być Legiony, ale także w innych miejscach Polacy starali się tworzyć własne formacje wojskowe. W Królestwie Polskim sformowano Legion Puławski, we Francji powstał Legion Bajoński, potem powstały polskie korpusy w Rosji, a wreszcie Armia Polska we Francji. Inna sprawa, że aktywiści, czyli piłsudczycy, zdominowali potem całą narrację o odzyskiwaniu niepodległości. Działano też na odcinku politycznym, gdzie swoją robotę na Zachodzie wykonywali głównie endecy. Narodowa Demokracja stała po stronie Ententy, co na początku wojny było trochę niewygodne, bo członkiem tego sojuszu była również Rosja, największy nasz zaborca, nader niechętna jakimkolwiek ustępstwom na rzecz Polaków. Postawienie na Ententę wcale więc nie musiało dać Polsce jakichś korzyści. Ale gdy w Rosji wybuchła rewolucja, najpierw lutowa, a potem bolszewicka, państwa zachodnie przestały się tak bardzo liczyć z jej zdaniem. Otworzyła się wtedy furtka do podjęcia sprawy polskiej i uczynienia z niej kwestii międzynarodowej. Poparcie dla stworzenia niepodległej Polski mogło zostać mocniej wyartykułowane przez dwa mocarstwa zachodnie, chociaż do pewnego stopnia warunkowo. Przede wszystkim dlatego, że Rosja cały czas była dla nich cenniejsza niż – nawet duża – odrodzona Polska. Francja nadal liczyła np. na odzyskanie naprawdę sporych pieniędzy, które przed wojną i w czasie wojny pożyczyła Rosji. A skoro już jakaś Polska miała powstać, Paryż chciał, by odegrała ważną rolę w jego geopolitycznym planie: miała zbrojnie pokonać bolszewików i przywrócić Rosję białą. Na zgubę Rzeczypospolitej zresztą, bo biali Rosjanie wcale nie kwapili się do przyznawania Polsce niepodległości. Ten plan oczywiście nie był na rękę Piłsudskiemu i w ogóle Polakom.

Im bliżej było końca wojny, kwestia niepodległości Polski przestawała być wewnętrzną sprawą Rosji, Austrii lub Prus i stała się sprawą szerzej dyskutowaną przez europejskich polityków w obu walczących obozach.


Rewolucja lutowa częściowo zmieniła podejście rosyjskich polityków do niepodległości Polski, skłaniając ich ku zgodzie na jakieś wyodrębnienie z imperium ziem polskich; zezwolono na formowanie w ramach armii rosyjskiej polskich oddziałów wojskowych. Z kolei rewolucja bolszewicka – wprawdzie tylko początkowo i raczej werbalnie – przyznała narodom składowym imperium prawo do wolności, włącznie z oderwaniem się i utworzeniem własnego państwa. Ważniejsze było jednak to, że Rosja po przejęciu władzy przez bolszewików, straciła poparcie Zachodu. Wtedy na geopolityczne miejsce sojusznika Francji na wschodzie, które dotychczas zajmowała Rosja, mogła wejść Polska.
Drugi element korzystny dla nas to militarne osłabienie państw centralnych. Odniosły one wprawdzie wielki sukces na wschodzie, zajmując w 1915 r. ziemie polskie, ale za to na zachodzie wykrwawiały się w bezskutecznych próbach przerwania frontu i zdobycia strategicznego powodzenia. Potrzebowały nowych sił ludzkich do prowadzenia wojny na dwóch frontach. Dlatego po zajęciu Królestwa Kongresowego chciały zrekrutować Polaków do walki z Rosjanami. Tyle tylko, że ówczesne konwencje zabraniały poboru obywateli innego państwa – nie wolno było wcielać do armii mieszkańców terenów okupowanych. Państwa centralne chciały zatem, by rekrutacja odbyła się dobrowolnie. Polaków nie dało się jednak przyciągnąć do wojska dobrowolnie, nic im nie ofiarowując. Stąd wziął się właśnie Akt 5 listopada 1916 r., bardzo ważny moim zdaniem jako krok w kierunku odzyskiwania niepodległości. Był wyrazem rosnącej słabości państw centralnych, które musiały jednak dokonywać jakichś koncesji na rzecz Polaków. Inna sprawa, że mieszkańcy Kongresówki zachowali się bardzo czujnie: propozycja wstępowania do oddziałów wojskowych mających walczyć u boku Niemiec nie spotkała się z ich entuzjazmem, dobrowolna rekrutacja zakończyła się kompletnym fiaskiem. Zwykli Polacy pokazali swą biernością, że nie będą walczyli za darmo, że powstrzymanie się od działania może być ważniejsze niż samo działanie. Oferta państw centralnych dla Polaków zawisła więc w próżni. Trzeba było dać coś więcej.

Józef Piłsudski rozpoczynał wojnę z opinią socjalisty-terrorysty, wspierającego Austrię i Niemcy garstką swoich otumanionych żołnierzy. A skończył jako mąż opatrznościowy, polityk, który dla większości społeczeństwa jawił się jako ewidentny przywódca rodzącej się Polski. Jak tego dokonał? W jaki sposób nastąpiła ta przemiana?


Piłsudskiemu sprzyjał oczywiście przebieg wypadków podczas wojny i koniunktura dla sprawy Polski. Tyle że – piszę o tym w swojej książce „Mistrzowska gra Józefa Piłsudskiego” – on tę koniunkturę w stu procentach wykorzystał. Prowadził niezwykle sprawną i chytrą grę, wspierając na początku wojny państwa centralne. Widząc, że Niemcy są w tym sojuszu silniejsze, skupił się na nich. Gdy jednak przyszedł moment decydujący, tj. złożenie przysięgi przez Legiony na wierność obu cesarzom, powiedział „nie” – i poszedł do więzienia. Zdobył tym sobie markę polityka, który nie dość, że zbudował pewną – początkowo dosyć wątłą, ale jednak – aktywność zbrojną, to jeszcze prowadzi grę na najwyższym poziomie, pokazując, że nie jest agentem państw centralnych, tylko przywódcą całego narodu. Uwięzienie go przez Niemców dało mu w oczach społeczeństwa ogromną wiarygodność. W listopadzie 1918 r. endecja nie mogła już użyć argumentu, że Piłsudski to socjalista, terrorysta i agent austriacki. Wtedy wszyscy wiedzieli, że to patriota, który dla sprawy Polski gotów jest ponosić najwyższe ofiary.

Wypuszczony z więzienia przez Niemców, Piłsudski przyjechał 10 listopada 1918 r. do Warszawy. Następnego dnia Rada Regencyjna przekazała mu władzę wojskową, a potem cywilną. Piłsudski ogłosił powstanie niepodległej Polski, choć sytuacja kraju była bardziej niż trudna, a granice płynne.


W mojej książce starałem się pokazać, że Piłsudski i nowa Polska znajdowali się tak naprawdę na polu minowym. Polska władza obejmowała tylko teren dawnej Kongresówki i Galicji Zachodniej, cała reszta była ciągle pod obcą władzą. Ziemie polskie otaczało wrzenie: trwała rewolucja w Rosji, zaczynały się rewolucje w Niemczech, a także na terenach Austro-Węgier. Zbliżała się zima, aprowizacja była w stanie szczątkowym, a kraj wyniszczony wojną. W Królestwie, w Galicji, a także na terenach leżących za Bugiem nadal stacjonowały setki tysięcy żołnierzy zaborczych armii; w przypadku armii niemieckiej nadal w dużej mierze karnych i zdyscyplinowanych. Piłsudski zaś miał do dyspozycji zaledwie parę tysięcy żołnierzy Polskiej Siły Zbrojnej. Nie było polskiej administracji, sądownictwa, nie było pieniędzy. Pierwszym zadaniem Piłsudskiego było nawiązanie porozumienia z żołnierzami niemieckimi obecnymi w Królestwie. Tuż po powrocie do Warszawy spotkał się z tamtejszą Radą Żołnierską, by ustanowić jakiś modus vivendi, by nie doszło do polskiego powstania przeciwko Niemcom. Skończyłoby się to utopieniem kraju we krwi, zważywszy na liczebną i militarną przewagę wojska niemieckiego. Ostatecznie Piłsudskiemu udało się dogadać z Radą i ustalić zasady pokojowego powrotu niemieckich oddziałów do domu.

Również sytuacja wewnętrzna była bardzo trudna. Duża część społeczeństwa znajdowała się pod wpływem nastrojów rewolucyjnych i domagała się, czasem daleko idących, reform społecznych. Z kolei warstwy wyższe panicznie obawiały się jakiejkolwiek rewolucji.


„Ulica” w miastach Kongresówki była bardzo radykalna. Nastroje lewicowe, czasem nawet wręcz bolszewickie, były bardzo silne. Także wieś była bardzo radykalna; dominowało tam radykalne PSL „Wyzwolenie”, a popularne były hasła wywłaszczenia wielkich właścicieli ziemskich. Słynny ks. Eugeniusz Okoń z Tarnobrzega chciał nawet zbrojnej rewolucji chłopskiej. Można więc powiedzieć, że pod tym kotłem się gotowało. Gdyby wybuchł, zwyciężyłaby w Polsce rewolucja bolszewicka. Jej widmo było bardzo realne. Ze wschodu wracali zrewolucjonizowani żołnierze, nacierała też Armia Czerwona.

Piłsudski wybrał drogę pośrednią: oczywiście nie zdecydował się na rewolucję, jednak premierem mianował lewicowego Jędrzeja Moraczewskiego z PPS. Było to bardzo sprytne zagranie.


Powołał rząd socjalistyczno-ludowy po to, aby uspokoić „ulicę” i powiedział radykalnie myślącym masom: będziecie zaspokojeni. W manifeście rządu Moraczewskiego znalazła się jedna drobna uwaga, że zasadnicze reformy społeczne zostaną przeprowadzone na podstawie decyzji wybranego w powszechnych wyborach parlamentu. W tym manifeście widzimy pierwszy krok do zgaszenia rewolucji, a dla „ulicy” był to sygnał, że reformy zostaną przeprowadzone, byli bowiem przekonani, że socjaliści bez problemu wygrają wybory do sejmu. Oprócz lewicy rewolucyjnej była też bardziej umiarkowana lewica niepodległościowa, skupiona wokół Piłsudskiego, która nie chciała rewolucji na wzór bolszewicki, tylko demokratycznej, republikańskiej Polski (to też nie było wówczas oczywiste – Królestwo Polskie miało być wszak monarchią), niezależnej od Rosji. Działacz PPS Tadeusz Hołówko napisał: „Nie będziemy zapędzać ludzi do państwa socjalistycznego przy pomocy karabinów maszynowych”. Dał tym do zrozumienia, że wystarczy kartka wyborcza, nie trzeba rewolucji. To uspokoiło „ulicę”.

Nastroje były jednak nie tylko lewicowe. Wyższe warstwy społeczne też miały swoje poglądy i oczekiwania.


„Ulica” w Warszawie nie była wyłącznie lewicowa, duże wpływy w społeczeństwie miała prawica, głównie Narodowa Demokracja. W listopadzie w stolicy odbywały się też liczne demonstracje prawicy, domagającej się ukrócenia bolszewizmu i przywrócenia porządku społecznego oraz wykluczającej nowomodne reformy. Popularni byli Roman Dmowski i Wojciech Korfanty. Mogło dojść do zderzenia demonstracji prawicowych z lewicowymi i wybuchu niepokojów społecznych. Młodzi endecy byli bardzo radykalni i ostro występowali przeciw Moraczewskiemu i Piłsudskiemu. Również prawicy nieobca była myśl o zbrojnym przejęciu władzy.

Wyrazem tego był nieudany zamach stanu przeprowadzony przez płk. Mariana Żegotę-Januszajtisa i księcia Eustachego Sapiehę w styczniu 1919 r.


Piłsudski rozegrał to bardzo sprytnie. Wiadomo, że właściwie ten zamach kontrolował. Łatwo opanował sytuację i zamiast zamachowców wsadzić do więzienia, zbeształ ich i odesłał do domu. Potem zaś nie wykorzystał sytuacji dla umocnienia rządów lewicowych (do czego namawiali go współpracownicy), tylko powołał rząd koalicyjny pod kierownictwem Ignacego Paderewskiego, czym złagodził nacisk prawicy. Wcześniej nacisk lewicy złagodził rząd Moraczewskiego i reformy społeczne, jakie wprowadził. Mianując premierem znanego i popularnego na Zachodzie Paderewskiego, Piłsudski rozwiewał też obawy przywódców Francji i Wielkiej Brytanii w kwestii politycznej orientacji nowej Polski. Sytuacja była opanowana.

No właśnie, kwestia uznania przez mocarstwa zachodnie władzy Piłsudskiego i w ogóle istnienia Polski nie była wcale taka prosta. Konkurentem Naczelnika i rządu Moraczewskiego był działający w Paryżu – czyli w centrum wydarzeń – Komitet Narodowy Polski Romana Dmowskiego.


Pamiętajmy, że zwycięskie mocarstwa zachodnie uważały Piłsudskiego nie tylko za socjalistę, ale też za zwolennika państw centralnych. W listopadzie 1918 r. jedynymi krajami, które uznały nową Polskę, były Niemcy i Austria. Piłsudski wysłał swego przedstawiciela, Kazimierza Dłuskiego, do Paryża, by stamtąd informował go o rozwoju sytuacji. Tymczasem Komitet Narodowy Polski zabiegał o uznanie Komitetu nie tylko za przedstawicielstwo Polski, ale w ogóle za polski rząd. Dmowski miał ambicję uczynienia z KNP czegoś w rodzaju rządu na emigracji i Francja była gotowa na to pójść. Piłsudski prowadził natomiast działania dyplomatyczne – zarówno w Paryżu, jak i w Warszawie – by nie dopuścić do sytuacji, że Polska byłaby reprezentowana na konferencji pokojowej przez dwie delegacje. Kluczową decyzją stała się tutaj jednak decyzja Dmowskiego, by uznać Piłsudskiego za Tymczasowego Naczelnika Państwa. Z kolei Piłsudski mianował Dmowskiego przewodniczącym polskiej delegacji na konferencję pokojową w Paryżu. Ci dwaj polityczni przywódcy zgodzili się w kwestii zasadniczej – kto ma rządzić w odrodzonym kraju – i podjęli dla jego dobra wspólną grę. Jest list pisany przez Piłsudskiego do Dmowskiego, który ma przekonać adresata, że w kwestii odrodzonego państwa polskiego nie tyle muszą oni działać wspólnie, co już działają. Piłsudski docenił wysiłki Dmowskiego i prosił go o uznanie status quo w Warszawie, właśnie po to, by uniknąć rozdarcia i dwoistości władzy.

Inną ważną sprawą podjętą przez Naczelnika było szybkie rozpisanie i przeprowadzenie wyborów do Sejmu Ustawodawczego. Udało się to zrealizować mimo gigantycznych wręcz trudności.


Wybory przeprowadzono pod koniec stycznia 1919 r. na terenach, które kontrolował rząd w Warszawie, tj. w Kongresówce i Galicji Zachodniej. Z pozostałych terenów, tj. z Galicji Wschodniej, Śląska i Wielkopolski, włączono do sejmu tamtejszych dawnych posłów do parlamentów zaborczych, a później zrobiono wybory uzupełniające. Przeprowadzenie wyborów do Sejmu Ustawodawczego było kolejnym dowodem na polską sztukę improwizowania. To niewiarygodne, że w kraju o tak niepewnej sytuacji społecznej, politycznej i militarnej udało się sprawnie zrealizować takie przedsięwzięcie. Frekwencja wyniosła 75 proc., czyli była większa niż w jakichkolwiek wyborach parlamentarnych w III RP. To wielka zasługa tamtego pokolenia, które nie miało przecież doświadczenia państwowotwórczego, ale było niezwykle patriotyczne. Również poziom wykształcenia na ziemiach polskich był niski, a mimo to większość obywateli uznała, że należy pójść do wyborów i zagłosować dla wspólnego dobra.

Jaki był rezultat wyborów?

Wyniki głosowania były bardzo rozczarowujące dla lewicy, gdyż główną partią tej sceny politycznej nie okazała się popularna wtedy Polska Partia Socjalistyczna (zdobyła tylko 9 proc. głosów), a PSL „Wyzwolenie”. Jak widać, nastroje społeczne przesunęły się w kierunku centrum. Socjalistyczny program PPS zawisł w próżni. Piłsudski, otwierając 10 lutego 1919 r. pierwsze posiedzenie Sejmu Ustawodawczego, mógł wyrazić satysfakcję, że oto po pięciu pokoleniach, które żyły w zaborach, otwiera on obrady organu reprezentującego naród polski i że teraz losy państwa są już w rękach samych Polaków.
Umiejętna gra Piłsudskiego doprowadziła zatem w ciągu niecałych trzech miesięcy do powołania centralnych organów państwa polskiego, zgaszenia rewolucji i uzyskania międzynarodowego uznania dla Polski. Trudno nie nazwać jej mistrzowską grą.

 

Jest to tylko początek artykułu. Całość jest do przeczytania w aktualnym numerze naszego miesięcznika “WPiS – Wiara, Patriotyzm i Sztuka”. Można go zakupić tutaj.

→ Opcje wyszukiwania Drukuj stronę WPiS 04/2024 - okładka Zamów prenumeratę Egzemplarz okazowy

Zapisz się do newslettera

Facebook
  • Blogpress
  • Polsko-Polonijna Gazeta Internetowa KWORUM
  • Niezależna Gazeta Obywatelska w Opolu
  • Solidarni 2010
  • Razem tv
  • Konserwatyzm.pl
  • Niepoprawne Radio PL
  • Afery PO
  • Towarzystwo Patriotyczne
  • Prawica.com.pl
  • Solidarność Walcząca Mazowsze
  • Liga Obrony Suwerenności
  • Ewa Stankiewicz

Komentarze

Domniemanie jako metoda manipulacji

Trzeba przyznać, że lewackie media nad Wisłą, czyli media, które same nazwały się „głównego nurtu”, podczas pontyfikatu polskiego papieża Jana Pawła II trzymały w sprawach papieskich języki, pióra i kamery na wodzy. Póki Ojciec Święty żył, naprawdę rzadko zdarzał się jakiś napad na naszego Wielkiego Rodaka ze strony Jego ziomków, obojętnie jakiej byli orientacji (teraz, co innego – używają sobie po chamsku). W Niemczech natomiast niezbyt respektują swojego rodaka na tronie Piotrowym i to jeszcze za życia Benedykta XVI. I tam nie obywa się bez chamstwa, które w temacie papieskim jest jakby uprawnione. Dotyczy to nawet tak zdawałoby się szacownych i kulturalnych redakcji, jak np. „Die Welt”. Nie wiem czemu w Polsce określa się ten dziennik jako konserwatywno-prawicowy. Tym bardziej, że redakcja sama pisze o sobie: „liberalno-kosmopolityczna”.
więcej

Copyright © Biały Kruk Copyright © Biały Kruk. Wszelkie prawa zastrzeżone. Wszelkie materiały, informacje, pliki, zdjęcia itp. dostępne w serwisie chronione są prawami autorskimi i nie mogą być kopiowane, publikowane i rozprowadzane w żadnej formie.
Cytaty możliwe są jedynie pod warunkiem podania źródła.

MKiDN
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych.

Archiwum