Jedna z wiejskich bibliotek w latach 70. XX w. Czytelnictwo kwitło, nawet wśród osób ciężko pracujących fizycznie. Fot. Wacław Klag
Poważny kryzys polskich wyższych uczelni
po wprowadzeniu reformy Gowina
Prof. Wojciech Polak
Państwowe szkolnictwo wyższe w wyniku wprowadzenia w 2018 r., z inicjatywy Jarosława Gowina, nowej ustawy o szkolnictwie wyższym (zwanej szumnie Konstytucją dla Nauki) znalazło się obecnie na skraju zapaści. Niestety – wszystkie fatalne mechanizmy, które przewidywali przeciwnicy tej ustawy (także moja skromna osoba), działają w pełnej krasie. Nie chcę kreować się na proroka, ale skutki ustawy przewidywałem dokładnie przed jej wprowadzeniem. Po prostu pracuję 35 lat na wyższej uczelni i wiem, jak to wszystko działa. Oto najważniejsze negatywne skutki tej ustawy:
1. Likwidacja autonomii
Minister Gowin twierdził, że ustawa znacząco zwiększa autonomię wyższych uczelni. Być może w odniesieniu do relacji szkoła wyższa – Ministerstwo jest to prawda. Minister zapomina jednak, że istnieje bardzo ważne pojęcie autonomii wewnętrznej. Ta zaś została w praktyce zlikwidowana. Rektorzy na państwowych uczelniach mają władzę absolutną, której pozazdrościć mógłby im Napoleon I Bonaparte. Ich zarobki nieraz znacznie przekraczają pensję Prezydenta RP (dochodzą nawet do 40 tys. brutto miesięcznie).
Jako że rządcy uczelni – rektorzy – często niewiele znają się na wymaganych przez Ministerstwo slotach, ewaluacjach i impact factorach, sprawy te powierzają młodym, rzutkim pracownikom naukowym, którzy w duchu technokratycznym energicznie wdrażają nowinki. Bardzo wzrosła też rola pracowników administracyjnych. Nie pełnią oni już funkcji pomocniczych, jak drzewiej bywało. Teraz ci różni wysokiego szczebla dyrektorzy, kanclerze i kwestorzy z nadania rektora zastępują w podejmowaniu decyzji likwidowaną elitę profesorską. Podczas wprowadzania reformy Gowina zdarzało się, że na czele komisji powołanych dla wypracowania nowych statutów szkół wyższych stali przedstawiciele administracji, a nie nauki. Dodajmy, że komisje te pracowały najczęściej pod dyktando rektora. Na wielu uczelniach zdarza się niestety, że pracownicy administracyjni okazują profesorom niechęć, lekceważenie i pogardę. W dodatku koronawirus, wprowadzając rozmaite nadzwyczajne rozwiązania, wzmacnia jeszcze autorytarne tendencje na naszych uczelniach.
Statuty uczelni państwowych zgodnie z regulacjami przejściowymi Konstytucji dla Nauki zostały, praktycznie rzecz biorąc, nadane odgórnie przez rektorów. Dla pozorów ustanowiono rozmaite komisje pracujące nad rozwiązaniami prawno-administracyjnymi. Nowe regulacje statutów pogłębiają jeszcze absolutną władzę Rektoratu. W państwowych uczelniach rektorzy mianują praktycznie na wszystkie stanowiska na uczelni. Jeżeli istnieją nawet jakieś mechanizmy demokratycznej elekcji na niektóre stanowiska, to mają one w dużym stopniu fikcyjny charakter, np. członków rad uczelni wybiera senat – teoretycznie. W wielu szkołach wyższych prawo wyznaczania kandydatów do rady uczelni mają bowiem wyłącznie jakieś ciała (zwane np. Komitetami Nominacyjnymi) powołane przez rektora. Faktycznie więc w większości przypadków członków rad uczelni wyznaczają po prostu rektorzy. Niestety przeprowadzany w ten sposób nabór na stanowiska nie bierze zazwyczaj pod uwagę kwalifikacji nominowanych osób. Stosowana jest raczej zasada BMW – bierny, mierny, ale wierny.
Rektorzy w praktyce mianują też dziekanów. Dziekani (lub inaczej nazwani urzędnicy o podobnej roli) na bieżąco kierują wydziałami lub innymi jednostkami. Rektorzy pozostawiają im pewną swobodę. Nie ma natomiast rad wydziałów, które tradycyjnie posiadały duże kompetencje zarządzające, a także kontrolowały pracę dziekanów. Poprzez te rady profesorowie mieli spory wpływ na funkcjonowanie jednostek, gdzie byli zatrudnieni. Teraz, gdy spotyka ich krzywda ze strony dziekana, mogą odwołać się wyłącznie do rektora. A rektor odpowiada im, aby załatwiali swoje sprawy na szczeblu wydziału. Czyli u dziekana. Kafkowskie koło zamyka się.
Profesorowie stają się trybikami w maszynie kierowanej przez rektora za pomocą grupy współpracowników, dziekanów i szefów uczelnianej administracji. Uczelnie zamieniają się w korporacje, zarządzane w sposób bezwzględny. W dodatku obowiązuje korporacyjna zasada, że im kto jest bliżej władzy, tym więcej zarabia. Pazerność (a na uczelniach pojawiły się całkiem przyzwoite pieniądze) jeszcze wzmaga wspomnianą bezwzględność. Dziekani także lubią otaczać się specjalistami od grantów, slotów i ewaluacji. Zazwyczaj prodziekanami lub pełnomocnikami dziekana zostają młodzi pracownicy naukowi, często niestety niebotycznie zarozumiali.
Dodajmy, że prawo do nadawania stopni naukowych przejęły od rad wydziałów tak zwane rady dyscyplin. Zwołuje je przewodniczący rady dyscypliny. Dawniej rady wydziału musiały odbywać się obowiązkowo co miesiąc (z wyjątkiem lipca i sierpnia). Zapewniało to ciągłość postępowania w przypadku stopni naukowych. Obecnie przewodniczący zwołują rady dyscypliny „po uważaniu”, potrafiąc czekać z procedowaniem przez wiele miesięcy, np. gdy kogoś nie lubią. Rady dyscyplin nie zajmują się większością spraw, które znajdowały się kiedyś w kompetencjach rad wydziałów. Zupełnie zaś nie mogą wypowiadać się w sprawie wydziałów, gdy rad dyscyplin na wydziale jest kilka.
Najbardziej zastraszonymi gremiami na większości uczelni państwowych są senaty, których członkowie w głosowaniach jawnych (tajne są tylko w sprawach personalnych) rzadko przeciwstawiają się woli obecnego na sali i obserwującego uważnie rektora. Senaty sprowadzane są coraz mocniej do roli ciał dekoracyjnych (uroczystości akademickie, togi, łańcuchy, berła etc.), a ich członkowie – z pewnymi wyjątkami – milczą. Większość pracowników naukowych woli się nie narażać władzom uczelni i też milczy. Strach jest potężny i wszechobecny. Zwłaszcza że niepokorni pracownicy naukowi są rzeczywiście często poniewierani i poniżani. Dotyczy to także starszych i zasłużonych profesorów o bogatym dorobku, cóż więc dopiero dziwić się młodym, że się boją „wychylić”.
Na mojej uczelni (Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu) proponowałem wstawienie do statutu zapisu zwiększającego poczucie bezpieczeństwa senatorów uniwersyteckich: „Senat podejmuje uchwały na posiedzeniach w obecności co najmniej połowy statutowej liczby członków. Wszystkie głosowania podczas obrad Senatu są tajne. Członek Senatu, zatrudniony na uczelni, podczas trwania jego kadencji senatorskiej oraz w ciągu 5 lat od dnia wygaśnięcia jego kadencji senatorskiej, może zostać zwolniony z pracy na uczelni przez rektora jedynie za zgodą ¾ senatorów, w obecności co najmniej połowy statutowej liczby członków Senatu […]”.
Propozycje te zostały odrzucone odgórnie bez większej dyskusji. Dzisiaj uważam, że zapisy takie powinny znaleźć się po prostu w Ustawie o Szkolnictwie Wyższym i mieć charakter powszechnie obowiązującego prawa w szkołach wyższych.
2. Strach
Sterowanie uczelnią państwową, albo raczej egzekwowanie posłuszeństwa, przez rektora i jego współpracowników jest stosunkowo łatwe ze względu na daleko posunięty stopień zastraszenia pracowników naukowych. Rektor może zrobić z nimi wszystko – zwolnić pod byle pretekstem, odebrać stanowisko, przenieść, zdegradować, nie przyznać należnej nagrody, zablokować projekt badawczy, wyjazd naukowy etc. Likwidacja rad wydziałów wywołała także politykę strachu na niższych szczeblach uczelni.
Pojawiający się z rzadka niepokorni pracownicy naukowi są od czasu do czasu „stawiani do pionu” poprzez drobną lub mniej drobną szykanę. Wielu rektorów i dziekanów uważa, że nie wolno im tolerować postaw opozycyjnych, a los pracowników wyrażających śmiało swoje poglądy jest zazwyczaj żałosny. Wszechobecny strach deformuje proces decyzyjny na uczelniach, uniemożliwia wymianę poglądów, sprzyja negatywnej selekcji pracowników naukowych.
Profesorowie posłusznie potakujący władzom uczelni albo milczący wtedy, gdy należałoby mówić, tracą autorytet zarówno wśród młodszych pracowników, jak i pośród studentów. Efektem tego jest zachwianie podstawowej dla wyższych uczelni relacji mistrz – uczeń, a także ogólny upadek obyczajów akademickich w polskich szkołach wyższych.
Jest tylko początek artykułu. Całość jest do przeczytania w aktualnym numerze naszego miesięcznika „WPiS - Wiara, Patriotyzm i Sztuka”. Można go zakupić tutaj.
Trzeba przyznać, że lewackie media nad Wisłą, czyli media, które same nazwały się „głównego nurtu”, podczas pontyfikatu polskiego papieża Jana Pawła II trzymały w sprawach papieskich języki, pióra i kamery na wodzy. Póki Ojciec Święty żył, naprawdę rzadko zdarzał się jakiś napad na naszego Wielkiego Rodaka ze strony Jego ziomków, obojętnie jakiej byli orientacji (teraz, co innego – używają sobie po chamsku). W Niemczech natomiast niezbyt respektują swojego rodaka na tronie Piotrowym i to jeszcze za życia Benedykta XVI. I tam nie obywa się bez chamstwa, które w temacie papieskim jest jakby uprawnione. Dotyczy to nawet tak zdawałoby się szacownych i kulturalnych redakcji, jak np. „Die Welt”. Nie wiem czemu w Polsce określa się ten dziennik jako konserwatywno-prawicowy. Tym bardziej, że redakcja sama pisze o sobie: „liberalno-kosmopolityczna”.
więcej
Copyright © Biały Kruk. Wszelkie prawa zastrzeżone. Wszelkie materiały, informacje, pliki, zdjęcia itp. dostępne w serwisie chronione są prawami autorskimi i nie mogą być kopiowane, publikowane i rozprowadzane w żadnej formie.
Cytaty możliwe są jedynie pod warunkiem podania źródła.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych.