Z prof. JANUSZEM KAWECKIM, członkiem KRRiT,
rozmawia Leszek Sosnowski
Leszek Sosnowski: Panie Profesorze, dobrze się Pan czuje w tej Radzie?
Prof. Janusz Kawecki: Kiedy ponad rok temu zgodziłem się wejść do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, to zastanawiałem się, co będę mógł tam zrobić dobrego – dobrego dla Polski, dla mediów. Stawiałem sobie różne zadania. Przede wszystkim chodziło mi o to, żeby w pełni realizowana była ustawa regulująca życie telewizji i radia, z czym, jak wiadomo, przed 2016 r. dobrze nie było. Np. wiedziałem, że trzeba będzie odbiorców mediów bronić przed wulgaryzmami, choć nie wiedziałem jeszcze wtedy, że również przed wielkim zalewem pornografii.
Zalewa nas także fala manipulacji…
Media powinny funkcjonować tak, żeby w ich przekazach kłamstwa i manipulacje nie występowały. Skoro jednak nie udaje się zrobić tego do końca, zło winno być rozpoznawalne, aby słuchacze lub widzowie mogli sami świadomie siejących zło unikać. Członkowie Rady ponoszą dużą odpowiedzialność za funkcjonowanie radia i telewizji w Polsce, mogą nawet być postawieni przed Trybunałem Stanu.
Za co na przykład?
Przypomnę, że w poprzedniej kadencji były zgłaszane wnioski o postawienie przed Trybunałem Stanu czterech członków Rady, głównie za umyślne i notoryczne nieprzyznawanie miejsca na multipleksie Telewizji Trwam, co wiązało się z naruszeniem zapewnienia pluralizmu w mediach.
Faktem jest, że Trybunału Stanu nikt się w Polsce nie lęka. Ostatni wyrok zapadł tam bodajże 20 lat temu. Na jego czele stoi pani prezes Sądu Najwyższego, wielka zwolenniczka rozdzielania od siebie wszelkiej władzy, ale sama bez zmrużenia oka łączy dwie takie kluczowe funkcje (zresztą zgodnie z Konstytucją). A spraw dla tego Trybunału jest bez liku, wychodzą na jaw afery wołające o pomstę do nieba – i nic, bezczynność… Zresztą ustawa, już nie Konstytucja, przewiduje, że wyroki w Trybunale Stanu nie zapadają zwykłą większością głosów, ale trzema piątymi – a to nie ułatwia wyrokowania.
Miejmy nadzieję, że przyjdzie jednak czas, kiedy Trybunał Stanu zajmie się sprawami, o których Pan wspomina. Chcę jednak podkreślić, że ja nie działam w Krajowej Radzie pod presją strachu przed Trybunałem czy przed kimkolwiek. Mam swoje lata, swój dorobek i swoje doświadczenie; zgodziłem się na tę funkcję, bo wierzyłem i dalej wierzę, iż naprawdę można coś zmienić i poprawić w funkcjonowaniu telewizji i radia.
Nigdy nie myślałem, że jest inaczej. Ale faktem pozostaje, że Trybunał Stanu powinien zacząć w końcu naprawdę funkcjonować, tym bardziej że można postawić przed nim nie tylko za to, że coś zostało źle zrobione, ale także za zaniechania.
To prawda. Jeśli ktoś był do pewnych działań zobowiązany i ich zaniechał, to też ponosi odpowiedzialność prawną.
Reakcja na słynne już zarzuty posłanki Krystyny Pawłowicz w odniesieniu do KRRiT, że Rada toleruje „najbardziej skrajne, kłamliwe, antypolskie wystąpienia, chociaż dysponuje środkami prawnymi, włącznie z karami finansowymi” wygląda właśnie na krytykę związaną z zaniechaniem. Pani profesor mówi wprost: „ta Rada jest martwa, nie wykonuje swoich konstytucyjnych obowiązków”. Jej krytyka wkomponowuje się zresztą w cały nurt narzekań na KRRiT.
Powiem szczerze: trudno nie zgodzić się z panią poseł Pawłowicz, przywołując w pamięci wiele spraw co prawda podejmowanych już przez Krajową Radę w bieżącej kadencji, ale bez widocznego efektu na zewnątrz. Przeczytałem cały jej wywiad w „Sieci” i jego treść współgra z tonacją skarg, które otrzymujemy. Podnoszone są w nich także inne problemy, ale rozwiązywanie ich przez Krajową Radę, przyznam, mnie nie satysfakcjonuje. Chodzi o sposób reakcji na skargi i czasokres ich załatwiania. W związku z tym doprowadziłem do systematycznego analizowania skarg przez Krajową Radę w całości, do ich katalogowania i porządkowania w odniesieniu do konkretnych mediów oraz do comiesięcznego przedstawiania wyników w formie pisemnej. Chciałem zbadać tok postępowań oraz doprowadzić do akceptacji najważniejszych konkluzji przez całą Radę.
Można zatem opublikować, ile skarg przypada na każde media?
Można, oczywiście. Najwięcej skarg dotyczy programów telewizyjnych. W odniesieniu do radia są one sporadyczne. Sprawy skarg pierwotnie nie znajdowały się bezpośrednio w moim podstawowym zakresie obowiązków (poszczególni członkowie Rady mają przypisane różne zadania, za które odpowiadają). Zaniepokoiły mnie jednak nasze procedury. Nadzór nad rozpatrywaniem skarg miała tylko pani wiceprzewodnicząca, a przewodniczący podpisywał przygotowane decyzje, natomiast pozostali członkowie mieli niewielką o nich wiedzę. Dyskutowano konkluzje dotyczące tylko tych najważniejszych, jeśli chodzi o zakres zarzutów w nich zawartych. Otrzymywałem jednak osobiście coraz więcej uwag od osób skarżących się na treść otrzymywanych odpowiedzi. Zacząłem więc bardziej dokładnie wchodzić w te treści oraz oceniać procedury. Na tej podstawie podjąłem się dodatkowo wspomagać w tym zakresie wiceprzewodniczącą.
Należy zatem rozumieć, że pozostali członkowie KRRiT nie mieli całości obrazu tego, na co skarżą się telewidzowie i radiosłuchacze w Polsce?
No właśnie. Stąd wynikało moje dodatkowe zaangażowanie. Chciałem nie tylko sam znać całość, ale uważałem, że wszyscy powinniśmy znać tematy, tendencje zawarte w skargach i akceptować albo nie przygotowane odpowiedzi. Mając zaś w ręku dokładne miesięczne zestawienie sumujące liczbę skarg, ich rodzaje, tematykę i rozłożenie na poszczególne media, a nawet audycje oraz terminy realizacji, otrzymaliśmy de facto informacje o stosowanym narzędziu i skuteczności jego oddziaływania. I okazało się wówczas, że przede wszystkim należy zdecydowanie przyspieszyć bieg wielu spraw, że to jest naszym bardzo słabym punktem.
A na co ludzie skarżą się najczęściej?
Na kłamstwa i manipulacje. Na takie zestawienia obrazów, ujęć lub zdarzeń, iż u odbiorcy powstaje błędne skojarzenie, wyrabia się mylny pogląd o rzeczywistości. Jest to manipulacja. To główny temat, ale są też skargi np. na nieodpowiednie zachowanie dziennikarzy podczas audycji, na niewłaściwą formułę przekazu. Warto podkreślić, że skarżący może skorzystać z formularza zamieszczonego na stronie internetowej Krajowej Rady, nie potrzebuje przywoływać żadnego artykułu ustawy medialnej na udokumentowanie swej opinii, wystarczy, że poda, jaka to była audycja i przez kogo oraz kiedy nadana, a także zaznaczy, co go negatywnie poruszyło, co obraziło np. jego uczucia religijne. Ostatnio wystąpiła z takim oskarżeniem grupa muzułmanów w Polsce.
Katolicy się nie skarżą?
Stosunkowo rzadko skarżący wymieniają jako podstawę skargi naruszenie uczuć religijnych.
To ciekawe, bo w życiu codziennym nieraz nawet nie przebierają w słowach, by wyrazić swe oburzenie wieloma audycjami czy programami, głównie telewizyjnymi.
To znaczy, skarżący mają oczywiście zastrzeżenia do różnych audycji i mediów, ale rzadko odwołują się do tego punktu ustawy, który mówi bezpośrednio o obrażaniu uczuć religijnych, o konieczności zachowania wartości religijnych. Bardzo ich np. porusza nasycenie niektórych stacji nadawczych programami pornograficznymi. Irytują ich też audycje dla młodzieży kreujące wzorce, które de facto nie nadają się do najmniejszego choćby naśladowania. Nie brakuje skarg na brutalność, na gwałt w przekazie telewizyjnym.
A na polityków nie ma skarg?
Oczywiście, są takie skargi. I tu nie chodzi tylko o konkretnych polityków, ale o sposób przekazu z ich udziałem. Już na samym początku mego urzędowania postanowiłem podjąć walkę ze zjawiskiem uniemożliwiania prezentacji w mediach wiarygodnej informacji o polityce władz, tzn. prezydenta i rządu. Chodzi mianowicie o to, że w programach, gdzie występują przedstawiciele władz i kilku partii parlamentarnych, reprezentanci opozycji mają zdecydowanie więcej czasu.
Czyli można powiedzieć, że w programach tych funkcjonują proporcje niezgodne z wolą wyborców. Siada za stołem do dyskusji 5 reprezentantów z 5 partii, z których jeden jest przedstawicielem PiS-u, pozostali – partii opozycyjnych; ci ostatni niby się różnią między sobą, ale mają wspólny cel: dołożyć „pisiorowi”. Jeśli każdy ma np. po 10 minut na wystąpienia, to de facto 10 minut partii rządzącej jest zdominowane przez 40 minut opozycji. Czyli ktoś w parlamencie ma większość, ale w mediach zdecydowaną mniejszość.
Niestety dokładnie tak często bywa. Nie tylko, że proporcje czasowe są nieuczciwe, ale na dodatek, gdy odzywa się przedstawiciel parlamentarnej większości, to jest od razu zagłuszany, zagadywany przez polityków opozycji, którzy w ogóle nie słuchają, co przeciwnik ma do powiedzenia, tylko usiłują za wszelką cenę stłumić jego przekaz.
Ale taka zagłuszona wypowiedź chyba nie wlicza się do całości wypowiedzi?
Niestety, to się wlicza jako czas wystąpienia, choć jest ono zagłuszane. Co miesiąc dostajemy z mediów publicznych zestawienia, gdzie co do sekundy jest wyliczone, jak długo występowali na antenach poszczególni przedstawiciele partii i najwyższych urzędów państwowych – tam to fatalne zjawisko wyraźnie widać. Dlatego już w ubiegłym roku postanowiłem powołać się na art. 22, ust. 2 i 3 Ustawy o Radiofonii i Telewizji, gdzie napisane jest, że media publiczne mają umożliwić naczelnym organom państwa bezpośrednią, niezakłóconą prezentację oraz objaśnienie polityki państwa w różnych dziedzinach. Chciałem wprowadzić tę część ustawy w życie i zaproponować mediom publicznym, żeby udostępniły swoje anteny na specjalne audycje, emitowane o stałej porze, np. każdego tygodnia lub co dwa tygodnie, w których przedstawiana będzie polityka rządu i prezydenta. I to bez dziennikarskich dywagacji i aluzji, w sposób rzeczowy i konkretny. W sposób podobny jak to czyni np. Radio Watykańskie, codziennie przedstawiając działalność Ojca Świętego. U nas np. prezydent jedzie gdzieś za granicę, a z relacji w mediach wiemy tylko, że się z kimś spotkał i że gdzieś złożył kwiaty, a przecież nie na tym polega istota prowadzonej polityki zagranicznej.
Niektórzy jeszcze podają, jaką torebkę miała pani prezydentowa. Taka audycja to jest, uważam, bardzo dobry pomysł; jakże by się przydał np. teraz, podczas sporu o kształt ustaw sądowych. Zwykli obywatele stracili rozeznanie w tej materii, nawet dziennikarze sympatyzujący z obozem władzy nie są zgodni w opiniach. Niech się tłumaczą sami rządzący, niech wyjaśniają.
Chodzi mi o to, aby wysokie urzędy przedstawiały politykę aktualnie prowadzoną, i to tak, aby informacja była zrozumiała dla ogółu. Projekt wpisania możliwości takich audycji do rozporządzenia KRRiT przygotowałem na początku roku, ale został on utrącony w samej KRRiT. Dwa głosy były za nim (obydwaj reprezentanci prezydenta w KRRiT), a trzy osoby się wstrzymały.
No to chyba przeszedł, bo było dwa do zera dla projektu?
Nie, bo ustawa medialna mówi, że muszą być cztery głosy za (z pięciu członków Krajowej Rady), aby uchwała była przyjęta.
…trochę to mało demokratyczne.
No, cóż, tak stanowi ustawa. Kiedyś taki zapis przyjął parlament.
Coś mi to wygląda na małą wojnę wewnątrz Krajowej Rady.
No, może nie wojna, ale pewien spór wystąpił w tej sprawie. Podejmujemy próby jej załatwienia przy okazji zatwierdzania planów programowo-finansowych mediów publicznych. Zapewne w grudniu rozstrzygnie się, czy uda się wprowadzić takie zalecenie jako jeden z priorytetów wskazanych tym mediom na 2018 rok. Ja już zapowiedziałem, że nie zagłosuję za zatwierdzeniem planów TVP1 i PR1, jeśli takie audycje nie znajdą się w planie 2018 roku.
Wróćmy zatem do skarg spływających do KRRiT.
Warto spojrzeć na ten temat przez ocenę konkretnej sprawy. Jeszcze na początku urzędowania nowej Rady pojawiła się skarga z USA od pani mecenas Biniendy na audycję w cyklu „Czarno na białym” w TVN 24, w której urągano wiedzy naukowej prof. Wiesława Biniendy. Nazywany był np. oszustem naukowym itp. Po prostu poniżano go, stosując w celu uzasadnienia swych tez techniki manipulacyjne. Zapewne chciano zdyskredytować człowieka o wielkiej wiedzy, o wysokim morale, który na podstawie analiz i badań przeprowadzonych w jego stojącym na wysokim poziomie laboratorium rozpoznawał przyczyny katastrofy smoleńskiej i wynikami swoich dociekań dzielił się z rodakami na konferencjach naukowych. Stworzono audycję o bardzo wysokim stopniu manipulacji, co zostało dowiedzione. Audycję nie tylko wyemitowano, ale umieszczono także w internecie. Prof. W. Binienda jest powszechnie znany, współpracuje np. z NASA, nic więc dziwnego, że wówczas dziennie było po ok. 5 tys. wejść na stronę z tą szkalującą audycją. Skarga wpłynęła na początku grudnia ub.r., uznana została za zasadną, ale do kwietnia br. nie można było uzgodnić ostatecznej decyzji z przewodniczącym naszej Rady.
Nie możecie po prostu przegłosować przewodniczącego 4 do 1?
Wymóg prawny jest taki, że decyzję o ukaraniu nadawcy musi podpisać przewodniczący. Trwały w tej sprawie niekończące się dyskusje między członkami Krajowej Rady a poszczególnymi departamentami KRRiT, określano i później kwestionowano różne wysokości tych kar, odbywały się coraz to nowe spotkania i narady. A tygodnie mijały.
To przewodniczący tak blokował tę sprawę?
Nie określę tego jako blokowanie. Zapewne chciał znać różne opinie i odsyłał do coraz to nowych opiniujących. Pozwalają na takie postępowanie procedury Krajowej Rady.
Ale to są procedury postępowania przez Was zastane, stworzone przeciwko tym, którzy dwa lata temu wygrali wybory.
Niestety tak to wygląda. Ta sprawa pojawiła się u początku naszej kadencji i ja uczestnicząc w niej jako „poganiający” myślałem, że zapewne tak wygląda tzw. strajk włoski.
A szkalująca audycja krążyła już od miesięcy po sieci, dostępna na całym świecie.
Mało tego, powstały w międzyczasie kolejne audycje z tej serii utrzymane w tym samym dyskredytującym stylu. W końcu z naszych departamentów wyszła opinia, że trzeba tylko wezwać nadawcę do zaprzestania działań wykazanych jako naruszające ustawę.
Czyli żadnej kary! Czy z tego wynika, że w TVN nikt się nie obawiał żadnych konsekwencji z Waszej strony? Stacja czuła się kompletnie bezkarna?
Nie mogłem się z takim stanowiskiem zgodzić. Wystąpiłem więc, aby uwzględnić inny zapis ustawowy, który pozwalał pominąć naszą wewnętrzną „departamentową niemoc”. W ustawie zapisano, że „Przewodniczący Krajowej Rady może na podstawie uchwały Rady wydać decyzję…” etc. I tak powstała, na podstawie uchwały naszej piątki, decyzja, która była wyższym stopniem upomnienia nadawcy.
Dopiero wtedy… Dużo krzywd nie naprawiono. Ile trwała zatem procedura załatwiania jednej i to ewidentnej skargi od momentu jej wpłynięcia?
Od początku grudnia ub.r. do kwietnia br. Ale to jeszcze nie był koniec sprawy, bo jeśli nadawca nie zgadza się z naszą decyzją, to ma prawo się odwołać do sądu. Dostaliśmy w czerwcu br. od TVN długie pismo, gdzie stwierdzono, że KRRiT swą decyzją naruszyła Konstytucję i różne ustawy etc., tym niemniej oni jednak odstępują od wystąpienia do sądu.
Ależ łaskawcy…
Właśnie, bo jeśli rzeczywiście uważali, iż nasza decyzja naruszyła prawo, to powinni byli iść do sądu, a jeśli nie, to nie wolno KRRiT tak oczerniać. Istotne jest jednak to, że nadawca nie tylko nie usunął tej audycji ze strony internetowej, ale jeszcze nadał kilka kolejnych z atakami na prof. W. Biniendę. Ostatnio otrzymaliśmy informację, że prof. W. Binienda przez swego pełnomocnika wystąpił w tej sprawie do prokuratury.
Występuje przeciwko TVN, nie przeciwko Wam?
Przeciwko właścicielowi TVN.
Jakie są powody takiego niewiarygodnego przewlekania; przecież to tylko jedna sprawa?
Są też znacznie dłużej „rozpatrywane”. Ostatnio wytknąłem trwające ponad 9 miesięcy „rozpatrywanie”, które być może wkrótce będzie można doprowadzić do decyzji. Departamenty korespondują między sobą, potem znów przewodniczący chce kolejnych opinii. I tak w kółko, normalny strajk włoski. Mamy kolejną głośną sprawę obrażenia dziennikarzy telewizji publicznej w audycji emitowanej przez Superstację. Audycja spotkała się natychmiast z krytyką różnych organizacji dziennikarskich. Także Krajowa Rada wydała szybko oświadczenie, że naruszono ustawę i zapowiedziała przeprowadzenie badania. Po tym oświadczeniu nadawca krytykowaną audycję zawiesił. Ale po dwóch miesiącach ją odwiesił. Zapewne dlatego, że z naszej strony nie było żadnej dalszej reakcji. A nie było, bo my cały czas – pracowaliśmy. Pracowali eksperci z wydziałów, analitycy, pisma krążyły wewnątrz Biura Rady, otrzymywaliśmy projekty wystąpień, z którymi my się nie zgadzaliśmy itd. Ostatecznie po ośmiu miesiącach, po moich licznych interwencjach, wyszła od nas decyzja: 100 tys. zł kary.
To jest jakaś niewiarygodna biurokracja i blokada. Przecież Wy jesteście elementem państwa, a państwo nie może tak funkcjonować!
I z tym zdecydowanie walczę. Inny przykład, bez nazw, bo jeszcze sprawa nie zakończona. Nie zakończona, choć skarżoną audycję nadano 27 lutego bieżącego roku, skargę przesłano 2 marca, nasze pismo do nadawcy poszło 24 marca. Potem przyszła odpowiedź od nadawcy; pismo z projektem odpowiedzi KRRiT dostałem – 7 października. Tyle czasu to trwało. Pytam: wakacje dla kogo? I to w sprawie niezwykle ważnej; rzecz dotyczy audycji o gwałcie na małoletniej i przeprowadzenia bulwersującego wywiadu z nią bez zgody rodziców lub opiekunów. Po tylu miesiącach dostaję w październiku projekt odpowiedzi do skarżącego. A w nim stwierdzenia, że skarżący w takiej sprawie powinien był skierować się do prokuratury i policji, nie do nas. Taka odpowiedź jest po prostu poniżająca nas, Krajową Radę! Inni członkowie Rady byli podobnego zdania. Ostatecznie jednak do dziś żadna decyzja od nas nie wyszła, wysłane zostało tylko zapytanie do nadawcy, żeby uściślił, jak dostał się do mieszkania, by przeprowadzić rozmowę z małoletnią pokrzywdzoną, i inne podobnego typu.
Z reakcją na tak drastyczne przypadki czeka się miesiącami? Niewiarygodne…
Jest to tylko początek artykułu. Całość jest do przeczytania w aktualnym numerze naszego miesięcznika “WPiS – Wiara, Patriotyzm i Sztuka”. Można go zakupić tutaj.
Trzeba przyznać, że lewackie media nad Wisłą, czyli media, które same nazwały się „głównego nurtu”, podczas pontyfikatu polskiego papieża Jana Pawła II trzymały w sprawach papieskich języki, pióra i kamery na wodzy. Póki Ojciec Święty żył, naprawdę rzadko zdarzał się jakiś napad na naszego Wielkiego Rodaka ze strony Jego ziomków, obojętnie jakiej byli orientacji (teraz, co innego – używają sobie po chamsku). W Niemczech natomiast niezbyt respektują swojego rodaka na tronie Piotrowym i to jeszcze za życia Benedykta XVI. I tam nie obywa się bez chamstwa, które w temacie papieskim jest jakby uprawnione. Dotyczy to nawet tak zdawałoby się szacownych i kulturalnych redakcji, jak np. „Die Welt”. Nie wiem czemu w Polsce określa się ten dziennik jako konserwatywno-prawicowy. Tym bardziej, że redakcja sama pisze o sobie: „liberalno-kosmopolityczna”.
więcej
Copyright © Biały Kruk. Wszelkie prawa zastrzeżone. Wszelkie materiały, informacje, pliki, zdjęcia itp. dostępne w serwisie chronione są prawami autorskimi i nie mogą być kopiowane, publikowane i rozprowadzane w żadnej formie.
Cytaty możliwe są jedynie pod warunkiem podania źródła.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych.