Zamknij X W ramach naszego serwisu stosujemy pliki cookies. Korzystanie ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane
w Państwa urządzeniu końcowym. Więcej szczegółów w naszej "Polityce Cookies".

Spór o autora Trylogii, czyli spór o kulturę narodową

Aktualności

15.12.2016 10:38

Portret Henryka Sienkiewicza z 1915 r., wykonany na rok przed śmiercią pisarza. Portret Henryka Sienkiewicza z 1915 r., wykonany na rok przed śmiercią pisarza.

 

O Sienkiewiczu w roku jego jubileuszu – 5

Dr Justyna Chłap-Nowakowa

 

„Czego ta psiarnia chce ode mnie?”…

Spór o Sienkiewicza ciągnie się od pokoleń. Po raz pierwszy wybuchł ponad 120 lat temu, gdy zakończył się druk Ogniem i mieczem, toteż dalsze części Trylogii powstawały już w gorącej atmosferze. Pamflety i hołdy, kpiny i uwielbienie, rozdźwięki ideowe i estetyczne pojawiały się raz po raz. Wiedli je przedstawiciele różnych nurtów i orientacji ideowych: publicyści, historycy, historycy i krytycy literatury. Starsi i młodsi.

Pozytywiści (np. piórem Aleksandra Świętochowskiego) deprecjonowali wartość artystyczną i zniżali rangę dzieła Sienkiewicza do poziomu powieści awanturniczej Dumasa (ojca), Waltera Scotta gorszego gatunku albo polskich powieści historycznych dalszego szeregu. Pisali, że talent to wybitny, ale… wtórny, że autor nie wniósł do literatury żadnego nowego pomysłu, toteż „literatura polska, witając go, nie potrzebuje przybierać się w nowe szaty i dawać mu do rąk palmy mesjanistycznej” (to przytyk kierowany pod adresem Stanisława Tarnowskiego, o którym mowa będzie za chwilę). Jedni nieledwie chcieli pisarza nosić na rękach, inni – „obłożyć go anatemą”: że grafoman i nierzetelny. Krytykowano go za stronniczość naświetlenia konfliktu polsko-ukraińskiego i „bezkrytyczną apoteozę szlachetczyzny” (te zarzuty stawiali literaturoznawcy kombatanci z dawnego pozytywistycznego obozu Chmielowski i Świętochowski), oskarżano o aprobatę polityki przemocy Jeremiego Wiśniowieckiego (to m.in. zarzucał mu Prus), o przydanie mu nadludzkiej aureoli bohaterstwa fizycznego i moralnego – to znów głosy pisarzy historycznych Teodora Tomasza Jeża, Zygmunta Kaczkowskiego, Józefa Ignacego Kraszewskiego. Ów ostatni twierdził (na łamach „Kłosów” w 1884 r.), iż powieść Ogniem i mieczem jest, zwłaszcza pod względem konstrukcji, „nadzwyczaj ułomna”. Zresztą nie tylko to wskazywał jako wadę: „Kąpiemy się we krwi, poimy łzami, patrzymy tak długo na mordy, słuchamy z ust Chmiela tak bolesnych prawd i obelżywych pogróżek, iż radzi jesteśmy niemal dobiegłszy do końca, i oddychamy lżej, zamykając książkę, aby po tej torturze zwrócić oczy na coś więcej pocieszającego, choćby nie tak genialnie wyśpiewanego”.

Wszystko byłoby dobrze, gdyby Sienkiewicz pozostał pozytywistą, on jednak od pozytywizmu naprawdę odszedł, narażając się swym dawnym „współtowarzyszom”. Jakby nie udało się mu utrzymać – w ryzach pozytywistycznego „rozsądku” – tkwiącego w nim żywiołu romantyzmu… Pisarz rzeczywiście się zmienił. Z czasem, jak wspominał w pamiętnikach towarzysz wyprawy pisarza do Afryki, młody Tyszkiewicz, przestał nawet lubić swego Janka Muzykanta.

Krytyka jednak dotknęła go. Nie spodziewał się aż takiej reakcji. „Czego ta psiarnia chce ode mnie? – to żem porządną powieść napisał” – komentował w cytowanym przez Juliana Krzyżanowskiego liście do nieznanego adresata. Oczywiście głosy „znawców” rozmijały się zasadniczo z tonem dominującym pośród szarej czytelniczej braci, urzeczonej światem wyczarowanym słowem Sienkiewicza.

Pozytywistów zaskoczyła historyczna tematyka powieści, choć symptomy odchodzenia pisarza od tzw. obozu młodych (czyli pozytywistów, wówczas już nie aż tak młodych…) widać było już wcześniej, gdy objął redakcję (neo)konserwatywnego „Słowa”. Eliza Orzeszkowa, komentując wydarzenie, pisze poruszona do Teodora Tomasza Jeża, iż odstępstwo Sienkiewicza od „obozu postępowego [ jest] stanowcze i jawne. Był w Krakowie, oddawał wizyty stańczykom, którzy dawali dla niego wieczory, w Warszawie mówi głośno o tym, że jest tylko artystą, że zatem wszystkie idee i teorie naukowe i filozoficzne nic go wcale nie obchodzą. Przyjaciół dawnych unika, Humoresek z teki Worszyłły, mocno demokratycznych, do wydania pism swych włączyć nie pozwolił, o Szkicach węglem mówi, komu tylko może, że to grzech młodości. Bogato żeni się, salony arystokratyczne rozrywają go pomiędzy sobą. […] Szkoda! Ale wobec wszystkiego, co się dzieje, trudno dziwić się, że charaktery słabe i dóbr tego świata żądne gną się i brudzą” (list z 7 sierpnia 1881 r.). A przecież niewiele wcześniej, w tym samym roku zachwycała się pisarzem: „natura stworzyła go w chwili dobrego humoru. Piękny jest, wymowny, genialny, a w oczach ma jakiś ogień posępny”.

Najbardziej rzeczowe, odwołujące się do autorytetów historyków i podręczników (Karola Szajnochy, Józefa Szujskiego i Michała Bobrzyńskiego) były uwagi Bolesława Prusa na temat adekwatności i rzetelności przedstawienia relacji między Rzecząpospolitą i Kozaczyzną w Ogniem i mieczem. „Wymalował on [Sienkiewicz] tylko cyferblat zegara, ale kołek i sprężyn nie pokazał […], można by wnosić, że tych sprężyn albo nie dojrzał, albo nie uznawał”. Wylicza dalej: „ani wyzyskiwanego ludu, ani pogardzonych popów, ani weteranów, rozpamiętywających czasy sławy i równouprawnienia pod sztandarami Rzeczypospolitej. Nie widzimy ani chciwych grosza panów i panków, ani zgrai Żydów-oficjalistów, ani Żydów, podsuwających nowe plany wyzysku lub wyzyskujących na własną rękę. Nie widzimy tych, których bito, którym zabierano fortuny, żony lub córki. Słyszymy tylko kiedy niekiedy lekkie wzmianki. Tymczasem rzeka nienawiści kozackiej złożyła się z tych właśnie kropelek i strumyków”. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, iż choć zarzuty Prusa warto, być może, rozważyć, są to zarazem „szpile” wbijane przez zazdrosnego kolegę po piórze – przyznające wielkość a umniejszające. Wytyka autorowi nieścisłości, zapominając, że w powieści historycznej trudno oczekiwać jedynie dokumentarnej precyzji, wierności w każdym szczególe.

Przyznawał, że Zagłoba to postać najznakomitsza, choć nierealna w owym połączeniu „pierwiastków z Falstaffa i z Ulissesa […], z dwu olbrzymów – plus mały dodatek: poświęcenie!…”. Braku „zachowania miary” przez Sienkiewicza upatrywał zresztą w konstrukcji całego „kompletu czterech przyjaciół”, czyli „śmiertelnie kąsającej osy” – Wołodyjowskiego, „sfinksa ze łbem wieprza”, czyli Zagłoby, „gilotyny w ludzkiej postaci” – Podbipięty, i „Jezusa Chrystus w roli oficera jazdy”, czyli Skrzetuskiego! („Kraj”, 1884).

Paradoksem wydaje się fakt, iż dziesięć lat później on sam będzie materię historii traktował z dużą dozą swobody – w znakomitym Faraonie (wydanie książkowe 1897). Ile więc w tych uwagach pisarzy-pozytywistów było racji, ile zazdrości, cichego żalu, że to nie oni są pierwsi na tej drodze? Przecież dopiero za Sienkiewiczem odchodzili od małych form późniejsi inni autorzy odnowionych w formie powieści historycznych czy historyczno-obyczajowych (właśnie Prus czy Orzeszkowa).

Jak pisał Zdzisław Najder, ani wtedy, ani potem Trylogia nie została zrozumiana, ani doceniona przez lewe skrzydło polskiej inteligencji, zupełnie inaczej przyjęła i powieść, i pisarza krakowska „konserwa”. Skwapliwie przygarnęła go, wręcz zaanektowała, czyniąc z Trylogii „coś w rodzaju biblii politycznej i artystycznej – z wielką szkodą dla powieści, ponieważ nie obeszło się bez interpretacyjnych wypaczeń i fałszerstw”.

Konserwatyści chwalili, wskazywali wyjątkowość, niektórzy uderzali nawet w ton panegiryczny, co samego pisarza napawało niesmakiem. Doceniali historyzm, w którym zatarła się granica między „prawdą” a „zmyśleniem” (koniecznym elementem tkanki powieści), „rozmiłowywali się” w obrazach, które opanowały wyobraźnie i serca. Stanisław Tarnowski w tekście Powodzenie „Ogniem i mieczem” nazwie powieść nie tylko „arcydziełem sztuki”, ale i „kordiałem zdrowia” dla społeczeństwa. Czy jednak ów „kordiał”, w świetle słów Tarnowskiego, ma ożywiać, czy usypiać, pozwolić śnić o pięknych czasach? O czym myślał Tarnowski, gdy pisał o „podziwieniu” postawy Sienkiewiczowskich bohaterów, tego jak „wielkie serca wielkie nieszczęścia znoszą z wielką cnotą, jak wszystkie klęski Ojczyzny czują, a pod żadną się nie łamią […]: wzruszenie takie smutne, ale takie wzniosłe, jak żeby we śnie lub widzeniu […] Jak małym, jak nieskończenie małym czułby się człowiek wobec takiego zjawienia, jak zawstydzonym okropnie; ale jak szczęśliwym, że je miał, że tego ducha zobaczył i przed nim głową o ziemię uderzył!”. Trudno nie zapytać, czy odczytanie to było w pełni zgodne z intencjami autora Trylogii.

 

Dolewanie oliwy do ognia, czyli o dwóch powieściach współczesnych

Jeszcze nie ucichła pierwsza wrzawa o Trylogię, gdy Sienkiewicz ponownie zaskoczył – i szeroką publikę, i krytyków. Kilka miesięcy po ukończeniu historycznego eposu opublikował Bez dogmatu – swą pierwszą współczesną powieść obyczajową, pisaną poza krajem, m.in. w uzdrowisku w Kaltenleutgeben i ułożoną w formie pamiętnika (druk w odcinkach w „Słowie” 1889-1890, wydanie osobne 1891). W liście z 18 czerwca 1890 r. do Mścisława Godlewskiego Sienkiewicz wykładał ideę powieści: „Tu rolę przygód grają stany duszy. […] Zechciało mi się zstąpić trochę głębiej w duszę nowożytnego, przecywilizowanego człowieka”. Postać głównego bohatera, Leona Płoszowskiego, miała być „ostrzeżeniem do czego prowadzi życie ‘bez dogmatu’ – umysł sceptyczny, przerafinowany, pozbawiony prostoty i nie wspierający się na niczym” (list do Jadwigi Janczewskiej z 19 grudnia 1889 r.). Autor zamierzał nakreślić odstraszający portret wytwornego dekadenta-kosmopolity, impotenta duchowego, społecznego pasożyta (już sam tytuł zawierał przecież ocenę naganną – postępowania bez dogmatów religijnych i narodowych). Nawiasem mówiąc, niewątpliwa była też zbieżność fabularna pomiędzy historią miłosną Płoszowskiego i Anielki a losami Eugeniusza Oniegina, choć, jak podkreśla Julian Krzyżanowski, Sienkiewicz programowo był Rosji niechętny.

Oceniał Płoszowskiego surowo, jednak podobnie jak w przypadku innych negatywnych bohaterów swych powieści nie umiał, czy też nie chciał uczynić go wyłącznie antypatycznym, jednoznacznie godnym całkowitego potępienia (za co był przez część opinii oskarżany o amoralność!). W trakcie pisania najwyraźniej polubił swego bohatera i choć postępki jego są piętnowane, to sama postać, podobna w niemałym stopniu do Petroniusza, wzbudza sympatię. Dla modernistów, wbrew intencjom autora, był wręcz bohaterem pozytywnym: bliskim im duchowo dekadentem, nadwrażliwcem, cierpiącym na „chorobę wieku”. Nie dziwi zatem, iż Bez dogmatu uznane zostało za arcydzieło powieści psychologicznej. „Newroza, jak pisał w liście, dotyka całej naszej cywilizacji” (neuroza; dziś wprawdzie powiedzielibyśmy raczej nerwica, diagnoza Sienkiewicza niestety jest nadal aktualna). Diagnozuje też i opisuje sugestywnie inną jeszcze (też znaną do dziś) społeczną dolegliwość „newrozę pieniężną”, dotykająca innego bohatera powieści – spekulanta.

Gdy kolejny utwór współczesny, czyli Rodzina Połanieckich, ujrzał światło dzienne, krytycy znowu uderzyli, choć nie od razu. Powieść (drukowana w odcinkach w 1893-1894, wydana osobno w 1895) przyniosła obraz życia inteligencji warszawskiej wywodzącej się ze zubożałej szlachty. Niektórzy, choć dobrze radzą sobie na miejskim bruku, stają się nawet energicznymi przedsiębiorcami, nie potrafią zagłuszyć przywiązania do ziemi i niekiedy do niej (jak Połaniecki) wracają, inni już bezpowrotnie przesuwają się ku życiu miejskiemu. Utwór wywołał wielkie spory – owszem, ustanowił swego rodzaju modę, wzorzec romansowy i zyskał rzesze zwolenników, jednak tym razem nie było pośród nich modernistów. Przeciwnie, a od krytyków rozmaitych orientacji autor przełknął niejeden bolesny zarzut – że zdradza dawne przekonania, idealizuje „szlachetczyznę”, pochwala „lenistwo ducha, płytką religijność, zobojętnienie na kwestie społeczne”, że „gloryfikuje groszoróbstwo”. Nie podobało się, że powieść jest zarówno obroną społecznej roli ziemiaństwa i burżuazji, jak i tradycyjnego katolicyzmu, i obyczajów.

 

Jest to tylko początek artykułu. Całość jest do przeczytania w aktualnym numerze naszego miesięcznika “WPiS – Wiara, Patriotyzm i Sztuka”. Można go zakupić tutaj.


 


 


→ Opcje wyszukiwania Drukuj stronę WPiS 04/2024 - okładka Zamów prenumeratę Egzemplarz okazowy

Zapisz się do newslettera

Facebook
  • Blogpress
  • Polsko-Polonijna Gazeta Internetowa KWORUM
  • Niezależna Gazeta Obywatelska w Opolu
  • Solidarni 2010
  • Razem tv
  • Konserwatyzm.pl
  • Niepoprawne Radio PL
  • Afery PO
  • Towarzystwo Patriotyczne
  • Prawica.com.pl
  • Solidarność Walcząca Mazowsze
  • Liga Obrony Suwerenności
  • Ewa Stankiewicz

Komentarze

Domniemanie jako metoda manipulacji

Trzeba przyznać, że lewackie media nad Wisłą, czyli media, które same nazwały się „głównego nurtu”, podczas pontyfikatu polskiego papieża Jana Pawła II trzymały w sprawach papieskich języki, pióra i kamery na wodzy. Póki Ojciec Święty żył, naprawdę rzadko zdarzał się jakiś napad na naszego Wielkiego Rodaka ze strony Jego ziomków, obojętnie jakiej byli orientacji (teraz, co innego – używają sobie po chamsku). W Niemczech natomiast niezbyt respektują swojego rodaka na tronie Piotrowym i to jeszcze za życia Benedykta XVI. I tam nie obywa się bez chamstwa, które w temacie papieskim jest jakby uprawnione. Dotyczy to nawet tak zdawałoby się szacownych i kulturalnych redakcji, jak np. „Die Welt”. Nie wiem czemu w Polsce określa się ten dziennik jako konserwatywno-prawicowy. Tym bardziej, że redakcja sama pisze o sobie: „liberalno-kosmopolityczna”.
więcej

Copyright © Biały Kruk Copyright © Biały Kruk. Wszelkie prawa zastrzeżone. Wszelkie materiały, informacje, pliki, zdjęcia itp. dostępne w serwisie chronione są prawami autorskimi i nie mogą być kopiowane, publikowane i rozprowadzane w żadnej formie.
Cytaty możliwe są jedynie pod warunkiem podania źródła.

MKiDN
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych.

Archiwum