Wiara jest ważnym elementem życia rodziny. Od lewej: Agata Duda, Andrzej Duda i Janina Milewska-Duda, matka prezydenta, podczas nabożeństwa w Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Łagiewnikach, 2015 r. Fot. Adam Bujak
Leszek Sosnowski
Jest pierwszym polskim politykiem III RP na wysokim stanowisku państwowym, który za absolutny, niekwestionowany priorytet w swym działaniu uznał nierozłącznie suwerenność kraju oraz wiarę (chrześcijańską, rzecz jasna). Wbrew lewackiej propagandzie uprawianej de facto od XIX wieku, kultywowanie tych wartości wcale nie zawęziło mu horyzontów, nie zacieśniło poglądów i nie usytuowało w zaścianku. Wprost przeciwnie! Postawa prezydenta Andrzeja Dudy i jego gabinetu na czele z Krzysztofem Szczerskim przez całą kadencję sytuowała go – a przez to i Polskę – jako postać wyrazistą nie tylko na rodzimej, ale i na międzynarodowej scenie politycznej.
Nie bardzo zgodziłbym się z prof. Jackiem Czaputowiczem, teraz ministrem spraw zagranicznych, który w swej bardzo ciekawej książce wydanej w 2013 r. pt. „Suwerenność”, rozważa i akceptuje stopniowanie lub natężenie suwerenności. Należę do tych, którzy są przekonani, że suwerenność ma się albo się jej nie ma, że w praktyce nie da się jej ułamkować, że nie istnieje ona w postaciach częściowych. Inaczej rzecz wygląda w przypadku niepodległości. Bo tak, jak można być w różnym stopniu podległym, tak samo i można być w różnym stopniu niepodległym. Wiemy, choćby z bogatej ojczystej praktyki ostatnich 200–300 lat, że narody mogą funkcjonować w stanie częściowej niepodległości nie tracąc swoich właściwości i swego charakteru. Bez suwerenności jest to praktycznie niemożliwe; wcześniej czy później nadchodzi bowiem wynarodowienie połączone częstokroć z wykrwawieniem. Odnoszę wrażenie, iż tak właśnie myśli prezydent Andrzej Duda, dla którego suwerenność jest czymś niepodzielnym. Czymś podstawowym dla bytu narodu. Czymś, co należy chronić za wszelką cenę, czego nie wolno rozmieniać na drobne.
Oczywiście obserwując ostatnie poczynania tak Europarlamentu, jak i Komisji Europejskiej, możemy zadawać sobie pytanie, czy my jako III RP naprawdę jesteśmy jeszcze suwerenni? Nie wiem, czy jest na to pytanie dobra odpowiedź… W każdym razie na pewno wyciągają się w naszym kierunku łapy usiłujące wyszarpać nam pełną niezależność, pozbawić nas faktycznego samostanowienia. Te łapy zresztą wyciągają się nie tylko z Brukseli czy ze Strasburga.
Rzecz jasna, żaden kraj w XXI w. nie istnieje w pełnej izolacji i absolutnej niezależności. Nawet mocarstwa mają swoje afiliacje, korelacje i związki. Ale chodzi o to, aby móc samemu swobodnie ustalać swoje zależności, móc je korygować i zamieniać albo w stosownym dla siebie momencie w ogóle z nich rezygnować. Taką swobodę decyzji w kwestii suwerenności zwalcza właśnie sterowana przez lewaków i Niemców Unia Europejska. Uzurpuje sobie ona wściubianie nosa tak w politykę zagraniczną państw członkowskich, jak i od pewnego czasu, a w Polsce dokładnie od wygrania wyborów przez PiS, w politykę wewnętrzną.
Wyraźnie Unii Europejskiej integracja myli się z ingerencją.
Andrzej Duda jasno skomentował kierunek, jaki obrała ostatnimi czasy Unia, kiedy we wrześniu 2018 r. na Ostrowie Tumskim w Poznaniu mówił podczas Zebrania Plenarnego Rady Konferencji Episkopatów Europy: „Chcemy przypominać bliźnim w innych krajach Europy o uniwersalnych wartościach, które nas wszystkich łączą, zwłaszcza zaś o solidarności, która powinna być zasadą w naszych wzajemnych relacjach. Pragniemy, aby pierwotne chrześcijańskie inspiracje, którymi kierowali się ojcowie założyciele Unii Europejskiej, pozostały podstawą łączącą państwa i narody naszego kontynentu. Stałe powracanie do nich i refleksja nad tym, co pozwoliło zjednoczyć nasze siły i budować wspólny europejski dom, jest bowiem receptą na kryzys, który dotknął zjednoczoną Europę. Jest kluczem do skutecznych reform, jest kluczem do dalszego pomyślnego i szczęśliwego rozwoju”.
Prawdę powiedziawszy, przy takiej polityce UE jak obecnie dochodzi się do wniosku, że jednak rację miał XVI-wieczny myśliciel Bodinus (Jean Bodin, 1530–96), pierwszy poważny teoretyk suwerenności. Położył on podwaliny ideowe pod funkcjonowanie władcy (państwa) absolutnego, bo absolutyzm gwarantował wg niego suwerenność, choć, rzecz jasna, tylko najsilniejszym. Unia dąży właśnie – choć nigdy by tego otwarcie nie przyznała! – do absolutyzmu. Jean Bodin stwierdził jednak, że państwo suwerenne to takie, dla którego najwyższym i jedynym odniesieniem jest Bóg. Bodinus konkludował bowiem, że skoro wszelka władza pochodzi od Boga, to król może rządzić w sposób niekontrolowany przez ludzi. To właśnie dokładnie tak, jak chce Unia! Odrzuca ona wszelką kontrolę, a co dopiero krytykę. Odrzuca jednak również jako wsteczne i nieracjonalne odniesienie do Boga, co Bodinus surowo potępiał, uznając za tyrana i uzurpatora władcę, który nie respektuje praw boskich i naturalnych.
Jak dobrze wiemy, teoretycy oraz przywódcy Unii kwestionują nawet prawo naturalne, co dopiero Boskie. Skądże zatem pochodzi władza UE i jakie ma ona punkty odniesienia? Na pewno nie pochodzi z demokratycznych wyborów, choć stwarzany jest taki pozór, a za punkt odniesienia najczęściej brane są dyspozycje przesyłane, mniej lub bardziej dyskretnie, z Berlina. Tego właśnie nie mogli ścierpieć Brytyjczycy i w końcu podziękowali niemieckiemu centrum dowodzenia za hegemonię; jednakowoż po ich wystąpieniu na grzbiety wszystkich pozostałych państw członkowskich spadł jeszcze większy ciężar niemieckiej dominacji. Jednak coraz mniej krajów godzi się z tym, w tym i Polska, gdzie głową państwa jest od pięciu lat człowiek o wolnej duszy i niezależnej mentalności. Zupełnie inny od wszystkich jego powojennych poprzedników.
Argumentuje się, że dla utrzymania jedności Unii konieczne jest przekazanie różnych uprawnień Brukseli. Zapytajmy jednak, co ze swej niezależności przekazali Niemcy innym krajom? Pytanie retoryczne – wiadomo, że nic. Kraje członkowskie powinny przyjrzeć się polskiej historii, bo na jej przykładzie widać wyraźnie, do czego prowadzi owo przekazywanie kompetencji. Nawet dobrowolne i niewielkie odstępowanie komuś uprawnień do swojego państwa jest niezwykle niebezpieczne, otwiera bowiem drogę do wnętrza kraju. Prowadzi do sięgania po resztę uprawnień, do coraz głębszej ingerencji, do rozbudowywania zależności aż do granic zniewolenia. Nie ma chyba lepszego przykładu w historii Europy na potwierdzenie tego poglądu niż droga do rozbiorów Rzeczypospolitej, która wszak przez kilka wieków była prawdziwym mocarstwem. Rozbiory wcale nie zaczynają się w 1772 r., ale ponad pół wieku wcześniej, podczas sejmu niemego w 1717 r. (zaledwie 34 lata po triumfie Sobieskiego i Rzeczypospolitej pod Wiedniem!) oraz w 1732 r. podczas podpisania wymierzonego w swobodę obioru polskiego króla traktatu między Rosją, Prusami i Austrią, tzw. traktatu Löwenwolda.
Do podobnych refleksji skłaniało kapitalne orędzie wygłoszone przez Andrzeja Dudę z okazji 100-lecia odzyskania niepodległości. „Polska nie jest niczyją własnością – mówił prezydent w Sejmie. – Polska nie jest nawet naszą własnością, naszego pokolenia. My tylko jesteśmy jej wybrańcami, jej sługami i opiekunami. Polska – wiecznie młoda i zniewalająco piękna, groźna, ale i pełna majestatu – wciąż budzi w nas nowe siły i zdolności, dumę i odwagę, wielkie idee i żywe uczucia. Wzrasta razem z nami. Jest silna naszą siłą i naszymi sukcesami. Opiekę nad tym skarbem przekażemy kiedyś naszym dzieciom i wnukom. Dlatego nie tylko nie możemy go roztrwonić, wręcz przeciwnie, mamy obowiązek, powinniśmy go stanowczo pomnażać. Wykonamy to zadanie, jeżeli zostawimy po sobie silniejsze państwo i dojrzalsze, bardziej zjednoczone społeczeństwo.
Jeżeli nam się to nie uda, historia – niestety być może, a wysoce prawdopodobnie – nazwie nas pokoleniem straconym. Nikt już nie pamięta nazwisk parlamentarzystów z okresu międzywojnia, którzy tu, w tym gmachu, dopuszczali się gorszących ekscesów i wypowiedzi nielicujących z powagą sprawowanej przez nich funkcji. Natomiast pozostała pamięć o tych, którzy swoją wiedzą, rzetelną pracą i umiejętnością dialogu zasłużyli na miano mężów stanu. To oni – podobnie jak szerokie rzesze zwykłych, ciężko pracujących Polaków – nieśli na swoich barkach tysiącletnie dziedzictwo polskiej kultury, tradycji i niezawisłej państwowości. To o nich myślimy dzisiaj z wdzięcznością i podziwem. To w ich dokonaniach, doświadczeniach i przemyśleniach widzimy źródło inspiracji, dumy i nadziei”.
Suwerenność w praktyce nie istnieje nie tylko bez silnego państwa, ale bez idei, bez wiary. W naszym, ale i w europejsko-amerykańskim przypadku, bez wiary chrześcijańskiej. I tu znów jakże pouczające są dzieje Rzeczypospolitej! Oczywiście piękne przykłady triumfu wiary na przestrzeni historii mamy w wielu krajach. Ale gdzie przez 123 lata wiara dała radę tyraństwu i opresji trzech potęg militarnych? Gdzie przez kilka pokoleń – mimo niewoli, katorgi, kulturkampfu, poniżania, ponurych i zimnych twierdz, rzezi niewinnych i bezbronnych – wiara utrzymała naród w niezależności ducha, języka, tradycji? Jakże ta wiara musiała być silna! To prawda, że naród cierpiał niemało, ale gdy wyszedł z niewoli, to okazało się, że wciąż ma moc! Potrafił zaledwie w kilkanaście miesięcy zbudować to, na co gdzie indziej potrzeba było dziesiątków, setek lat! W 1919 r. już działały w Polsce systemy administracyjny, sądowniczy, oświatowy, gospodarczy, transportowy, samorządowy, parlamentarny etc. Po kilkunastu miesiącach istnienia odrodzonego państwa, tocząc walki praktycznie o wszystkie granice, Polacy odparli i przegonili największą w tamtym czasie potęgę militarną, bolszewicką – bardziej siłą ducha, siłą wiary, siłą patriotyzmu, siłą myśli strategicznej niż siłą czysto wojskową.
Jest tylko początek artykułu. Całość jest do przeczytania w aktualnym numerze naszego miesięcznika „WPiS - Wiara, Patriotyzm i Sztuka”. Można go zakupić tutaj.
Trzeba przyznać, że lewackie media nad Wisłą, czyli media, które same nazwały się „głównego nurtu”, podczas pontyfikatu polskiego papieża Jana Pawła II trzymały w sprawach papieskich języki, pióra i kamery na wodzy. Póki Ojciec Święty żył, naprawdę rzadko zdarzał się jakiś napad na naszego Wielkiego Rodaka ze strony Jego ziomków, obojętnie jakiej byli orientacji (teraz, co innego – używają sobie po chamsku). W Niemczech natomiast niezbyt respektują swojego rodaka na tronie Piotrowym i to jeszcze za życia Benedykta XVI. I tam nie obywa się bez chamstwa, które w temacie papieskim jest jakby uprawnione. Dotyczy to nawet tak zdawałoby się szacownych i kulturalnych redakcji, jak np. „Die Welt”. Nie wiem czemu w Polsce określa się ten dziennik jako konserwatywno-prawicowy. Tym bardziej, że redakcja sama pisze o sobie: „liberalno-kosmopolityczna”.
więcej
Copyright © Biały Kruk. Wszelkie prawa zastrzeżone. Wszelkie materiały, informacje, pliki, zdjęcia itp. dostępne w serwisie chronione są prawami autorskimi i nie mogą być kopiowane, publikowane i rozprowadzane w żadnej formie.
Cytaty możliwe są jedynie pod warunkiem podania źródła.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych.