Atakując Ukrainę, Rosja sięgnęła po wariant tzw. wojny hybrydowej. Na teren Ukrainy zaczęły przenikać oddziały dywersyjne złożone z „zielonych ludzików”. Na zdjęciu: walki w rejonie Ługańska. Fot. PAP/ITAR-TASS Paweł Stachnik: W 2013 r. na Białorusi i w okręgu kaliningradzkim odbyły się manewry armii rosyjskiej i białoruskiej pod nazwą Zapad 2013. Podczas tych manewrów ćwiczono m.in. wariant ataku na terytorium Polski. Gdyby do takiego ataku rzeczywiście doszło, to Polska mogłaby mu przeciwstawić, jeżeli chodzi o jednostki bojowe wojsk lądowych, jedną dywizję pancerną, dwie dywizje zmechanizowane i trzy brygady. Nie pytam, czy są to siły wystarczające do zatrzymania ewentualnego rosyjskiego ataku, bo na pewno nie są, ale czy te trzy dywizje i trzy brygady to wszystko, na co wojskowo stać nasz kraj?
Romuald Szeremietiew: Podstawową kwestią przy odpieraniu agresora są nie tyle siły, jakie możemy wystawić do obrony, lecz to, jaką mamy strategię obrony kraju w konfrontacji z przeciwnikiem. Jeżeli doświadczymy agresji w postaci uderzenia siłami lądowymi, powietrznymi i morskimi, co w przypadku Rosji jest bardzo prawdopodobne, wówczas powstaje pytanie, w jaki sposób Polska powinna się bronić. Dotąd można było usłyszeć odpowiedź, że Polska należy do NATO i dzięki sojuszowi odeprze agresora. W obowiązującej do niedawna strategii obronności RP znajdował się zapis mówiący, że w razie agresji na nasz kraj siły zbrojne RP rozwiną się jako część sił zbrojnych NATO odpierających agresora. Wynikało z tego, że nie przewidywano obrony bez wspomożenia sojuszniczego. Najwyraźniej zakładano, że Polska uzyska wsparcie sił NATO natychmiast, w momencie rozpoczęcia agresji. Wiemy, że to niepewne założenie. Druga wątpliwość: jeżeli nieprzyjaciel będzie działał wojskami operacyjnymi, a my przeciwstawimy mu własne takie wojska, tzn. jego czołgom przeciwstawimy nasze czołgi, jego śmigłowcom nasze, jego samolotom i okrętom nasze samoloty i okręty, to wiadomo, że agresor będzie miał ogromną przewagę. Wystarczy, że zgromadzi siły trzykrotnie większe od polskich, aby nas pokonać. Były dowódca Wojsk Lądowych generał Waldemar Skrzypczak uważa, że w razie napaści polska armia byłaby w stanie stawiać opór przez trzy dni. Trudno zakładać, że generał nie wie, co mówi. Przechwałki, jakie słyszeliśmy niedawno z ust prezydenta Rosji, że gdyby chciał, to zająłby Warszawę w ciągu dwóch dni, są więc bliskie oceny polskiego generała. Podsumowując: biorąc pod uwagę wszystkie wspominane parametry, można powiedzieć, że Polska nie jest obecnie w stanie obronić się przed ewentualną rosyjską agresją.
A wracając do naszych sił lądowych: czy trzy dywizje i trzy brygady to szczyt naszych możliwości bojowych?
Oczywiście, że nie. Problemem nie jest jednak liczba jednostek obecnej armii zawodowej, ale struktura polskich sił zbrojnych oraz – podkreślmy – wypracowana metoda obrony kraju. Jeżeli bowiem nieprzyjaciel uderzy wojskami operacyjnymi, z czym należy się liczyć, to siła uderzenia wynika z tego, że takie wojska działają w maksymalnym skupieniu. Niczym pięść rozbijają i miażdżą obronę. Żeby bronić się skutecznie, trzeba osłabić siłę uderzenia, spowodować, aby ta pięść musiała podzielić się niejako na pojedyncze palce. Trzeba mieć przygotowaną dużą liczbę punktów oporu na terenie całego kraju, co zmusi atakującego do zdobywania tych wielu miejsc, a więc rozdzielania sił. Wówczas obrońca dysponujący mniejszą liczbą czołgów i dział będzie mógł zyskiwać lokalnie przewagę i w konsekwencji zdoła odeprzeć ataki. Polska musi mieć wojsko, które będzie zdolne bronić całego terytorium państwa, a nie tylko stawiać opór na wybranych kierunkach natarcia wojsk nieprzyjaciela. Takiego wariantu obrony nie da się jednak wykonać wojskiem, jakie mamy obecnie – stu tysiącami żołnierzy zawodowych. Musimy obok istniejących wojsk operacyjnych zbudować powszechną wielusettysięczną obronę terytorialną. Wówczas będziemy mieli armię zdolną do obrony całego terytorium, a nie tylko do operowania na kierunkach natarcia wojsk agresora.
Wywołał Pan temat obrony terytorialnej. O jej utworzeniu mówi się od lat 90. ubiegłego wieku. Wszyscy uważają, że to słuszny pomysł, ale do dzisiaj nie udało się takiej formacji stworzyć. Dlaczego?
Nie wszyscy jednak uważają, że obrona terytorialna jest potrzebna. Ciągle nie jest ona traktowana jako ważny element systemu obrony państwa. Postawa ta wynika ze swoistego konserwatyzmu w myśleniu o obronie narodowej zarówno wojskowych jak i decydujących o tych sprawach polityków. Wynika też z błędu, jaki popełniono jeszcze w okresie II RP, a który rzutuje na myślenie o obronie narodowej do dzisiaj. O jakim błędzie mówimy? Po zakończeniu wojny o niepodległość 1918-21 Józefowi Piłsudskiemu nie udało się stworzyć wielkiej Rzeczypospolitej, wspólnoty kilku narodów, zdolnej przeciwstawić się Rosji (adiutant Marszałka mjr Lepecki zanotował słowa Piłsudskiego: Ja przegrałem życie, nie udało mi się stworzyć federacji, z którą Europa musiałaby się liczyć). Pojawił się dylemat, jak zachować niepodległość, znajdując się między potężnymi Niemcami i Rosją. Jak się obronić, skoro Polska nie ma sił zdolnych odeprzeć nacisk mocarstw? Wtedy pojawiła się koncepcja, żeby niedostatek sił własnych uzupełnić siłami sojuszników, najpierw Francji, a następnie także Anglii. Stąd powstał sojusz z Francją i z Wielką Brytanią. Wraz z tym pojawiło się przekonanie, że dzięki sojuszom jesteśmy świetnie zabezpieczeni. Jak się okazało w 1939 r., to był mylny pogląd. W latach 90. minionego wieku w Polsce wrócono do tamtej koncepcji: trzeba znaleźć sojuszników – tym razem w NATO i w Unii Europejskiej. Dawny sposób myślenia – sojusznicy nam pomogą – ponownie funkcjonuje. Druga kwestia, o której wspomniałem, to ów konserwatyzm w myśleniu o obronie narodowej. Przyjęło się, że bronić państwa będzie tzw. prawdziwe wojsko, a może nim być tylko wojsko operacyjne. Wszelkie inne formacje, np. terytorialne, nieregularne, wojskiem prawdziwym nie są i mogą najwyżej temu „prawdziwemu” pomagać w obronie kraju. W 1999 r. jako sekretarz stanu w MON kierowałem zespołem ds. zbudowania obrony terytorialnej. Stworzyliśmy wtedy odpowiedni program i zaczęliśmy tworzyć OT. Okazało się, że nie budzi to wielkiego zainteresowania w dowództwach wojskowych. Pamiętam, jak decydenci w mundurach mówili, że mogą tej przyszłej obronie terytorialnej przekazać broń, która im „zbywa”, czyli taką, która jest przestarzała, niepotrzebna. Wtedy i chyba do teraz nie rozumie się, że obrona terytorialna też jest prawdziwym wojskiem, które powinno być dobrze wyszkolone i nowocześnie uzbrojone. OT ma być armią obywatelską. Ta armia, a nie zawodowe wojska operacyjne, powinna być podstawą systemu obrony narodowej.
A gdyby udało się przełamać opór wojskowych i polityków i podjąć decyzję o formowaniu obrony terytorialnej, czy jej budowa byłaby długa i kosztowna? Czy też dałoby się to zrobić w miarę szybko i w miarę tanio?
Wystawienie wojsk OT nie wymaga wielkich nakładów. Polskę przy obecnym poziomie wydatków na obronę stać na sformowanie licznej obrony terytorialnej. Rzecz więc nie w pieniądzach. Potrzebna jest decyzja osób kierujących państwem. Musi być tzw. polityczna wola, że budujemy OT. Na razie jednak takiej decyzji nie ma. Są rozmaite pro-obronne inicjatywy społeczne, dziejące się bez udziału państwa. Inicjatywy te nie są włączone w system obrony państwa. Tymczasem w systemie powinno być wojsko OT, struktura z dowództwem, uzbrojeniem, szkoleniem żołnierzy i zadaniami na czas wojny. Konieczna jest więc decyzja polityczna. Gdyby ona zapadła, to utworzenie OT nie zajęłoby dużo czasu, jeszcze mniej umieszczenie jej w systemie obrony państwa. Myślę, że dałoby się wojska terytorialne zbudować w ciągu dwóch lat. Ale powtórzę raz jeszcze: najpierw musi być decyzja polityczna.
Jest to tylko początek artykułu. Całość jest do przeczytania w aktualnym numerze naszego miesięcznika “WPiS – Wiara, Patriotyzm i Sztuka”. Można go zakupić tutaj.
Trzeba przyznać, że lewackie media nad Wisłą, czyli media, które same nazwały się „głównego nurtu”, podczas pontyfikatu polskiego papieża Jana Pawła II trzymały w sprawach papieskich języki, pióra i kamery na wodzy. Póki Ojciec Święty żył, naprawdę rzadko zdarzał się jakiś napad na naszego Wielkiego Rodaka ze strony Jego ziomków, obojętnie jakiej byli orientacji (teraz, co innego – używają sobie po chamsku). W Niemczech natomiast niezbyt respektują swojego rodaka na tronie Piotrowym i to jeszcze za życia Benedykta XVI. I tam nie obywa się bez chamstwa, które w temacie papieskim jest jakby uprawnione. Dotyczy to nawet tak zdawałoby się szacownych i kulturalnych redakcji, jak np. „Die Welt”. Nie wiem czemu w Polsce określa się ten dziennik jako konserwatywno-prawicowy. Tym bardziej, że redakcja sama pisze o sobie: „liberalno-kosmopolityczna”.
więcej
Copyright © Biały Kruk. Wszelkie prawa zastrzeżone. Wszelkie materiały, informacje, pliki, zdjęcia itp. dostępne w serwisie chronione są prawami autorskimi i nie mogą być kopiowane, publikowane i rozprowadzane w żadnej formie.
Cytaty możliwe są jedynie pod warunkiem podania źródła.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych.