Prof. Andrzej Nowak, wybitny historyk z Uniwersytetu Jagiellońskiego, autor wydawanych przez Białego Kruka wielotomowych „Dziejów Polski”, tegoroczny laureat Nagrody im. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Fot. Adam Bujak
IV TOM „DZIEJÓW POLSKI” NA FINISZU!
Prof. Andrzej Nowak
Fragment IV tomu Dziejów Polski, obejmującego lata 1468–1618, który ukaże się jesienią tego roku.
Jesienią 1503 roku król Aleksander (panował w Polsce w latach 1501–1506, a na Litwie od roku 1492) wrócił z Litwy do Korony. Problemów, odziedziczonych po starszym bracie, Janie Olbrachcie, nie brakowało, ale władca, oskarżany często w historiografii o umysłową ospałość, wykazał w rzeczywistości gotowość do śmiałego zmierzenia się z nimi.
Miał w tym dziele znakomitych pomocników, których umiał sobie dobrać. Najważniejszym z nich był Jan Łaski (1456–1531). Urodzony w Łasku, na południowo-zachodnim krańcu Wielkopolski, nie ukończył uniwersytetu ani w Krakowie, ani za granicą. Musiał być niezwykle inteligentnym i pilnym samoukiem, jak zaświadczą o tym jego listy, a przede wszystkim dokonania polityczne. Robił karierę kościelną i urzędniczą u boku kanclerza Krzesława z Kurozwęk. Jako sekretarz królewski i zaufany współpracownik kanclerza jeszcze za panowania Jana Olbrachta wykonywał ważne misje – m.in. do Flandrii i do Rzymu. W marcu 1502 Aleksander mianował go swoim najwyższym sekretarzem i rzeczywistym kierownikiem kancelarii monarszej. Od tej pory był najbardziej poważanym doradcą władcy. Po śmierci swego pierwszego patrona, Krzesława z Kurozwęk, otrzymał na zjeździe w Lublinie, w listopadzie 1503 roku, godność kanclerza Królestwa. […] Dłużej i bliżej jeszcze niż z Janem Łaskim Aleksander współpracował z młodszym o 18 lat od niego Erazmem Ciołkiem (1474–1522). Pochodzący z rodziny mieszczańskiej, winiarzy z Krakowa, zdobył wykształcenie na przeżywającym wówczas największy rozkwit Uniwersytecie Krakowskim. Młody magister, słynący z dowcipu, znalazł zatrudnienie w Wilnie jako sekretarz wielkiego księcia litewskiego Aleksandra. Zdobył Erazm zaufanie swojego patrona tak wielkie, że mimo młodego wieku to jemu właśnie powierzył Aleksander w roku 1501 ważną i delikatną misję do Rzymu. Jednym celem było zatwierdzenie przez papieża użycia pieniędzy zbieranych na rok jubileuszowy (1500) nie na potrzeby samego Rzymu, ale do obrony Polski przed Tatarami. Drugim – załagodzenie kościelnego sprzeciwu wobec związku małżeńskiego polskiego, katolickiego monarchy z prawosławną, moskiewską księżniczką. I w obu tych sprawach sprawił się Erazm znakomicie, uzyskując przy okazji swej misji doktorat z prawa kanonicznego w Rzymie, a także zgodę papieską na wyjęcie go spod obowiązującego w Polsce prawa o ograniczeniu dostępu nie-szlachty do wyższych godności kościelnych. Na wszelki wypadek po powrocie do kraju w 1502 roku, przy pomocy fałszywych świadków, przeprowadził ambitny Ciołek wywód swojego rzekomego szlachectwa, by móc w niedalekiej przyszłości bezpiecznie zostać biskupem. I został nim już dwa lata później, obejmując stolicę biskupią w Płocku oraz związaną z tym godność senatora.
Aleksander zabrał się, przy pomocy swoich doradców, do nowego porządkowania spraw Królestwa. Prestiż monarchy i samego państwa chciał podnieść, bijąc – po raz pierwszy od czasów Łokietka – złotą monetę. Niestety, nie zachował się do dziś ani jeden jej egzemplarz i znamy tylko z dokładnych opisów wygląd tych złotych dukatów: na awersie był ukoronowany herb Królestwa i napis Alexand[er] D[ei] G[ratia] R[ex] Polonie, a na rewersie postać świętego Stanisława ze wskrzeszonym przez świętego Piotrowinem. Symboliczne wskrzeszenie potęgi Polski w postaci złotego pieniądza łączyło się również z realną poprawą działalności mennicy i zawartą przez króla umową z bogatymi rajcami krakowskimi, Janem Bonarem/Bonerem i Janem Thurzonem, którzy mieli dostarczyć 4 tysiące grzywien srebra, „aby powiększyć bicie nowej monety i dochody skarbowe”.
W swoim krótkim panowaniu miał Aleksander jeszcze przed sobą dokonanie największe – nie swoje tylko, ale Królestwa, któremu nie przeszkodził w przekształceniu się w Rzeczpospolitą. Tym wiekopomnym dokonaniem okazać się miało dzieło ustawodawcze sejmu, jaki Aleksander zwołał na początek roku 1505 do Radomia. Jego zadaniem miało być nie tylko, jak zwykle, uchwalenie nowych podatków, ale sfinalizowanie aktu unii polsko-litewskiej, zgodnie z postanowieniami z roku 1501 o połączeniu „w jedno niepodzielne i nie różne ciało”, a także doprecyzowanie zasady wspólnej elekcji nowego władcy. Być może wybór Radomia wiązał się z pomysłem przeniesienia do tego miasta politycznej stolicy. Z Radomia było bliżej na Litwę niż z Krakowa czy z Piotrkowa, także zwyczajowego miejsca obrad sejmowych. A Warszawa nie była jeszcze, przypomnijmy, częścią Korony. Sejmiki w Wielkopolsce i Małopolsce wybrały swoich posłów na sejm już w końcu stycznia. Z rachunków podskarbiego koronnego znamy nazwiska 22 z nich, którzy otrzymali diety poselskie, choć liczba wybranych musiała być większa. Sejm nie zebrał się, jak zaplanowano, już w lutym, ale dopiero 30 marca. Powodem było spóźnienie przyjazdu delegacji litewskiej i samego króla.
Polityczne elity Litwy były w tym czasie dramatycznie podzielone. Król Aleksander sprzyjał mocno, od początku swego panowania w Wielkim Księstwie, karierze kniazia Michała Glińskiego. Ten, niezwykle ambitny i zdolny (do wszystkiego, jak się okaże) człowiek, wywodzący się z rodu zruszczonych kniaziów tatarskich, wykształcony we Włoszech, przez lata wojujący w służbie Habsburgów w krajach niemieckich, stanął wkrótce po powrocie na Litwę w roku 1499 na czele tych doradców Aleksandra, którzy przekonywali go do sprzeciwu wobec ściślejszej unii z Polską. W tej obronie suwerenności Litwy sekundowali mu potężni już Radziwiłłowie: stary wojewoda wileński Mikołaj, jego syn, także Mikołaj, oraz biskup łucki Olbracht, jak również kilku innych kniaziów litewskich. Po drugiej stronie sporu znaleźli się zwolennicy zrealizowania unii wedle zasad z Mielnika. Ich liderem był Jan Zabrzeziński, wojewoda trocki i marszałek Wielkiego Księstwa, a wspierali go m.in. hetman Stanisław Kiszka, Stanisław Hlebowicz, namiestnik połocki, oraz biskup wileński Wojciech Tabor. Korzystając z łaski króla, Gliński chciał całkowicie wyeliminować swego głównego rywala w walce o wpływy na Litwie, Jana Zabrzezińskiego. Doprowadził do tego, że pod hasłem obrony odrębnego bytu Litwy król usunął w końcu lutego 1505 roku Zabrzezińskiego z rady wielkoksiążęcej i pozbawił go obu wysokich urzędów. Z rady odsunięty został także inny zwolennik unii, biskup Tabor. Tak przeobrażona rada odrzuciła żądanie strony polskiej, by na sejm w Radomiu przywieźć wreszcie zatwierdzone rewersały unii z Mielnika z roku 1501. W tym samym momencie dotarła już prawdopodobnie do Brześcia, gdzie Aleksander spotykał się ze swoją litewską radą, oficjalna cesja praw do Litwy, dokonana w Budzie przez najstarszego z Jagiellonów. Król Czech i Węgier, Władysław, przenosił tytuł do tronu na Litwie na najmłodszego brata, Zygmunta, który w ten sposób – po spodziewanej już śmierci Aleksandra – miał wreszcie doczekać się samodzielnego panowania. Oczywiście taka cesja była sprzeczna z duchem i literą unii mielnickiej, z duchem Rzeczypospolitej, która wybiera sobie władców, ale zgodna była z dynastycznym interesem Jagiellonów i zasadą odrębności Litwy, która miała być w ten sposób traktowana nadal jako księstwo rządzące się innymi niż Polska zasadami.
Jak więc przekonać Litwę, by zmieniła zdanie, by zgodziła się jednak na unię? Jak namówić do bliższego związku z Polską także posłów z Prus Królewskich, którzy nadal nie chcieli uczestniczyć w koronnych sejmach, manifestując w ten sposób odrębność swojej prowincji? Te pytania zawisły nad zebranymi w Radomiu senatorami i posłami. Obrady rozpoczęli, wraz z królem, 31 marca, ale na delegację litewską czekali aż do maja. Przyjechała (z Janem Zabrzezińskim, biskupem Taborem, a także biskupem żmudzkim Marcinem, Stanisławem Kiszką, Stanisławem Hlebowiczem i – z drugiej strony – Michałem Glińskim) bez pełnomocnictw do unii. Reprezentacja sejmiku pruskiego przyjechała do Radomia po to tylko, by odmówić udziału we wspólnych obradach. Co można było w takiej sytuacji zrobić? Pokazać, że polska wspólnota polityczna potrafi działać dobrze, dając solidne gwarancje wolności i prawa do reprezentacji różnych interesów. I to właśnie ustawodawstwo sejmu radomskiego, kierowane programem kanclerza Jana Łaskiego, pokazało.
Nie znamy przebiegu obrad. Znamy ich rezultaty. Wśród przyjętych w Radomiu konstytucji czasowych, to jest obowiązujących tylko do następnego sejmu, znalazła się m.in. zgoda na podatki: czopowe, od wyszynku napojów alkoholowych w majątkach szlacheckich (czopowe nie obejmowało produkcji alkoholu na własny użytek), a także szos, podatek majątkowy obejmujący mieszczan. Uchwalono również prawo roztropnie ułatwiające ściganie notorycznych rozbójników, których najwidoczniej namnożyło się pod rządami tego króla. Ci, którzy trzy razy zostali zanotowani w spisach złoczyńców – mogli być bez przewodu sądowego zatrzymani i osadzeni w więzieniu. Uchwalono także artykuły mające na celu ograniczenie skupiania urzędów w rękach możnych, a zarazem wzmacniające związek urzędu z ziemią, którą obejmował swymi kompetencjami: „starostowie, urzędnicy i dostojnicy mają być osiadłymi w ziemi i w powiecie, w którym posiadają urzędy”. Złagodzono prawo zabraniające mieszczanom nabywania dóbr ziemskich. Dobra nabyte nie miały być im zabierane, byle tylko mieszczanie wywiązywali się z wynikającego z tytułu posiadania ziemi obowiązku służby w obronie Królestwa.
3 maja król uroczyście zatwierdził na piśmie wszystkie prawa i przywileje wydane przez jego poprzedników. Po tym akcie można było zabrać się do narad nad nowymi. Największe znaczenie miał artykuł pierwszy uchwalonych w Radomiu konstytucji wieczystych. Głosił on: „Ponieważ prawa ogólne i ustawy publiczne dotyczą nie pojedynczego człowieka, ale całej wspólnoty ludu (communem populum), […] przeto postanowiliśmy, iż odtąd na potomne czasy nic nowego (NIHIL NOVI) stanowionym być nie ma przez nas i naszych następców bez wspólnego zezwolenia senatorów i posłów ziemskich, co by było z ujmą i ku uciążeniu Rzeczypospolitej oraz z czyjąkolwiek szkodą prywatną tudzież zmierzało ku zmianie prawa ogólnego i wolności publicznej”. To musiał zaprzysiąc król. Państwo przekształciło się ostatecznie w nowożytną monarchię parlamentarną. Właściwie lepszą chyba nazwą niż państwo jest tu użyte w radomskiej konstytucji słowo Respublica – Rzeczpospolita, rzecz wspólna, wspólnota politycznego narodu. Król i panowie rada (czyli senatorowie) dopiero z posłami ziemskimi – czyli z izbą poselską, z pochodzącą z wyborów reprezentacją obywateli całego kraju – mogli stanowić nowe prawo. Idea konsensu, wspólnej zgody tych trzech stanów sejmujących, czyli uczestniczących w życiu politycznym, a więc króla, senatu i posłów szlacheckich, miała utrudnić zmianę prawa w kierunku niebezpiecznym dla tego, co zostało jasno zaznaczone jako istota tego ustroju: „publiczna wolność” (publica libertas). Czy oznaczało to bezwład, paraliż władzy królewskiej, kamień milowy na drodze do upadku? Tak nie było. Struktura Rzeczypospolitej została umocniona, a nie osłabiona. W zakresie obowiązującego prawa król mógł nadal wydawać skuteczne rozporządzenia – i robił to. Kolejni władcy, Zygmunt Stary, a potem jego syn, Zygmunt August, będą regularnie zwoływali sejmy. I w końcu ten drugi nauczył się w zgodzie z sejmem dokonywać ważnych, kapitalnych reform. Wtedy właśnie, w końcu, jak zobaczymy, dokonać się będzie mogła także nowa, głębsza unia z Litwą, na którą jeszcze nie było zgody w roku 1505. A dokonywanie reform wbrew obywatelom – to nie jest droga unii ani Rzeczypospolitej, tylko biurokratycznych imperiów.
Konstytucja Nihil novi, uchwalona 30 maja, była ustawą zasadniczą, która przetrwała blisko trzy wieki, przez co najmniej połowę tego okresu zapewniając sprawne funkcjonowanie wolnej Rzeczypospolitej. Dlatego to chyba raczej tę konstytucję powinniśmy świętować – 30 maja 1505 roku – bardziej niż, także po pewnymi względami chwalebną, ale jakże krótkotrwałą w działaniu Konstytucję 3 maja roku 1791. I z wdzięcznością powinniśmy wspominać tych, którzy uchwalili radomską konstytucję majową: od króla Aleksandra i jego zaufanego kanclerza Łaskiego poczynając, przez tak również czynnych w tym okresie statystów, jak wuj Kopernika – biskup Łukasz Watzenrode czy podskarbi koronny Jakub Szydłowiecki (łącznie wszystkich senatorów było w Radomiu 52), aż po skromnych posłów z ziemi rawskiej czy sochaczewskiej.
Jest tylko początek artykułu. Całość jest do przeczytania w aktualnym numerze naszego miesięcznika „WPiS - Wiara, Patriotyzm i Sztuka”. Można go zakupić tutaj.
Trzeba przyznać, że lewackie media nad Wisłą, czyli media, które same nazwały się „głównego nurtu”, podczas pontyfikatu polskiego papieża Jana Pawła II trzymały w sprawach papieskich języki, pióra i kamery na wodzy. Póki Ojciec Święty żył, naprawdę rzadko zdarzał się jakiś napad na naszego Wielkiego Rodaka ze strony Jego ziomków, obojętnie jakiej byli orientacji (teraz, co innego – używają sobie po chamsku). W Niemczech natomiast niezbyt respektują swojego rodaka na tronie Piotrowym i to jeszcze za życia Benedykta XVI. I tam nie obywa się bez chamstwa, które w temacie papieskim jest jakby uprawnione. Dotyczy to nawet tak zdawałoby się szacownych i kulturalnych redakcji, jak np. „Die Welt”. Nie wiem czemu w Polsce określa się ten dziennik jako konserwatywno-prawicowy. Tym bardziej, że redakcja sama pisze o sobie: „liberalno-kosmopolityczna”.
więcej
Copyright © Biały Kruk. Wszelkie prawa zastrzeżone. Wszelkie materiały, informacje, pliki, zdjęcia itp. dostępne w serwisie chronione są prawami autorskimi i nie mogą być kopiowane, publikowane i rozprowadzane w żadnej formie.
Cytaty możliwe są jedynie pod warunkiem podania źródła.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych.