Z dr. ANTONIM ZIĘBĄ,
wiceprezesem Polskiej Federacji Ruchów Obrony Życia
rozmawia Leszek Sosnowski
Leszek Sosnowski: Przeciętnemu obywatelowi, czerpiącemu swoją wiedzę o świecie głownie za pośrednictwem mediów, łatwo zrobić z mózgu wodę. Tak ma się również sprawa z problematyką aborcji i ruchami pro-life. Na zewnątrz wydaje się, że mamy do czynienia z jednym i jednorodnym działaniem w obronie życia od momentu poczęcia aż do samej śmierci, a w rzeczywistości ruch pro-life jest podzielony, szczególnie w Polsce (jakżeby inaczej…). Co prawda ostatnie czarne i białe marsze, gwałtowne protesty i kłótnie polityczne rozgrzały emocje do czerwoności, ale zupełnie nie rozjaśniły sytuacji obywatelowi zdanemu na albo zmanipulowany, albo głupawy po prostu przekaz medialny. Spróbujmy choć pokrótce uporządkować wiedzę na ten gorący temat. Zacznijmy od tego, że ani PiS, ani żadna inna partia polityczna nie wystąpiła z wnioskiem o zmianę tzw. prawa aborcyjnego, choć politycy ochoczo włączyli się do zażartej walki, bo nadarzała się fantastyczna okazja własnej promocji…
Dr Antoni Zięba: Dokładnie tak. Dwa wnioski w tej kwestii zostały złożone w Sejmie nie przez jakieś partie, ale przez obywateli. Wnioski przeciwstawne. Jeden zakładał radykalne zaostrzenie obecnych przepisów aborcyjnych łącznie z możliwością karania za przerwanie ciąży nie tylko lekarzy, ale i w określonych sytuacjach także kobiet – projekt pochodził od Komitetu „Stop Aborcji”. Natomiast druga propozycja obywatelska złożona w parlamencie przez Komitet „Ratujmy kobiety” zakładała zupełnie odwrotnie – dużą liberalizację istniejącego prawa, m.in. ułatwiony dostęp do aborcji i antykoncepcji oraz tzw. edukację seksualną nawet małych dzieci z stosowaniem seksedukatorów itd.
Obie te propozycje upadły w parlamencie, ale to chyba nie koniec sprawy?
Nasza organizacja, czyli Polska Federacja Ruchów Obrony Życia – działająca od ponad 25 lat, której mam zaszczyt być od dawna wiceprzewodniczącym, jeszcze przed ćwierć wiekiem zaangażowana była w zniesienie starej, PRL-owskiej ustawy aborcyjnej – złożyła z kolei w Sejmie petycję zmian w prawie w obronę życia poczętego, ale bez obowiązku karania kobiet, bo ten przepis uważamy za zbyt okrutny i nierealny do przeforsowania na drodze legislacyjnej. Zgodnie z prawem o petycjach obiecano nam, że parlament naszym wnioskiem też się zajmie. To jest zatem trzecia propozycja.
Do trzech razy sztuka… Ale parlament wróci do sprawy pewnie wtedy, jak przebrzmią już obecne awantury. Dodajmy, że projekt wnioskujący o karanie w pewnych sytuacjach kobiet więzieniem wywodzi się ze środowiska wobec was, można powiedzieć, konkurencyjnego; pełnomocnikiem Komitetu Inicjatywy Obywatelskiej „Stop Aborcji” został Mariusz Dzierżawski z Fundacji Pro. Komitet ten ma silne poparcie Instytutu na Rzecz Kultury Prawnej „Ordo Iuris”, organizacji zajmującej się nie tylko problemami pro-life.
Praktycznie rzecz biorąc sprawa karania kobiet, i to w niektórych przypadkach nawet 5-letnim więzieniem, to jest jedyna kość niezgody między nami.
Poza tym jesteście tak samo za całkowitym zakazem aborcji?
Tak.
Nie powinniście zatem poszukać jakiejś wspólnej drogi?
Oczywiście, że powinniśmy. Dlatego jeszcze w styczniu tego roku Polska Federacja Ruchów Obrony Życia razem z delegacją, na czele której stał pan Dzierżawski, udała się do Sejmu w celu konsultacji projektu zmiany prawa dotyczącego obrony życia od momentu jego poczęcia aż po śmierć. Rozmawialiśmy z wicemarszałkiem Ryszardem Terleckim, który jak wiadomo jest również przewodniczącym klubu parlamentarnego PiS. Wicemarszałek wyraził przekonanie, że o zmianach prawnych w duchu „pro-lifowskim” można jak najbardziej rozmawiać, ale pomysł zmian w Kodeksie Karnym zmierzający do wsadzania w niektórych przypadkach kobiet do więzień, na pewno również w PiS-ie nie znajdzie poparcia większości; w tej materii nie można przy głosowaniu stosować dyscypliny partyjnej. Polska Federacja Ruchów Obrony Życia rozumiała to, gdyż parlament jest miejscem, gdzie decyduje po prostu głosowanie i nie zawsze udaje się przekonać większości nawet najszlachetniejszymi ideami. Taka jest niestety natura parlamentu nie tylko w Polsce i zdaje się, że jeszcze nic lepszego dotychczas nie wymyślono. Wyszliśmy z założenia, że po pierwsze nie tylko penalizacja, system kar jest istotny w naszej działalności, i że po drugie nie powinno robić się wokół ruchów pro-life awantury. Wiadomo było bowiem, że do takiej musi dojść, kiedy zawnioskuje się karanie kobiet, obojętnie pod jakimi warunkami. Obawialiśmy się skutków odwrotnych do zamierzonych celów. My uważaliśmy, że i bez tego można znacznie poprawić prawo i zarazem świadomość społeczną, bez wywoływania wielkiej burzy. Jednak kiedy wychodziliśmy w styczniu od marszałka Terleckiego, pan Dzierżawski oświadczył, że oni nic nie zmienią w swoim projekcie i niebawem zaczną zbierać pod nim podpisy.
W tym celu założono Komitet Inicjatywy Obywatelskiej „Stop Aborcji”, w skład którego weszli przedstawiciele drobniejszych ruchów działających na rzecz życia, rodzin oraz zajmujących się opieką nad kobietami w trudnej sytuacji życiowej. Komitet zgłoszono w marcu, a mógł być zarejestrowany po zebraniu co najmniej 100 tys. podpisów. Zaczęto zatem w całej Polsce ich zbieranie, wiedząc wszakże, iż w parlamencie projekt i tak się nie przebije. Obywatele w olbrzymiej większości nie znali ani kulis sprawy, ani różnic między stanowiskiem nowo powstałego Komitetu „Stop Aborcji” a stanowiskiem Polskiej Federacji Ruchów Obrony Życia – i podpisywali. Podpisów zebrano ostatecznie ponad 400 tys., głównie pod kościołami, po Mszach św., choć Episkopat Polski również wyraźnie sprzeciwił się karaniu kobiet. Głośno i wyraźnie uczynił to jednak bardzo późno, dopiero w trakcie niedawnej awantury, której nie zapobiegł, a moim zdaniem mógł. W olbrzymiej większości proboszczowie też nie mieli dobrego rozeznania w projekcie Komitetu „Stop Aborcji”; wyrażali zgodę na zbieranie podpisów pod kościołem, bo są przecież generalnie za ruchem pro-life. Zresztą niektórzy hierarchowie także nie znali szczegółów, nie przewidywali skutków forsowania pomysłu karalności kobiet, jakże zatem mieli uświadamiać swoich proboszczów.
My do marca prowadziliśmy z Komitetem negocjacje w celu wycofania tego jednego zapisu o karalności kobiet, brał w tych rozmowach udział również Episkopat. Ostatecznie jednak wewnętrzne rozmowy „pro-lifowskie” zostały de facto zerwane, bo Komitet zdecydował się nie ustępować ani na krok. W tej sytuacji po konsultacji z władzami kościelnymi wystartowaliśmy z apelem, w którym tak samo jak Komitet opowiadamy się za likwidacją wszystkich wyjątków, ale utrzymujemy dotychczasową niekaralność kobiet, powołując się na ekspertów uzasadniających takie stanowisko. Niestety nagłośnienie naszego apelu, który wystosowaliśmy pod koniec marca, było prawie żadne, nawet w prasie katolickiej. Kompletna blokada, która trwa dalej, która wcale się nie skończyła po odrzuceniu przez parlament projektu Komitetu „Stop Aborcji”.
Wygląda na to, że mainstreamowe media wolą nagłaśniać projekt ekstremalny – pytanie dlaczego? Chyba nie dlatego, że nagle ze zwolenników aborcji stali się jej zażartymi przeciwnikami. Dla mnie odpowiedź jest dość prosta, na pytanie dlaczego nagłaśnia się nieustannie właśnie ten projekt, który nie ma szerokiej akceptacji społecznej. Ktoś zapyta: w jakim celu, przecież to wygląda na działanie bez sensu? Otóż nie, chodzi bowiem o to, żeby wywoływać nieustanną awanturę, żeby stale siać niepokój w społeczeństwie, by bez końca targać trzewiami Polaków. Ta awantura wpisywana jest od razu na konto rządzącego obozu patriotycznego.
Trudno mi uwierzyć, że Ordo Iuris nie było w stanie przewidzieć skutków swojej postawy, to są ludzie wykształceni, mają też obycie polityczne. M.in. ich były szef, dr hab. Aleksander Stępkowski, był wiceministrem spraw zagranicznych; jak wiadomo to on sprowadził do Polski słynną Komisję Wenecką – ile awantur z tego wyniknęło, wszyscy wiedzą. Teraz forowali ekstremalny projekt, choć wiedzieli, że nie ma szans na jego przeforsowanie ustawodawcze.
Dziwna organizacja.
Dziwna, ale je nie chcę nic więcej mówić, bo nas zaraz będą po sądach włóczyć, a ja nie mam prawników na swoich usługach, by się wybronić. Podam tylko pewien przykład. Znany i zasłużony tygodnik „Przegląd Katolicki” zamieścił artykuł, w którym podawano przykłady, że ludzie podpisujący się pod projektem Komitetu „Stop Aborcji” często nie wiedzieli, że jest tam paragraf nakazujący w niektórych szczególnych przypadkach więzienie, i to nawet do pięciu lat, dla kobiet, które usunęły ciążę. Redaktor naczelny nazwał to w odrębnym komentarzu pewną formą manipulacji. Niedługo potem dostał pozew sądowy; sprawa chyba jeszcze się nie skończyła.
Sprawa jest o tyle jeszcze dziwniejsza, że Komitet w końcu postanowił jednak zmienić zdanie i wycofać się ze swojego ekstremalnego stanowiska z karalności kobiet. Przedstawicielka Komitetu „Stop Aborcji” zgłosiła autopoprawkę do projektu ustawy, ale uczyniła to tuż przed głosowaniem i ze względów proceduralnych nie została ona przyjęta. Awantura w kraju jednak już hulała na całego, a głównym winnym był – PiS, bo któż by inny, jak nie faszyści z obozu patriotycznego. PiS jest przecież winien wszelkiego zła tego świata, wie to każdy światły (czytaj: wytresowany) czytelnik gazety wiadomo jakiej i wszyscy oglądacze TVN.
Inny przykład. Organizowaliśmy w Krakowie marsz dla życia i rodziny, skrótowo mówiąc, którego pełna nazwa brzmiała: Pierwszy Małopolski Marsz dla Życia i Rodziny „Życiu – tak!”. Nazwa używana oficjalnie, w pismach urzędowych itp. Tydzień temu Instytut ks. Piotra Skargi, jeden z głównych sygnatariuszy i członek Komitetu „Stop aborcji”, przysłał nam pismo przedprocesowe, że naruszyliśmy ich prawa autorskie, bo oni kilka lat temu zastrzegli sobie na drodze prawnej nazwę „Marsz dla życia i rodziny”. Specjalnie zrobiliśmy tak długą nazwę organizowanego przez nas wydarzenia, żeby się nas nie czepiano – nie pomogło. Nie wiem, może sobie zastrzegą także nazwę „pro-life”? To się nazywa współpraca…
Jest to tylko początek artykułu. Całość jest do przeczytania w aktualnym numerze naszego miesięcznika “WPiS – Wiara, Patriotyzm i Sztuka”. Można go zakupić tutaj.
Trzeba przyznać, że lewackie media nad Wisłą, czyli media, które same nazwały się „głównego nurtu”, podczas pontyfikatu polskiego papieża Jana Pawła II trzymały w sprawach papieskich języki, pióra i kamery na wodzy. Póki Ojciec Święty żył, naprawdę rzadko zdarzał się jakiś napad na naszego Wielkiego Rodaka ze strony Jego ziomków, obojętnie jakiej byli orientacji (teraz, co innego – używają sobie po chamsku). W Niemczech natomiast niezbyt respektują swojego rodaka na tronie Piotrowym i to jeszcze za życia Benedykta XVI. I tam nie obywa się bez chamstwa, które w temacie papieskim jest jakby uprawnione. Dotyczy to nawet tak zdawałoby się szacownych i kulturalnych redakcji, jak np. „Die Welt”. Nie wiem czemu w Polsce określa się ten dziennik jako konserwatywno-prawicowy. Tym bardziej, że redakcja sama pisze o sobie: „liberalno-kosmopolityczna”.
więcej
Copyright © Biały Kruk. Wszelkie prawa zastrzeżone. Wszelkie materiały, informacje, pliki, zdjęcia itp. dostępne w serwisie chronione są prawami autorskimi i nie mogą być kopiowane, publikowane i rozprowadzane w żadnej formie.
Cytaty możliwe są jedynie pod warunkiem podania źródła.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych.