Prof. Krzysztof Szczerski: Czy jesteśmy w stanie poświęcić cokolwiek dla wspólnoty? Czy uważamy, że warto, żeby Polska istniała i żeby naród polski istniał? Fot. Michał Klag Leszek Sosnowski: Kiedy mowa o rozbiorach Polski, podaje się trzy daty: 1772, 1793 i 1795. Jednak proces rozbiorowy nie dokonał się jednego czy drugiego roku, był rozciągnięty w czasie, niektórzy historycy wywodzą to nieszczęście jeszcze z wieku XVII. Nim Polacy się spostrzegli, było już za późno. Czy aby nie jesteśmy teraz w podobnej sytuacji?
Prof. Krzysztof Szczerski: Jeden z ważniejszych twórców krakowskiej szkoły historycznej, Michał Bobrzyński, mówił, że trzeba umieć dostrzec procesy, które prowadzą do upadku, wtedy gdy wydaje się, że wszystko jest jeszcze w porządku. Mówić o kryzysie czy zmierzchu, gdy wszyscy go już doświadczają, nie jest żadnym intelektualnym wyczynem. Musimy pamiętać, że droga do upadku może się zacząć wtedy, gdy państwo znajduje się pozornie u szczytu powodzenia. Pod kostiumem pozornego sukcesu mogą kryć się znamiona długotrwałych zmian negatywnych. To fascynujące zadanie dla każdego, kto zajmuje się dziejami, ale także polityką bieżącą – widzieć i rozumieć więcej, patrzeć naprzód. Kiedyś napisałem artykuł o przełomowych momentach w historii pt. „A jak było za dni Noego”. To cytat słów Chrystusa, który mówił, że za czasów Noego jedli, pili i żenili się, a kara Boska była już nieuchronna. Żyli dawnym życiem, a Noe budował już arkę – i tu zaczyna się równoległa historia, która zmieniła cały porządek rzeczy. Ludziom się wydawało, że są bogaci, syci i tak już zostanie na długo. Tymczasem tuż obok zaczynało się już coś zupełnie innego, ludzie natomiast nie rozumieli, że to, co dziś wydaje się im sukcesem, jutro będzie źródłem ich zagłady.
Dokończmy może ów cytat ewangeliczny, bo jest on bardzo ważny: „aż przyszedł potop i pochłonął wszystkich, tak również będzie z przyjściem Syna Człowieczego” (Mt 24.37).
Trzeba patrzeć przenikliwie, co dzieje się dzisiaj i czy konsekwencje bieżącej gonitwy nie przysłaniają każdemu z nas procesu daleko poważniejszego, który może w przyszłości doprowadzić do bardzo poważnych kryzysów. Odnosząc to w sposób przenośny do polityki polskiej, warto zapytać, czy obecnie budujemy taką Polskę, która jest w stanie przetrwać? Czy jesteśmy gotowi na różnego rodzaju kryzysy? A zagrożenia są i wewnątrz, i wokół nas. Czy Polska jest dzisiaj arką, która przetrwałaby potop? A może raczej bogaci i syci w naszym kraju żyją pozorem własnej niezniszczalności?
Otóż to. Czy Twoim zdaniem jesteśmy już w sytuacji analogicznej do tej z końca XVIII w., rozbiorowej?
Obawiam się, że jesteśmy niestety w sytuacji, w której spora część społeczeństwa polskiego, a na pewno elity władzy, nie byłyby gotowe bronić Polski za wszelką cenę.
Spróbujmy jednak odpowiedzieć wprost: jest sytuacja rozbiorowa czy nie? Wiadomo, że rozbiory obecnie nie będą wyglądały tak jak kiedyś, pewnie w ogóle nie zostaną proklamowane. Są nowocześniejsze sposoby – można zachować pozory niepodległości, suwerenności, a kraj będzie de facto podległy i niesuwerenny. Wielu ludzi coś takiego obecnie odczuwa, mówi się np. o Polsce postkolonialnej. Ostatnie manipulacje wyborcze – łagodnie to określając – są dowodem wielkiej słabości państwa suwerennego. A może już niesuwerennego…
Pojawia się zatem pytanie, czy w sytuacji krytycznej gotowi jesteśmy bronić Polski. Jeśli mówimy o rozbiorach w nowej formule, to jestem przekonany, że duża część obecnej elity politycznej nie miałaby nic przeciwko nim, bo mają to tak naprawdę w swoim programie: oddać Polskę w cudze ręce. Być może część z nich myśli nawet, że robi to dla pożytku Polaków.
To chyba przesada; ewidentnie robią to dla pożytku własnego. Jeśli czynią coś z pożytkiem dla Polaków, to nielicznych, takich jak własna rodzina czy kolesie.
Oczywiście, ale mam tu na myśli ich widzenie Polaków nie jako wspólnoty politycznej, a więc w sensie pozytywnym, tylko jako czarnego ludu, który miałby lepiej, gdyby zajął się nim ktoś mądrzejszy, cywilizacyjnie bardziej rozwinięty.
Na przykład Rosja – bardzo cywilizacyjnie rozwinięta…
To jasne, że o Rosji nie można powiedzieć, że jest cywilizacyjnie bardziej rozwinięta, ale przecież mimo to pojawia się całkowicie błędna teza, że to z tej Rosji przyjdzie odrodzenie duchowe. Z drugiej strony nawet ci, którzy krytykują Rosję, czasami zdają się ulegać innej fascynacji, a mianowicie fascynacji Rosją jako potęgą. Może i potęgą zła, ale jednak krajem, który jest nie do pokonania, który może robić, co chce, bo jest groźny i bezwzględny. Takie myślenie to pułapka intelektualna, bo utrwala przekonanie, że nie mamy szans w konfrontacji z takim złem. Właśnie temu przeciwstawiał się choćby śp. Lech Kaczyński, tłumacząc, że możemy być suwerenni i przygotowani na potencjalne zakusy rozbiorowe pod warunkiem, że stworzymy grupę państw naszego regionu, która razem będzie solidarnie gotowa na konfrontację z silniejszymi, którzy chcą nas zdominować. Skoro mówimy o rozbiorach, to powiedzmy, że Rosja w realny, bardzo tradycyjny sposób próbuje dziś dokonać rozbioru Ukrainy – odebrała już kawałek terytorium i usiłuje przeprowadzać tego typu przygotowania w innych miejscach.
Przejdźmy do sytuacji sprzed pierwszego rozbioru, skoro uważamy, że te analogie są słuszne i pomogą nam w rozeznaniu ewentualnego obecnego zagrożenia. Do rozbiorów niewątpliwie bardzo przyczyniła się władza – najpierw Sasów, a potem Stanisława Poniatowskiego. Ci pierwsi centrum swych interesów mieli zawsze w Dreźnie, nie w Warszawie. A tzw. król Staś to władca o bardzo słabym charakterze, uzależniony całkowicie od carycy, troszczący się tylko o kulturę, która w zasadzie była dla niego rozrywką, nie dbał natomiast o integralność kraju, jego siłę… Czyż dziś władza nie jest tak samo tchórzliwa, zupełnie niezaangażowana w utrzymanie silnej pozycji i suwerenności kraju? A nawet jest gorzej, bo kulturę doprowadza się do kompletnego upadku. Czy obecny sejm mógłby zaakceptować nowoczesną formę rozbiorów, tak jak sejm polski w XVIII w.?
To bardzo mocne pytanie. Najgorsze w tych historycznych lekcjach, przynajmniej dla mnie, jest to, że każdy z tych władców, polityków i posłów, których działania doprowadziły do upadku Rzeczypospolitej, próbował w jakiś sposób racjonalnie usprawiedliwiać swoje postępowanie. Wielu wówczas uważało się nawet za patriotów. Dlatego między historykami do dziś toczą się spory np. o politykę poszczególnych królów – czy była całkowicie zła i jednoznacznie antypolska, czy wynikała z różnych uwarunkowań, w których oni się znajdowali i w związku z tym racjonalizowali swoje zachowanie.
August II, jeszcze zanim wstąpił na polski tron, zadawał sobie pytanie, po co mu tak wielki kraj jak Rzeczpospolita. Miał swoją Saksonię, to pół tej wielkiej Polski mógł przecież oddać, przehandlować – przez całe swe panowanie kombinował w tej materii na przemian z Prusakami i Austriakami…
Jedni władcy są bardziej jednoznaczni, inni bardziej sporni. Ty mówisz na pewno o bardzo kontrowersyjnych postaciach. Wracając jednak do sytuacji dzisiejszej – przypuszczam, że w polskim sejmie także dzisiaj bardzo wiele osób byłoby w stanie wytłumaczyć sobie, albo swoim wyborcom, dlaczego w ten nowoczesny sposób, na miarę XXI w., zgadzają się na rozbiór Polski. Przecież oddawanie kolejnych sektorów gospodarki pod obcą kontrolę, rabunkowa prywatyzacja, dopuszczenie do masowej emigracji, niedbanie o ochronę polskiej ziemi czy polskich lasów, to de facto upuszczanie własnej krwi. I odbywa się to w sposób jakoś tam zracjonalizowany. A jest jeszcze inne nieszczęście: agentura zewnętrzna. To drugi rak, który toczył Rzeczpospolitą aż do jej upadku.
Powiedziałbym, że może nawet pierwszy…
Pierwszym jest jednak według mnie obumieranie państwa jako czegoś, o co warto się troszczyć. Tak dawniej, jak i teraz panuje przekonanie o priorytecie sukcesu indywidualnego nad zbiorowym. I dziś wielu myśli tak: choć państwo upada, to najważniejsze jest, bym ja miał się dobrze i dopóki ten upadek mnie indywidualnie nie szkodzi – to mi wszystko jedno. Takie myślenie doprowadza do upadku nawet największe państwa. Poza nauką historii Rzeczypospolitej zadaję moim studentom poznanie historii Wenecji, tzn. Wiecznej Republiki Serenissima, która w zasadzie bez walki oddała się Napoleonowi w 1797 r. i w ramach handlu państwami poszła w końcu pod panowanie Austrii – jako podmiot polityczny po prostu zniknęła. Polacy, a przynajmniej część świadomych elit politycznych, zawsze natomiast podejmowali walkę, wywoływali powstania i bili się o niepodległość…
Nie zapominajmy wszakże, iż pod koniec XVIII w. Wenecja, państwo powstałe w VIII w., miała już szczyt swej potęgi dawno za sobą.
No właśnie. W jaki sposób można było wewnętrznie rozłożyć coś, co kiedyś było potęgą i do końca zachowało pozory samodzielności? Ponieważ indywidualne koszty rozpadu nie były zbyt duże, to koszt zaniku politycznej wspólnoty, struktury politycznej stawał się dla obywateli Republiki bez znaczenia. Tak więc – wracając na nasz grunt – poza kolaboracją i agenturą, która działa z zewnątrz i poprzez swoich ludzi na terytorium Polski, pierwszą chorobą według mnie jest przekonanie, że indywidualny pożytek ważniejszy jest od pożytku publicznego.
W przypadku rozbiorów koszt publiczny początkowo wydawał się nieduży, gdyż już car Piotr Wielki postawił się jako strażnik całości Polski, nie poszczególnych obywateli, i takiego przez dłuższy czas udawał. Ale nie tylko z zewnątrz usiłowano nas zlikwidować. O podziale Polski dyskutowano także w samej Polsce, na rodzimych dworach. Czy sytuacja wewnętrzna nie jest obecnie podobna? Czy nie kombinuje się, jak oddać ten kraj komuś pod „opiekę”? Czyż nie mówi się ciągle, że istnieją od nas lepsi, bogatsi i mądrzejsi? Były już minister spraw zagranicznych wprost nawoływał, że potrzebny nam hegemon i wskazał wyraźnie na Niemcy.
Takie przekonanie bierze się z dwóch źródeł. Jedno to zupełnie absurdalne tłumaczenie, że narodowe państwo jest przeżytkiem, a rozbiór, czyli koniec Polski, nie będzie wynikiem tego, że to Polska ma upaść, tylko że upaść ma państwo jako struktura – dlatego nie warto bronić Polski. Drugie źródło tkwi w przekonaniu, że Polska to dziki kraj.
Czyje to przekonanie? Bo nasze przecież nie.
Dajmy przykład obrazu Polski w spocie na 10-lecie naszego członkostwa w Unii Europejskiej, niestety zbyt szybko zapomnianym. Jaka była naprawdę jego wymowa? Jakie obrazki ilustrowały czasy przedunijne w Polsce? Obrazki dzikiego kraju i śmiesznych, źle ubranych ludzi. Wobec tego, jak Polacy dzisiaj wyglądają, tamci wydają się dziwni; np. na bazarze zakładają majtki przez głowę. Potem następuje dotknięcie z zewnątrz magiczną różdżką, przychodzi Unia Europejska i zmienia tych ludzi – znikają dziwni Polacy, a na ich miejsce pojawia się Unia. Nie ma Polski, nie ma żadnego symbolu polskości. W spocie występuje symbol beznarodowego, bezpaństwowego dobrobytu – dzieci biegają za piłką, łany zbóż się kołyszą i są drogi…
Łany zboża to jeszcze są, ale dróg u nas nie za wiele… Dzielni europosłowie PO właśnie wywalczyli w Unii, że przez nasze wschodnie tereny nie przebiegnie Via Carpathia, co byłoby wybawieniem dla tzw. Polski B.
Ale w tym spocie drogi są. Widać wiedza platformianych europosłów oparta jest na tym filmiku reklamowym, a raczej antyreklamowym. Gdyby nosił on tytuł „W Niemczech byłoby wam lepiej”, a zamiast „10 lat Unii Europejskiej” gdyby napisać „10 lat Niemiec w Polsce” – spot ten mógłby mieć dokładnie taki sam przekaz: Byliście dziwnymi, źle ubierającymi się Polakami, którzy nakładali majtki przez głowę, ale oddaliście się we władanie Niemcom i teraz macie falujące łany zbóż, dzieci biegają za piłką, są drogi i mosty.
To są chyba pomysły Sikorskiego, bo to on zlecał i zatwierdzał taką „reklamę”.
Znam dwie historyjki z niedawnych czasów, kiedy do obcych krajów jeździło się od nas głównie autobusami. Przekraczamy powrotnie granicę, wjeżdżamy do Polski, kierowca zaczyna jechać znacznie szybciej, mówiąc z radosnym uśmiechem: Tutaj przepisy praktycznie nas nie obowiązują. Wyraża tym samym przekonanie, że Polska to kraj wiecznej anarchii, a także ulgę, że wreszcie wyjechaliśmy z tej strasznej Europy, gdzie trzeba trzymać się przepisów i być ostrożnym, a w Polsce jesteśmy u siebie i możemy robić, co nam się podoba. Takie myślenie bardzo oczywiście niszczy kraj wewnętrznie. Druga historyjka. Uczennica gimnazjum wjeżdża do Polski od strony Czech. Przez jakiś czas jadą przez Śląsk, a dziewczyna odzywa się do koleżanki: No, już śmierdzi tą Polską… Scenki te pokazują dwie postawy, które także w czasach przedrozbiorowych bardzo Polskę osłabiały. Z jednej strony przekonanie, że prawo u nas praktycznie nie obowiązuje, a z drugiej – wobec tego, co jest gdzieś indziej, u nas zawsze jest gorzej.
Jest to tylko początek artykułu. Całość jest do przeczytania w aktualnym numerze naszego miesięcznika “WPiS – Wiara, Patriotyzm i Sztuka”. Można go zakupić tutaj.
Trzeba przyznać, że lewackie media nad Wisłą, czyli media, które same nazwały się „głównego nurtu”, podczas pontyfikatu polskiego papieża Jana Pawła II trzymały w sprawach papieskich języki, pióra i kamery na wodzy. Póki Ojciec Święty żył, naprawdę rzadko zdarzał się jakiś napad na naszego Wielkiego Rodaka ze strony Jego ziomków, obojętnie jakiej byli orientacji (teraz, co innego – używają sobie po chamsku). W Niemczech natomiast niezbyt respektują swojego rodaka na tronie Piotrowym i to jeszcze za życia Benedykta XVI. I tam nie obywa się bez chamstwa, które w temacie papieskim jest jakby uprawnione. Dotyczy to nawet tak zdawałoby się szacownych i kulturalnych redakcji, jak np. „Die Welt”. Nie wiem czemu w Polsce określa się ten dziennik jako konserwatywno-prawicowy. Tym bardziej, że redakcja sama pisze o sobie: „liberalno-kosmopolityczna”.
więcej
Copyright © Biały Kruk. Wszelkie prawa zastrzeżone. Wszelkie materiały, informacje, pliki, zdjęcia itp. dostępne w serwisie chronione są prawami autorskimi i nie mogą być kopiowane, publikowane i rozprowadzane w żadnej formie.
Cytaty możliwe są jedynie pod warunkiem podania źródła.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych.