Zamknij X W ramach naszego serwisu stosujemy pliki cookies. Korzystanie ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane
w Państwa urządzeniu końcowym. Więcej szczegółów w naszej "Polityce Cookies".

Niezwykłe bohaterstwo i nadzwyczajne wyszkolenie

Aktualności

16.08.2021 11:44

 Baza lotnicza w Campo Casale koło Brindisi. Polski Halifax z komorami bombowymi załadowanymi zasobnikami z bronią, przygotowanymi do zrzutu na Warszawę. Wśród polskich pilotów przyjął się zwyczaj dołączania do zrzutów paczki z pomarańczami, figami i słodyczami z karteczką, że to od załogi. Fot. Wikimedia

 

 

 

Baza lotnicza w Campo Casale koło Brindisi. Polski Halifax z komorami bombowymi załadowanymi zasobnikami z bronią, przygotowanymi do zrzutu na Warszawę. Wśród polskich pilotów przyjął się zwyczaj dołączania do zrzutów paczki z pomarańczami, figami i słodyczami z karteczką, że to od załogi. Fot. Wikimedia

 

 

 

Polscy lotnicy z pomocą płonącej, walczącej stolicy

Dr Monika Makowska

 

 

 

Ponad półtora tysiąca kilometrów nocnego lotu w jedną stronę nad terytoriami okupowanymi przez III Rzeszę. Brak możliwości lądowania dla uzupełnienia paliwa. Śmiertelne niebezpieczeństwo zestrzelenia przez niemieckie, a później także sowieckie działa przeciwlotnicze z ziemi lub przez powietrzny atak nocnych myśliwców Luftwaffe. Oślepiające niemieckie reflektory polujące nocą na polskie i alianckie jednostki. Przerażający widok rozrywanych na kawałki niemieckimi pociskami i płonących w powietrzu samolotów kolegów. Ponad 10 godzin za sterami, lot przez terytoria morskie, trzy strefy klimatyczne, przekraczanie łańcuchów górskich, nad którymi mogło dojść do groźnego w skutkach oblodzenia maszyny, niebezpieczeństwo wejścia w komórkę burzową.
Każdy z tych lotów mógł być tym ostatnim. Kiedy jednak w grę wchodziła pomoc walczącym rodakom, polscy piloci potrafili wykonać zadanie nawet wtedy, gdy pod silnym niemieckim ostrzałem doszło do uszkodzenia silników, podziurawienia skrzydeł czy wycieku paliwa. W ramach pierwszych operacji próbnych (luty 1941 – kwiecień 1942), a następnie sezonów operacyjnych „Intonacja” (wrzesień 1942 – kwiecień 1943) i „Riposta” (wrzesień 1943 – lipiec 1944) polscy lotnicy wspierali partyzanckie oddziały AK, dokonując zrzutów broni, radiostacji i wyposażenia medycznego na zakonspirowane placówki. Przerzucali też nad Polskę słynnych Cichociemnych przewożących instrukcje i rozkazy od Naczelnego Dowództwa w Londynie, pocztę konspiracyjną, a także pieniądze na potrzeby Polskiego Państwa Podziemnego. Startowali wówczas z baz w Wielkiej Brytanii, lecąc nad Danią, gdzie Niemcy zainstalowali silną obronę przeciwlotniczą.
Kiedy zaś nadszedł pamiętny sierpień 1944 r., dokonywali prawdziwie heroicznych wyczynów, byle tylko wspomóc walczącą Warszawę. Podejmowali śmiertelnie niebezpieczne loty nawet wbrew rozkazom brytyjskiego dowództwa. W tym czasie startowali już z bazy w Campo Casale koło Brindisi w południowych Włoszech – także bez możliwości lądowania. Stalin odmówił bowiem kategorycznie alianckim jednostkom korzystania z zajętych przez Armię Czerwoną lotnisk, nawet w przypadku poważnego uszkodzenia maszyn. Wielu z polskich lotników poległo, niosąc pomoc walczącej Warszawie…
Nie brakowało, co prawda, także załóg RAF-u, SAAF-u, RCAF-u i USAAF-u, które potrafiły z narażeniem życia spełnić obowiązek wobec polskiego sojusznika, niemniej jednak skuteczność, determinacja, brawura i męstwo polskich lotników z legendarnej 1586. Eskadry Specjalnego Przeznaczenia przeszły do legendy sił powietrznych wszystkich lotniczych zmagań II wojny światowej.
Dajcie pilnie zrzuty amunicji
2 sierpnia 1944 r. ppłk Marian Dorotycz-Malewicz „Hańcza”, dowódca Głównej Bazy Przerzutowej Oddziału VI Sztabu Naczelnego Wodza w Brindisi, otrzymał alarmowy telegram gen. „Bora”: „Podjęliśmy walkę o godzinie 17 dnia 1 sierpnia o Warszawę. Dajcie pilnie zrzuty amunicji i broni ppanc. na światła ‘Kostek’, a też na place wprost na miasto: Filtry, Kercelego, Ogród Saski, Aleja Wolska, Puławska, Belwederska”.
Niestety, mimo że jeszcze w nocy z 1 na 2 sierpnia w ramach realizowanej operacji „Odwet” polskie i brytyjskie załogi poleciały ze skoczkami i zaopatrzeniem do Polski, brytyjski dowódca stacji G/C Rankin odmówił przydzielenia samolotów na kolejne loty. Motywował tę decyzję złymi warunkami meteorologicznymi. W tej sytuacji mjr Jan Jaźwiński, komendant Głównej Bazy Przerzutowej, oraz ppłk Hańcza podjęli natychmiastowe działanie. Z kwatery SOE w Monopoli wysłali depeszę do Londynu, do Szefa Sztabu brytyjskiego lotnictwa, gen. Gubbinsa, z prośbą o wydanie pozwolenia na operację. Domagali się także przydzielenia przez brytyjskie dowództwo czterech dywizjonów ciężkich bombowców dla udzielenia pomocy z powietrza walczącej Warszawie.
Gen. „Bór” wysyłał bowiem kolejne alarmujące telegramy o braku amunicji i broni przeciwpancernej, zaznaczając, iż wytrwanie w walce zależy od otrzymania zrzutów. Przekazał jednocześnie cenną informację, iż Niemcy nie ściągnęli jeszcze do stolicy ciężkiej artylerii przeciwlotniczej. Poinformowany o wybuchu powstania i sytuacji w Warszawie prezydent Władysław Raczkiewicz wysłał 3 sierpnia stosowny list do Winstona Churchilla. W związku z tym marszałek RAF John Slessor otrzymał od Air Ministry telegram o zaistniałej sytuacji z rozkazem natychmiastowego meldowania, „czy jest możliwe podjęcie operacji”.
Niestety – polska interwencja u najwyższych władz brytyjskich nie odniosła spodziewanego efektu. Marsz. Slessor, dowódca alianckich sił powietrznych rejonu Morza Śródziemnego (MAAF), kategorycznie zabronił lotów nad Warszawę, tłumacząc to odległością, prawdopodobieństwem ciężkich strat i niewielką skutecznością. Tak naprawdę jego postępowanie było umotywowane politycznie, świadomie działał w interesie Sowietów, uważając Polskę za teren działań operacyjnych Armii Czerwonej. Ostatecznie jednak, prawdopodobnie dla zachowania pozorów lojalności wobec polskiego sojusznika, wydał zgodę na lot do Polski ze zrzutami na placówki okręgów Łódź, Radom-Kielce i Kraków. W nocnej operacji z 4 na 5 sierpnia miało wziąć udział 7 polskich załóg (3 załogi Liberatorów i 4 Halifaxów) oraz 7 brytyjskich.
Polscy lotnicy gotowi byli zdobyć się na największe poświęcenie, aby wspomóc powstańców w ich heroicznej walce z Niemcami. Nawet, jeśli oznaczało to lot na pewną śmierć. „Już czwarty dzień polskie radio z Londynu nadaje pieśń ‘Z dymem pożarów’ [sygnał, że powstanie się rozpoczęło]. Już czwarty dzień Warszawa prosi o pomoc – prosi o zrzuty, o spadochroniarzy i – nadal walczy samotnie. Tymczasem, nasi spadochroniarze walczą pod Arnhem, a my? – co za ironia losu – my latamy z pomocą dla partyzantów do Płn. Włoch” – wspominał chor. Jan Cholewa, pilot polskiego Halifaxa JP-251 „P”, dowodzonego przez W/O Henryka Jastrzębskiego.
W tajemnicy przed Anglikami
Mjr Jaźwiński, ppłk Hańcza i dowódca polskiej Eskadry 1586 mjr Eugeniusz Arciuszkiewicz postanowili w tajemnicy przed brytyjskim dowództwem wysłać polskie załogi nad Warszawę. Wiedzieli że nie powstrzyma ich rozkaz marsz. Slessora. Kiedy na odprawie przed odlotem mjr Arciuszkiewicz ogłosił tę decyzję, wśród lotników zapanował nieopisany entuzjazm; wszyscy chcieli lecieć na pomoc walczącej stolicy. Dowódca zdecydował jednak, że to śmiertelnie niebezpieczne zadanie wykonają cztery najbardziej doświadczone polskie załogi. Wśród nich znalazła się załoga wspomnianego Halifaxa oraz trzech Liberatorów: KG-827 „U” pod dowództwem F/L Jana Mioduchowskiego, KG-890 „S” dowodzonego przez F/L Zbigniewa Szostaka (prawdziwego asa lotniczego, znanego z nieprawdopodobnej odwagi i precyzji pilotażu) oraz Liberatora EV-978, za którego sterami zasiadał F/L Zygmunt Pluta. Każdy z polskich bombowców zabierał na pokład 2 tony ładunku. Zasobniki zawierały cenniejszą nad wszystko dla powstańców broń: steny, karabiny maszynowe, broń przeciwpancerną, karabiny, granaty i amunicję. „Proszę o ścisłą tajemnicę przed 4429” [Anglikami], depeszował mjr Jaźwiński do gen. Stanisława Tatara, zastępcy Szefa Sztabu Naczelnego Wodza. Pozostałe polskie załogi miały wykonać zrzuty na placówki poza Warszawą, zgodnie z rozkazami brytyjskiego dowództwa, które wysłało nad Polskę także 7 Halifaxów RAF-u. Miały one dokonać zrzutów poza Warszawą.
Punktualnie o 21.00 wystartował Halifax JP-251 „P”. W/O Henryk Jastrzębski wyprowadził maszynę na wysokość 4,5 km, przeleciał nad Adriatykiem, po czym osiągnął wybrzeże Jugosławii. Tam polskie samoloty ostrzelała niemiecka artyleria przeciwlotnicza; na szczęście – niecelnie. Po chwili jednak Halifax znalazł się w zasięgu burzy – urządzenia nawigacyjne odmówiły posłuszeństwa, błyskawice oślepiały pilotów i nawigatora. Po chwili zarówno karabiny maszynowe na stanowisku tylnego strzelca, jak i cały kadłub były naładowane elektrycznością. Co gorsza – nastąpiły niebezpieczne turbulencje: „poderwało [naszego Halifaxa] do góry, po prostu stanął dęba, stery nie pomagają, samolot zaczyna tańczyć. Dzisiejszy taniec rock and roll to szczeniak w porównaniu z tymi łamańcami, które wyprawia nasza maszyna”, wspominał chor. Jan Cholewa. Dodawał przy tym, że po półtorej godziny walki o odzyskanie kontroli nad Halifaxem obaj piloci byli mokrzy od potu, a zdrętwiałe ręce odmawiały im posłuszeństwa.
Maszyna wydostała się poza zasięg burzy dopiero za Tatrami. Tu piloci musieli obniżyć lot w celu obrania prawidłowego kursu nad Warszawę. Dostrzegli Wisłę, lecieli wzdłuż toru kolejowego, kiedy na wysokości Kielc ponownie ostrzelały ich niemieckie działa przeciwlotnicze. Polską załogę uratowało obniżenie lotu, artyleria bowiem celowała znacznie wyżej. Za Mszczonowem dostrzegli łunę płonącej Warszawy, a na tle płomieni – Liberatora prowadzonego przez F/L Szostaka podchodzącego do dokonania zrzutu. Nawigator – Stanisław Kleybor precyzyjnie naprowadził W/O Jastrzębskiego na kurs, dispatcher (F/S Antoni Imielski) przygotował paki do zrzutu.
Karkołomne zrzuty na Warszawę
„Pod nami pierwsze budynki Warszawy – wspominał chor. Cholewa. – Przymykam gaz, wypuszczam podwozie, klapy i otwieram drzwi bombowe, szybkość 130 mil. Przed nami cmentarz [będący placówką odbiorczą]. ‘Rzucaj!’ – słyszę głos nawigatora, a w tej samej chwili maszynę podrzuciło do góry. ‘Containery poszły’ – mówi do mnie nawigator. Emilio [st. sierż. Emil Szczerba, mechanik pokładowy] chowa podwozie i klapy, gaz, maszyna zaczyna nabierać szybkości”. Potężny bombowiec obniżający lot do 100 m podczas dokonywania zrzutów był znakomicie widoczny w oświetlonym przez łunę pożarów mieście. Narażało go to na zestrzelenie przez Niemców, którzy ostrzelali go, na szczęście ponownie niecelnie, z lekkiej broni. Ten zrzut, podobnie jak pozostałe dokonane tej nocy przez polskie Liberatory pod dowództwem F/L Szostaka i F/L Pluty, podjęli powstańcy ze zgrupowania „Radosław” batalionu „Parasol”.

 

 

 

Jest tylko początek artykułu. Całość jest do przeczytania w aktualnym numerze naszego miesięcznika „WPiS - Wiara, Patriotyzm i Sztuka”. Można go zakupić  tutaj.


→ Opcje wyszukiwania Drukuj stronę WPiS 06/2024 - okładka Zamów prenumeratę Egzemplarz okazowy

Zapisz się do newslettera

Facebook
  • Blogpress
  • Polsko-Polonijna Gazeta Internetowa KWORUM
  • Niezależna Gazeta Obywatelska w Opolu
  • Solidarni 2010
  • Razem tv
  • Konserwatyzm.pl
  • Niepoprawne Radio PL
  • Afery PO
  • Towarzystwo Patriotyczne
  • Prawica.com.pl
  • Solidarność Walcząca Mazowsze
  • Liga Obrony Suwerenności
  • Ewa Stankiewicz

Komentarze

Domniemanie jako metoda manipulacji

Trzeba przyznać, że lewackie media nad Wisłą, czyli media, które same nazwały się „głównego nurtu”, podczas pontyfikatu polskiego papieża Jana Pawła II trzymały w sprawach papieskich języki, pióra i kamery na wodzy. Póki Ojciec Święty żył, naprawdę rzadko zdarzał się jakiś napad na naszego Wielkiego Rodaka ze strony Jego ziomków, obojętnie jakiej byli orientacji (teraz, co innego – używają sobie po chamsku). W Niemczech natomiast niezbyt respektują swojego rodaka na tronie Piotrowym i to jeszcze za życia Benedykta XVI. I tam nie obywa się bez chamstwa, które w temacie papieskim jest jakby uprawnione. Dotyczy to nawet tak zdawałoby się szacownych i kulturalnych redakcji, jak np. „Die Welt”. Nie wiem czemu w Polsce określa się ten dziennik jako konserwatywno-prawicowy. Tym bardziej, że redakcja sama pisze o sobie: „liberalno-kosmopolityczna”.
więcej

Copyright © Biały Kruk Copyright © Biały Kruk. Wszelkie prawa zastrzeżone. Wszelkie materiały, informacje, pliki, zdjęcia itp. dostępne w serwisie chronione są prawami autorskimi i nie mogą być kopiowane, publikowane i rozprowadzane w żadnej formie.
Cytaty możliwe są jedynie pod warunkiem podania źródła.

MKiDN
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych.

Archiwum