Józef Piłsudski na spacerze przed Belwederem, 27 marca 1930 r. Fot. NAC
Dr Katarzyna Czekaj-Kotynia
Józef Piłsudski stał się niewątpliwie jeszcze za życia zakładnikiem własnej legendy. Jego mit – Ziuka, Dziadka, Marszałka – konspiratora i bojownika, żołnierza i genialnego stratega, męża stanu i politycznego wizjonera – budowany był konsekwentnie. Najpierw przez służących z nim w okopach pierwszej wojny twórców piosenek i wierszy legionowych, potem przez zafascynowanych (do czasu) jego charyzmą poetów i pisarzy Młodej Polski, a wreszcie przez sanacyjnych propagandystów odpowiedzialnych za kształtowanie wizerunku obozu władzy. Gdzie pośród tych wzniosłych wierszy, banalnych panegiryków i pełnych patosu pomników odnaleźć portret żywego człowieka – męża, kochanka, ojca, przyjaciela – ze wszystkimi jego zaletami, wadami, urokami i słabościami?
Potrzeba oddzielenia faktów od legendy i pozostawienia po sobie szczerego autoportretu towarzyszyła chyba także samemu Piłsudskiemu pod koniec życia. Takiego Piłsudskiego – mówił – jak go przedstawiają moi współcześni, ja nie znam. Nieraz ze zdumieniem czytam, co o mnie różni ludzie piszą. Są to najczęściej fałsze i brednie, czyniące ze mnie jakiegoś cudaka, z którym nie mam nic wspólnego. Taki Piłsudski, jakim go odtwarzają zarówno moi wielbiciele, jak moi przeciwnicy, nie istnieje i nigdy nie istniał. A ja chciałbym, aby coś z prawdy o mnie przeniknęło do potomności.
Piłsudski myślał o tym, aby napisać autobiografię, którą jednak chciał wydać pod innym nazwiskiem. Na początku lat 1930. stan zdrowia nie pozwalał mu jednak na tak duży wysiłek, z czego Marszałek zdawał sobie sprawę. W tej sytuacji dobrym pomysłem wydała mu się propozycja, jaką złożył pod koniec 1931 r. Arturowi Śliwińskiemu. Był on jego wieloletnim współpracownikiem, byłym premierem, a w dwudziestoleciu międzywojennym również znanym popularyzatorem historii i autorem poczytnych biografii wielu wybitnych Polaków – m.in. Jana Sobieskiego, Stefana Batorego, Jana Zamoyskiego. Jak wspomina to sam Śliwiński: W listopadzie 1931 roku Marszałek Piłsudski zaproponował mi, bym napisał o nim monografię, dodając, że ze swej strony gotów jest dostarczyć mi autentycznego o sobie materiału. Zaskoczony tą propozycją uczyniłem uwagę, że monografista jest to przede wszystkim człowiek niedyskretny. Marszałek odpowiedział na to, że nie potrzebuje niczego o sobie ukrywać, nic upiększać ani przeinaczać.
Propozycja Piłsudskiego zaowocowała serią spotkań w Belwederze i w Generalnym Inspektoracie Sił Zbrojnych (mieszczącym się ówcześnie w Pałacu Saskim), w czasie których w długich i bardzo szczerych rozmowach gromadzony był materiał do biografii Marszałka, która miała wyjść spod pióra Artura Śliwińskiego. Zarówno same spotkania, jak i prowadzone w ich trakcie dyskusje miały nieformalny charakter, odbywały się w towarzyskiej atmosferze zaufania i wzajemnego szacunku. Nie dziwi to, biorąc pod uwagę fakt kilkudziesięciu lat znajomości, współpracy politycznej i doświadczeń wspólnej walki o niepodległość Polski, jaka łączyła rozmówców.
Kim byłby bohater mającej powstać biografii? Jaki portret Marszałka wyłonił się z zapisków rozmów prowadzonych na bieżąco przez Artura Śliwińskiego?
Przede wszystkim był to człowiek zdający sobie sprawę z upływającego czasu oraz nieuchronności zbliżającej się śmierci. Mówił o tym otwarcie w rozmowach ze Śliwińskim. Pogarszający się stan zdrowia i kondycja umysłowa Piłsudskiego nie umykały też uwadze jego rozmówcy. Śliwiński miał bolesną świadomość przemiany, jaką w ostatnich latach życia przeszedł Marszałek. Pisał o tym z nieukrywaną przykrością i współczuciem: Nie widziałem Go od dawna i może dlatego w wyglądzie Jego uderzyły mnie poważne a niepokojące zmiany. Postarzał się bardzo. Twarz Jego była cierpiąca i smutna. Spod wielkich brwi spoglądały na mnie piękne, lecz zmęczone oczy, jakby przesłonięte lekką mgłą. Choroba musiała potężnie zaatakować cały organizm, gdyż zdawało mi się, że nawet mówienie przychodzi Marszałkowi z trudnością. Mówił bowiem powoli, czyniąc dość długie pauzy. Chwilami, czego nigdy przedtem nie zauważyłem, zająkiwał się i wtedy ze zniecierpliwieniem marszczył swe czoło. Miałem wrażenie, że jest bardzo osłabiony i że czyni duży wysiłek, aby załatwić sprawy, dla których wezwał mnie do siebie.
Śliwińskiego uderzało w kolejnych rozmowach, jak ten niezwykły człowiek, który w młodości porywał (także jego) niespożytą energią, charyzmą i hipnotyzującą osobowością, teraz stawał się starcem, który co prawda wciąż potrafił zadziwić pamięcią do szczegółów, przebłyskami dawnego geniuszu, ale jednocześnie bardzo wyraźnie ulegał już słabościom swojego wieku – dziwactwom, manii wielkości, roztargnieniu i niemożliwej już dłużej do ukrycia fizycznej niemocy.
O pogarszającym się stanie Piłsudskiego w tym okresie świadczy też sam przebieg rozmów. Mają one charakter dygresyjny, wielowątkowy, mimo iż, jak twierdził Śliwiński, przed każdą rozmową Marszałek przygotowywał kilka zagadnień, które chciał danego dnia poruszyć. Bywały dni, kiedy tok rozumowania i wspomnień przywoływanych przez Marszałka biegł wartko, przypominając o jego dawnej błyskotliwości i charyzmie, którymi czarował rozmówców. Czasem jednak, według relacji Śliwińskiego, myśli Marszałka rwały się, przeskakiwały na wątki mało istotne, odbiegające daleko od zasadniczego tematu rozmowy.
Piłsudski chętnie powracał w tych rozmowach do okresu dzieciństwa i młodości. Wspominał ojca, po którym swoim zdaniem odziedziczył zdolności, i matkę, po której wziął charakter. Nie unikał tematów trudnych, przyznając się do przeżyć i emocji, całkowicie nieobecnych w jego oficjalnych biografiach i sprzecznych z kreowanym w propagandzie oficjalnym wizerunkiem. Otwarcie mówił o myślach, czy wręcz planach, samobójczych, które snuł w okresie swoich studiów w Charkowie i pobytu w Wilnie, a które wynikały z braku poczucia sensu i celu jego życia w tamtym czasie. Mówił wprost o sytuacjach całkowitego zwątpienia, kiedy nie miał nadziei na znalezienie pozytywnego rozwiązania sytuacji. W takim kontekście wspominał okres bezpośrednio poprzedzający bitwę warszawską w 1920 r., przyznając się do uczucia bezsilności i bezradności, jakie mu wtedy towarzyszyło.
Nawet jednak w schyłkowym okresie swojego życia Piłsudski zachował przekonanie o wyjątkowości własnych umiejętności oraz specjalnej opiece, jaką obdarza go Opatrzność Boska. To we własnej kreatywności i umiejętności myślenia poza schematami (jak dziś określilibyśmy te kompetencje) upatrywał swoją największą siłę, która pozwalała mu pokonywać trudności i wychodzić zwycięsko z beznadziejnych pozornie sytuacji. Mówił o sobie: Głowa moja pełna jest najdzikszych sprzeczności! Wszystko jest dla mnie dostępne. Znam wszelkie możliwości. Potrafię myśleć o wszystkim pod różnymi kątami widzenia i wyrozumieć wszystko. A czegóż ja nie myślę i co nie przychodzi mi do głowy? A przecież umiem się zdobyć na najobiektywniejszą ocenę siebie i innych. Taką Pan Bóg dał mi głowę. Ludzie najczęściej myślą szablonami. Ja przez całe życie przeciwstawiałem się szablonom. Od małego dziecka myślałem inaczej, niż ludzie, którzy mnie otaczali. Od dziecka miałem w sobie to wszystko, co życie utrudnia i przeszkadza w życiu. Miałem jakby wszystkie dane, aby nie odegrać żadnej roli, niczego nie dokonać, nic poważniejszego nie osiągnąć, żadnego celu nie zrealizować. I oto, co z tych danych wynikły za rezultaty!
Co jeszcze myślał o sobie Józef Piłsudski w tamtym okresie? Jak postrzegał swoją osobowość, wady i zalety? Wydaje się, że Marszałek kierował się w życiu bardzo prostymi zasadami. Jako żołnierz, polityk i przywódca musiał podejmować częstokroć wybory trudne, także takie, które w dramatyczny sposób wpływały na życie innych ludzi. Prywatnie jednak wyznaczał dla siebie nieprzekraczalne granice moralne. Niedopuszczalna była dla niego kradzież, przekupstwo, protekcja, plotka i oszczerstwo. Brzydził się kłamstwem i oszustwem popełnianym dla osobistych korzyści. Uważał się również za człowieka dyskretnego, potrafiącego dochować tajemnicy, które to zasady bardzo cenił również u innych ludzi. Na pytanie o najwyższą wartość, za którą gotów byłby oddać życie, odpowiadał, że w dzieciństwie dałby się na śmierć zamęczyć za matkę, nikogo więcej. Jako dorosły człowiek zrobiłby to samo dla swoich dzieci.
Jest to tylko początek artykułu. Całość jest do przeczytania w aktualnym numerze naszego miesięcznika “WPiS – Wiara, Patriotyzm i Sztuka”. Można go zakupić tutaj.
Trzeba przyznać, że lewackie media nad Wisłą, czyli media, które same nazwały się „głównego nurtu”, podczas pontyfikatu polskiego papieża Jana Pawła II trzymały w sprawach papieskich języki, pióra i kamery na wodzy. Póki Ojciec Święty żył, naprawdę rzadko zdarzał się jakiś napad na naszego Wielkiego Rodaka ze strony Jego ziomków, obojętnie jakiej byli orientacji (teraz, co innego – używają sobie po chamsku). W Niemczech natomiast niezbyt respektują swojego rodaka na tronie Piotrowym i to jeszcze za życia Benedykta XVI. I tam nie obywa się bez chamstwa, które w temacie papieskim jest jakby uprawnione. Dotyczy to nawet tak zdawałoby się szacownych i kulturalnych redakcji, jak np. „Die Welt”. Nie wiem czemu w Polsce określa się ten dziennik jako konserwatywno-prawicowy. Tym bardziej, że redakcja sama pisze o sobie: „liberalno-kosmopolityczna”.
więcej
Copyright © Biały Kruk. Wszelkie prawa zastrzeżone. Wszelkie materiały, informacje, pliki, zdjęcia itp. dostępne w serwisie chronione są prawami autorskimi i nie mogą być kopiowane, publikowane i rozprowadzane w żadnej formie.
Cytaty możliwe są jedynie pod warunkiem podania źródła.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych.