Prof. Wojciech Roszkowski: Niepodległość to cecha państwa, o którą powinniśmy dbać. Fot. Michał Klag
Prof. Wojciech Roszkowski
Jestem historykiem współczesności, więc książka „Świat Chrystusa”, która była bardzo długim epizodem w moim życiu, dotyczyła zupełnie innych czasów. Teraz natomiast, na okoliczność stulecia odzyskania przez Polskę niepodległości, przygotowuję książkę „Mistrzowska gra”, opowiadającą o trzech pierwszych miesiącach niepodległości. W tym jakże krótkim czasie Polacy, ale głównie Józef Piłsudski, dokonali rzeczy wprost niebywałej – właściwie z niebytu wskrzesili państwo polskie. Działo się to w niesłychanie trudnych okolicznościach, o których w ogóle nie myślimy. Nie myślimy bowiem o falach rewolucji, które nacierały ze wszystkich stron, ani o zasadniczym podziale rodzimej sceny politycznej między socjalistami a endecją. Piłsudski był związany z państwami centralnymi, które w 1918 r. przegrały wojnę. Mimo to potrafił w ciągu trzech miesięcy od tego niesłychanie skomplikowanego początku doprowadzić do wyborów do Sejmu Ustawodawczego i uchwalenia tak zwanej Małej Konstytucji. Mieliśmy, co prawda, jeszcze państwo bez granic, ale ono już było i uzyskało uznanie międzynarodowe dzięki m.in. zmianie rządu na gabinet Ignacego Paderewskiego w styczniu 1919 r.
O niepodległość trzeba dbać
Niepodległość to cecha państwa, o którą powinniśmy dbać, oznacza ona bowiem niezależność od decyzji obcych. Chciałbym się temu przyjrzeć z perspektywy dzisiejszej sceny publicznej w Polsce. Pojęcie narodu w obecnych czasach jest niesłychanie zagmatwane przez dyskurs polityczny, przez debaty różnych mężów mniej lub bardziej uczonych, mniej lub bardziej kierujących się dobrą wolą. Niedawno powstała książka znanego publicysty i działacza politycznego Marka Migalskiego, który pojęcie narodu wybija w ogóle na aut. Autor twierdzi nawet, że jest to pojęcie urojone, że naprawdę nie istnieje coś takiego jak byt narodu. Można zatem zapytać, czy w takim razie istnieje coś takiego jak kultura czy świadomość narodowa. Nie będę polemizował z tą książką i jej tezami, bo szkoda na to czasu, natomiast chciałbym się zastanowić nad zagadnieniem, skąd bierze się tak drastyczne podejście do kwestii narodowości.
Myślę, że wypływa ono z kilku powodów. Z jednej strony jest to niesłychanie głośna propaganda, dawniej internacjonalistyczna, dzisiaj globalistyczna, kosmopolityczna. Ale nawet jeżeli na takich autorów jak Migalski spojrzymy z dobrą wiarą, starając się ich zrozumieć, to chyba jednak trzeba sięgnąć trochę głębiej. Skąd w ogóle bierze się odrzucenie kwestii narodu? Jaka jest granica między krytyką dziejów wspólnoty narodowej a całkowitym odrzuceniem pojęcia wspólnoty narodowej? Bo musi być jakaś granica. Jestem krytykiem polskiej tożsamości i polskiej historii. Jako historyk jestem do tego zobowiązany – nie mogę być tylko brązownikiem, chwalcą wszystkiego, co polskie, bo dla dobra naszej wspólnoty narodowej czasami trzeba sobie powiedzieć parę gorzkich słów. Jednakże jaka jest granica między tego rodzaju krytyką, wynikającą w gruncie rzeczy z przywiązania do tej wspólnoty, a odrzuceniem, stwierdzeniem, że w ogóle coś takiego nie istnieje?
Trzeba w tym miejscu przyjrzeć się psychologii autorów głoszących takie tezy. Być może ulegają oni wpływom ideologicznym, o których wspomniałem wcześniej, a może mają jakieś własne urazy? Pytanie wydaje mi się ważne, bo łatwo jest powiedzieć: z takimi pojęciami jak „naród urojony” w ogóle nie dyskutujemy. Tyle że chodzi tu nie tylko o to, by zrozumieć przyczyny takiego stanowiska, ale by przyjrzeć się owej delikatnej różnicy między zaprzeczeniem narodowości a krytyką tradycji i historii, która jest niezbędna.
Naród jest wspólnotą
Pojęcie narodu jest w tej chwili wynikiem pewnego ducha czasów. W Unii Europejskiej mamy zdecydowanie do czynienia z gwałtem na pojęciu narodowości. Unia miała być związkiem suwerennych państw, suwerennych narodów, a w brukselskim Domu Historii Europejskiej pojęcie narodu, narodowość, fenomen narodowości, są pokazane jako przeszkoda, jako coś, co światła Unia Europejska zdoła czy też już zdołała w pewnej mierze przezwyciężyć. Są w tym zawarte oczywiście ogromne sprzeczności, bo jeżeli bronimy narodu hiszpańskiego przed secesją Katalończyków, to właściwie dlaczego? Najpierw wzywaliśmy do polityki zmierzającej do wyodrębniania się regionów, do autonomizacji regionów, a teraz nagle bronimy interesu jednego państwa. To tylko jeden przykład na gruntowne sprzeczności drążące Unię Europejską.
Stwierdzenie, że naród jest wspólnotą bardzo mi się podoba. Jednak jaka jest treść owej wspólnoty? Oczywiście treść tę stanowią język, historia, kultura, bywa, że religia. Dodałbym do tego jeszcze emocjonalny stosunek do pewnego obszaru terytorialnego. Mówię o tym z pewnym niepokojem, bo nie chodzi o to, by myśleć, że naród ma prawo do opanowania jakiegoś terenu, który potem zostaje już na zawsze jego świętą ziemią. To byłoby trochę ryzykowne. Jednak nawet telewizyjna prognoza pogody w jakimś kraju dotyczy tylko jego obszaru, gdyż pogoda gdzie indziej nie interesuje już tak bardzo. A zatem wspólnota dotyczy różnych zjawisk z różnych części naszej świadomości, ale niewątpliwie istnieje jako zjawisko i nie da się jej zanegować, jak próbują to uczynić niektórzy badacze. Nie wierzę, że istnieje świadomość zbiorowa, natomiast uważam, że istnieje coś takiego jak pewne wspólne cechy występujące u każdego z nas – Polaków.
Stosunek między narodowością a niepodległością jest bardzo skomplikowany. Jeśli wskazujemy na różne narody współczesne, różne tradycje, historię różnych narodów, to możemy dojść do przekonania, że sprawa jest niesłychanie zawiła. Język, religia, historia, kultura… No dobrze, a Szwajcarzy? Czy mają wspólny język? Nie. Wspólną religię? Również nie. Mają wspólny system polityczny, wspólną historię i to już wystarcza, żeby być Szwajcarem. Amerykanie mają wspólny język, chociaż zaczynają być z tym problemy, bo hiszpański powoli podważa monopol angielskiego. Religii wspólnej nie mają, ale mają historię i ziemię. Jedna z najpopularniejszych pieśni amerykańskich to „This Land Is Our Land” – to jest nasza ziemia. Opanowali pewien obszar i to jest ich punkt odniesienia: ogromny, potężny obszar. I to właśnie stanowi Amerykanów – konstytucja i obszar. A język, religia? Nie do końca i niekoniecznie.
Jest to tylko początek artykułu. Całość jest do przeczytania w aktualnym numerze naszego miesięcznika “WPiS – Wiara, Patriotyzm i Sztuka”. Można go zakupić tutaj.
Trzeba przyznać, że lewackie media nad Wisłą, czyli media, które same nazwały się „głównego nurtu”, podczas pontyfikatu polskiego papieża Jana Pawła II trzymały w sprawach papieskich języki, pióra i kamery na wodzy. Póki Ojciec Święty żył, naprawdę rzadko zdarzał się jakiś napad na naszego Wielkiego Rodaka ze strony Jego ziomków, obojętnie jakiej byli orientacji (teraz, co innego – używają sobie po chamsku). W Niemczech natomiast niezbyt respektują swojego rodaka na tronie Piotrowym i to jeszcze za życia Benedykta XVI. I tam nie obywa się bez chamstwa, które w temacie papieskim jest jakby uprawnione. Dotyczy to nawet tak zdawałoby się szacownych i kulturalnych redakcji, jak np. „Die Welt”. Nie wiem czemu w Polsce określa się ten dziennik jako konserwatywno-prawicowy. Tym bardziej, że redakcja sama pisze o sobie: „liberalno-kosmopolityczna”.
więcej
Copyright © Biały Kruk. Wszelkie prawa zastrzeżone. Wszelkie materiały, informacje, pliki, zdjęcia itp. dostępne w serwisie chronione są prawami autorskimi i nie mogą być kopiowane, publikowane i rozprowadzane w żadnej formie.
Cytaty możliwe są jedynie pod warunkiem podania źródła.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych.