Zamknij X W ramach naszego serwisu stosujemy pliki cookies. Korzystanie ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane
w Państwa urządzeniu końcowym. Więcej szczegółów w naszej "Polityce Cookies".

„Napełnianie żołądków i opróżnianie serc”.

Aktualności

25.01.2021 14:28

 Perykles wygłasza mowę ku czci Ateńczyków poległych w pierwszym roku wojny peloponeskiej. Obraz Philippa Foltza z 1852 r.  Fot. Wikimedia

 

 

 

Perykles wygłasza mowę ku czci Ateńczyków poległych w pierwszym roku wojny peloponeskiej. Obraz Philippa Foltza z 1852 r. Fot. Wikimedia

 

 

Między demokracją a jej pozorami (1)

Prof. Andrzej Nowak

 

 

Kiedy ktoś pyta mnie o moją nową książkę, poświęconą myśli politycznej, a zatytułowaną Między nieładem a niewolą: co lub kto znajduje się między tymi dwoma pojęciami? – odpowiadam: to my tam jesteśmy. My – czyli po prostu ludzie. W tej sytuacji ulokowała nas nasza natura. Mieszczą się w niej zarówno możliwości rozwoju ku dobru, elementy pozwalające na podnoszenie nas ku ładowi, jak i te, które ściągają nas do chaosu: nasze niskie instynkty, nasze skłonności do agresji, do egoizmu, do lenistwa. Nie zapominajmy jednak o potencjale dobra: o zdolności do współczucia, do miłosierdzia, do wzajemnej pomocy.
Polityka zaś polega w praktyce na tym, że sprzyja albo jednym, albo drugim instynktom, złym albo dobrym, bo one są obecne w ludziach pod każdą szerokością geograficzną. Właśnie od doświadczenia owego nieładu, kiedy przeważają w ludziach złe skłonności i powodują chaos, powodują cierpienie, zaczyna się myśl polityczna. Tak jest już w starożytnych Chinach; w tzw. Epoce Walczących Królestw (V–III wiek przed Chrystusem), kiedy wszyscy walczą ze wszystkimi. Pojawia się wówczas związana z tą sytuacją refleksja, tworząca szkoły taoizmu i konfucjanizmu. W niej zaś formułowane są podpowiedzi rozwiązań dla władców, czyli jak byśmy dziś powiedzieli – polityków, ale także uwagi skierowane do zwykłych ludzi, poszukujących odpowiedzi na pytanie: jak żyć wśród innych ludzi?
Podobnie jest w starożytnej Grecji, gdzie liczne wojny pomiędzy poszczególnymi państwami-miastami i wojny domowe w samych tych poleis wywoływały chaos polityczny i moralny. W odpowiedzi na to doświadczenie rodzi się klasyczna myśl grecka Sokratesa, który próbuje nakłonić obywateli swojego miasta do refleksji nad tym, jak odbudować porządek moralny we własnej wspólnocie, jak tę wspólnotę dobrze, ku dobru, organizować. Potem przychodzą refleksje Platona, Arystotelesa. Pierwsze doświadczenia nieładu we wspólnotach są pobudką dla myśli politycznej. Pojawia się wówczas zasadnicze pytanie wymagające szybkiej odpowiedzi: jak przywrócić ład? Jak go odbudować? Pytanie tak samo aktualne przed wiekami, jak i dziś.
Myśl polityczna w różnych epokach w bardzo wielu swoich przejawach zwraca uwagę na pewną nieuchronną konsekwencję. Otóż jeżeli nieład moralny we wspólnocie politycznej utrzymuje się dłużej, wspólnota taka ulega zniewoleniu albo samozniewoleniu, rozpada się. Członkowie wspólnoty pogrążają się w chaosie wynikającym z tego, że każdy realizuje swoje najniższe instynkty i nic więcej. Tak nie da się funkcjonować, by większość stale cierpiała, a najsilniejsi skutecznie realizowali swoje zamiary kosztem słabszych. W owej odwiecznej grze silniejszy we własnej wspólnocie w końcu okazuje się dużo słabszy w relacjach zewnętrznych. Innymi słowy, przychodzi ktoś, kto wykorzystuje nasz nieład wewnętrzny, nasze rozbicie i podporządkuje naszą wspólnotę swojej woli.
Ten problem, którego również my, Polacy, w naszej historii doświadczyliśmy, wiąże się z utratą niepodległości i jest udręką pojawiającą się w historii ludzkiej od początku zorganizowanych wspólnot politycznych i towarzyszących im koncepcji politycznych. Wspomniana starożytna Grecja, wskutek wewnętrznego zamętu wojny peloponeskiej, podbijana jest najpierw przez Macedończyków, potem przez Rzymian, w końcu traci podmiotowość polityczną na wieki.
Trzeba podkreślić, że początkowo konsekwencje wewnętrznego nieładu mogą być trudne do przewidzenia, nawet niewyobrażalne dla uczestniczących w owym nieładzie. Szybko jednak może on stać się, i tak najczęściej bywa, przyczyną niewoli, zachętą dla tych, którzy chcą nas zdominować.
Demokracja nie jest idealnym środkiem na suwerenne funkcjonowanie państw i narodów, ma też swoje minusy, co już starożytni wykazywali – niektórzy byli jej zdecydowanymi przeciwnikami. Najpierw wątpliwość rodzi się u Platona; dla niego, przynajmniej w jego stosunkowo wczesnym, wielkim dialogu Państwo, demokracja jest właściwie najniższym stopniem degeneracji ustroju. Pod koniec życia, czemu wyraz daje w pochodzącym z tego okresu innym wielkim dialogu – Prawa, Platon jakby godzi się z tym, że demokracja, mając wszystkie te wady, które opisał, może być jednak ustrojem realnie pozwalającym funkcjonować ludziom względnie szczęśliwie i w zgodzie z sumieniem – o ile jednocześnie zostaną w niej wprowadzone pewnego rodzaju zabezpieczenia, ograniczenia.
Rozwinie tę interpretację Arystoteles, a po nim Cyceron, mówiąc o republice jako najlepszej formie demokracji. Republika ma się opierać na cnocie obywateli, na ich aktywnym uczestnictwie w życiu politycznym, na realizacji dobra wspólnego. Jeśli bowiem troszczymy się o naszą rzeczpospolitą, jeśli jesteśmy wychowani w duchu tej troski, to demokracja, czyli równe prawo do głosu w sprawach naszej wspólnoty dla tych, którzy chcą się o nią troszczyć – jest dobra. Powinna być środkiem wzmacniającym nasze zaangażowanie w życie wspólnotowe, sprawiać, że czujemy się prawdziwymi współgospodarzami w państwie. Jeżeli natomiast demokracja ma być wolnością od polityki, ma być wolnością od wspólnoty, bo i tak można ją sobie wyobrazić – i to jest obecny kierunek wyznaczany dla demokracji przez niektóre centra władzy w Europie i USA – to wtedy będziemy mieli do czynienia z porażką demokracji i niszczeniem politycznej wspólnoty.
Nie tak dawno byliśmy w Polsce zachęcani wielkimi billboardami na ulicach, by nie mieszać się do polityki. My będziemy robić politykę, a wy po prostu sobie żyjcie – tak proponował premier Donald Tusk, taka była koncepcja jego partii. My dostarczymy wam ciepłą wodę w kranie, ale politykę będziemy sami robić, nie brudźcie sobie rąk polityką – mówiono do nas. Zachęcano, byśmy nie byli już obywatelami, tylko zadowolili się rolą konsumentów.
To jest przykład zniewalania ludzi, bardzo podstępnego i skutecznego. Trzeba tu sięgnąć aż od starożytnej myśli chińskiej, w której od pierwszej szkoły, Laozi, szkoły taoizmu, pojawia się taka sugestia, wprost nawet sformułowana, że najskuteczniejszy rząd powinien „napełniać żołądki i opróżniać serca”. To znaczy ludzie powinni być względnie syci, ale nie powinni mieć żadnych ambicji związanych ze współdecydowaniem o sprawach politycznych. Polityka ma toczyć się swoim torem, nad czym czuwają niewidzialni, by tak rzec, kontrolerzy tejże polityki. W naszych czasach proponuje się w niektórych ośrodkach politycznych takie właśnie rozumienie demokracji, co ewidentnie prowadzi w stronę totalitaryzmu. Władza skoncentruje się na pilnowaniu ludzkiego stada – bo tak właśnie, jak stado, traktowani są obywatele. Być może nawet pozostawi im się różne elementy pozorujące wolność, ale faktycznie pozbawiając ich tej wolności. Obywatele nie są w stanie i nie powinni mieć takiej potrzeby, żeby zabezpieczać swoje swobody – uczyni to za nich władca.
Takie dyktatorskie w istocie koncepcje rządzenia ludźmi w zasadzie pojawiają się stale, na przestrzeni całej historii. Weźmy na przykład liberalizm w wersji anglosaskiej, który opisuję na podstawie koncepcji Tomasza Hobbesa, Johna Locke’a i wreszcie utylitaryzmu Jeremy Benthama. Ciągły nieład, ciągłe zderzanie się ludzi ze sobą musi być poskromione przez silne państwo, które posiada władzę miecza, czyli władzę karania ludzi za przestępstwa, które to państwo określi. Hobbes jednocześnie mówi, że jeśli nie przekraczamy pewnych zakazów kryminalnych, to możemy i powinniśmy swobodnie zajmować się działalnością ekonomiczną, kulturalną, sportową, wszystko jedno jaką, byle państwo zostawić jakby na marginesie swoich zainteresowań, oczywiście pozornym marginesie. My mamy swoje życie prywatne, swoje ambicje i prywatne cele – to jest sfera naszej wolności. Państwo zaś jest potraktowane jako coś obcego, jakiś ciężar, który musimy jednak zaakceptować. Nasze życie rozgrywa się zupełnie gdzie indziej, nie we wspólnocie politycznej, tylko w naszych prywatnych sferach zainteresowań, w naszych prywatnych interesach. Chodzi o to, aby życie publiczne zniknęło, aby ostatecznie istniało społeczeństwo tylko w postaci zatomizowanych jednostek. Każdy z nas jest wg Tomasza Hobbesa jednostką absolutnie egoistyczną, tzn. liczy się tylko indywidualny interes; ludzie innymi ludźmi posługują się jak narzędziami. Do tego redukuje wizję człowieka i stosunków międzyludzkich Hobbes: homo homini lupus est: człowiek człowiekowi wilkiem, bellum omnium contra omnes – wojna wszystkich ze wszystkimi, której najgorszej formie może położyć kres tylko Lewiatan, potężne, niekwestionowane w swym monopolu przemocy państwo.
Tomasz Hobbes uznawany jest za przedstawiciela materializmu i choć nie deklarował się wprost jako ateista, to przecież absolutnie odrzucał chrześcijańską koncepcję człowieka. Nie tylko możliwość poprawy ludzkiej natury czy ciągłej pracy nad nią, którą może symbolizować właśnie chrześcijaństwo. Hobbes mówi w istocie o tym, że liberalizm musi wyeliminować chrześcijaństwo, każdą religię – całkowicie. Musi wymieść z ludzkiej wyobraźni „wiarę w duchy niewidzialne”, jak to określał. To znaczy, że wszelka religia, ale w szczególności chrześcijaństwo, powinna być w Europie zlikwidowana, ponieważ tak długo, jak długo gnieździ się w umysłach ludzkich obiektywny porządek moralny, możemy się zorganizować inaczej niż nam to narzuca to ukryte pod pozorami demokracji totalitarne państwo: Lewiatan. Chrześcijaństwo może nas sprowokować do buntu przeciwko wzorcowi liberalnego ładu – pseudoładu oczywiście – jaki Hobbes chce przedstawić jako absolutny, jako jedyny.
Tego typu poglądy nie pozostały bez wpływu na dalszą myśl europejską, sięgają swymi skutkami XXI wieku. Dzisiaj obserwujemy totalitarne zapędy obrońców owej, wciąż nazywającej się liberalną, wizji świata, a każda forma jej krytyki jest przedstawiana jako powód już nawet nie do kary, ale do przymusowego leczenia. Odrzucasz to, co głosi w danym momencie interpretująca zasady liberalnego, wolnego społeczeństwa Bruksela, CNN czy właściciel Twittera albo Facebooka – nadajesz się do leczenia, na terapię trzeba cię wysłać. A w każdym razie tracisz prawo głosu. Należy cię natychmiast wyłączyć, wymazać. Tak działa – na amerykańskich uniwersytetach, w wielkich mediach, w polityce większości Parlamentu Europejskiego – współczesna cancel culture, w istocie powtórka z rewolucji kulturalnej Mao w Chinach pod względem ideologicznego fanatyzmu i totalniacko-
-barbarzyńskich zapędów. To jest przerażające spełnienie tej wizji, którą przedstawiał Hobbes w swoim najważniejszym dziele, Lewiatanie, w połowie wieku XVII. W końcu wieku XVIII kropkę nad „i” postawił Jeremy Bentham (1748–1832) w swojej wizji Panoptikonu, czyli społeczeństwa doskonale i szczegółowo kontrolowanego przez system władzy.

 

Jest tylko początek artykułu. Całość jest do przeczytania w aktualnym numerze naszego miesięcznika „WPiS - Wiara, Patriotyzm i Sztuka”. Można go zakupić  tutaj.


→ Opcje wyszukiwania Drukuj stronę WPiS 04/2024 - okładka Zamów prenumeratę Egzemplarz okazowy

Zapisz się do newslettera

Facebook
  • Blogpress
  • Polsko-Polonijna Gazeta Internetowa KWORUM
  • Niezależna Gazeta Obywatelska w Opolu
  • Solidarni 2010
  • Razem tv
  • Konserwatyzm.pl
  • Niepoprawne Radio PL
  • Afery PO
  • Towarzystwo Patriotyczne
  • Prawica.com.pl
  • Solidarność Walcząca Mazowsze
  • Liga Obrony Suwerenności
  • Ewa Stankiewicz

Komentarze

Domniemanie jako metoda manipulacji

Trzeba przyznać, że lewackie media nad Wisłą, czyli media, które same nazwały się „głównego nurtu”, podczas pontyfikatu polskiego papieża Jana Pawła II trzymały w sprawach papieskich języki, pióra i kamery na wodzy. Póki Ojciec Święty żył, naprawdę rzadko zdarzał się jakiś napad na naszego Wielkiego Rodaka ze strony Jego ziomków, obojętnie jakiej byli orientacji (teraz, co innego – używają sobie po chamsku). W Niemczech natomiast niezbyt respektują swojego rodaka na tronie Piotrowym i to jeszcze za życia Benedykta XVI. I tam nie obywa się bez chamstwa, które w temacie papieskim jest jakby uprawnione. Dotyczy to nawet tak zdawałoby się szacownych i kulturalnych redakcji, jak np. „Die Welt”. Nie wiem czemu w Polsce określa się ten dziennik jako konserwatywno-prawicowy. Tym bardziej, że redakcja sama pisze o sobie: „liberalno-kosmopolityczna”.
więcej

Copyright © Biały Kruk Copyright © Biały Kruk. Wszelkie prawa zastrzeżone. Wszelkie materiały, informacje, pliki, zdjęcia itp. dostępne w serwisie chronione są prawami autorskimi i nie mogą być kopiowane, publikowane i rozprowadzane w żadnej formie.
Cytaty możliwe są jedynie pod warunkiem podania źródła.

MKiDN
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych.

Archiwum