Demonstracja zorganizowana przez Komitet na rzecz Ochrony Środowiska i Zdrowia Mieszkańców miasta Korsze. Hasła widoczne na transparentach mówią same za siebie...
Fot. Komitet na rzecz Ochrony Środowiska i Zdrowia Mieszkańców miasta Korsze
Szary obywatel kontra potentat akumulatorowy
Paweł Stachnik
W 2010 r. w niewielkim miasteczku Korsze na północy Polski koło Kętrzyna rozpoczął działalność Zakład Recyklingu Akumulatorów należący do ogólnopolskiej firmy ZAP Sznajder Batterien SA. Przedsiębiorstwo miało zajmować się ekologicznym demontowaniem zużytych akumulatorów i odzyskiwaniem z nich przydatnych elementów. Pojawienie się w małych, dotkniętych bezrobociem Korszach nowej firmy, dającej zatrudnienie kilkudziesięciu osobom, było bardzo dobrą wiadomością dla mieszkańców. Powstały bowiem nowe miejsca pracy, do gminnej kasy zaczęły wpływać podatki, a stare budynki przy ul. Wojska Polskiego, w których ulokował się zakład, zostały wyremontowane i znów służyły pożytecznemu celowi.
Radość mieszkańców nie trwała jednak długo. Po pewnym czasie okazało się, że pracownicy zakładu skarżą się na problemy ze zdrowiem – z nieznanych im dotychczas przyczyn. Badania wykonane w miejscowej przychodni lekarskiej pokazały, że skarżący się obywatele mają podwyższony poziom ołowiu we krwi. Co gorsza, ołów wykryto także u kilkorga korszeńskich dzieci, które trafiły na obserwację do szpitala w Gdańsku. Zaniepokojeni mieszkańcy w naturalny sposób zainteresowali się Zakładem Recyklingu Akumulatorów, w którym przecież demontowano akumulatory kwasowo-ołowiowe.
Mój dom stoi 22,5 m od ogrodzenia zakładu. Po dwóch latach od rozpoczęcia produkcji zauważyliśmy, że drzewa w naszych ogrodach – wiśnie, śliwy, orzechy – zaczęły umierać. Sąsiad zawiózł do badania warzywa ze swojego ogrodu. Okazało się, że zawierają ołów. W zakładzie są trzy kominy, a dym z nich leci na nas i na nasze domy. Od 2012 r. zaczęliśmy więc domagać się zamknięcia zakładu – mówi Stanisława Rostecka.
Zaniepokojeni ludzie powołali Komitet na rzecz Ochrony Środowiska i Zdrowia Mieszkańców miasta Korsze i zaczęli domagać się skontrolowania działalności przedsiębiorstwa. Mimo niechęci władz miasta do zadzierania z inwestorem udało się doprowadzić do takiej kontroli. Powiatowa Stacja Sanitarno-Epidemiologiczna w Kętrzynie wykryła sporo nieprawidłowości i złożyła w prokuraturze zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa przez ZRA w postaci stworzenia zagrożenia epidemiologicznego. Tak rozpoczęła się batalia mieszkańców o zdrowie, która trwa już prawie osiem lat! Jej przebieg relacjonujemy sukcesywnie na łamach „Wpisu”.
Naciski i rozprawy
Słowo „batalia” zostało użyte nieprzypadkowo. Okazało się bowiem, że sprawdzenie, czy zakład recyklingu działa zgodnie z prawem, wcale nie jest proste. W obronie firmy wystąpiły nagle władze Korsz – burmistrz i część radnych – a odpowiednie państwowe urzędy, do których zwrócił się społeczny Komitet, wcale nie kwapiły się do właściwego i solidnego skontrolowania przedsiębiorstwa. Do kontrataku przystąpili też sami właściciele ZAP Sznajder Batterien SA. Ich przedstawiciele pojawili się na posiedzeniu rady miasta i przekonywali obecnych, że przedsiębiorstwo działa według najnowocześniejszych technologii i nie stanowi najmniejszego zagrożenia. Na internetowym serwisie Facebook ktoś założył stronę, na której wychwalano zakład i krytykowano protestujący Komitet. W lokalnych warmińskich i mazurskich mediach zaczęły pojawiać się materiały krytyczne wobec protestu, a całą sprawę zaczęto określać mianem wymyślonej „afery ołowiowej”. Mało tego, na niektórych uczestników protestu zaczęto wywierać naciski, a nieformalnego lidera Komitetu, Henryka Rechinbacha, ZAP Sznajder Batterien podała do sądu.
W prywatnym pozwie napisano, że Henryk Rechinbach kilkakrotnie pomówił spółkę podczas swoich wystąpień w mediach lub na demonstracjach, twierdząc m.in., że zakład „emituje trucizny”, „truje mieszkańców”, „działa nielegalnie” oraz „łamie przepisy”. Inny zarzut dotyczył wypowiedzi przewodniczącego Komitetu w lokalnej telewizji, w której stwierdził on, że opieszałość urzędów wobec ZRA wynika z faktu, że nad zakładem parasol ochronny trzyma ówczesny wicepremier i minister gospodarki, Janusz Piechociński z PSL. „Panie premierze, chcemy zapytać o Pana zdanie na temat funkcjonowania tego zakładu?” – mówił wtedy Henryk Rechinbach. Szefostwo ZRA uznało tę wypowiedź za sugerującą protekcję ze strony wicepremiera. Lider Komitetu twierdził też, że zakład został postawiony i działa nielegalnie, bo nie dopełnił wszystkich obowiązujących w przepisach procedur i nie ma kompletu wymaganych dokumentów. Sprawa toczyła się przez 2,5 roku. W 2017 r. sąd w Olsztynie wydał wyrok. Henryk Rechinbach został uwolniony od dwóch pierwszych zarzutów, w dwóch kolejnych sąd uznał jego winę: w kwestii wypowiedzi o Piechocińskim i o nielegalnym działaniu zakładu.
Mimo nacisków członkowie Komitetu nie rezygnowali z prowadzenia batalii i nadal walczyli o solidne skontrolowanie ZRA i wydanie zakazu jego działalności. Dzięki ich determinacji kontrolę w przedsiębiorstwie zarządziła Prokuratura Okręgowa. Przeprowadził ją Instytut Ochrony Środowiska – Państwowy Instytut Badawczy (IOŚ-PIB) z Warszawy. Badania objęły glebę, rośliny, wody powierzchniowe, osady denne oraz powietrze. Analizy wykazały, że zakład emituje duże ilości zanieczyszczeń i że ewidentnie przekraczają one dopuszczalne wartości. Niektóre wyniki były wprost przerażające: 43 400 proc. przekroczenia wartości arsenu w pyle emitowanym przez zakład, 2980 proc. przekroczenia norm ołowiu i 408 proc. przekroczenia poziomu kadmu...
O tym, że zarzuty Komitetu nie były wyssane z palca, świadczy fakt, że w grudniu 2016 r. Prokuratura Okręgowa w Olsztynie skierowała do sądu w Kętrzynie akt oskarżenia w sprawie zanieczyszczenia środowiska przez ZRA. Oskarżony został były dyrektor zakładu recyklingu w Korszach Sławomir W. Groziła mu kara do 5 lat więzienia. Przygotowując wniosek prokuratura oparła się m.in. na opinii wspomnianego Instytutu Ochrony Środowiska z Warszawy. Na jej podstawie uznała, że zakład w Korszach spowodował wyraźne zanieczyszczenie głównych elementów środowiska w swoim sąsiedztwie: gleby, wody, powietrza i roślin. Mogło to zagrozić zdrowiu osób mieszkających bezpośrednio przy zakładzie. Proces trwa.
WIOŚ utajnia wyniki
Komitet starał się zainteresować sprawą wojewodę warmińsko-mazurskiego, marszałka województwa, sejmik wojewódzki, starostę i radę powiatu kętrzyńskiego, a także Sejm i ministra środowiska. Większość tych podmiotów nie podjęła jednak żadnych działań lub wręcz… broniła firmy. Protestujący mimo to nie rezygnowali. Pisali listy i petycje, zawiadamiali media, urządzali demonstracje przed zakładem i pod urzędami w Olsztynie. Interweniowaliśmy osobiście u burmistrza Korsz i u starosty kętrzyńskiego. Ten pierwszy nam nie pomógł, ten drugi w ogóle nie był zaznajomiony ze sprawą. Usłyszeliśmy od niego, że wprawdzie „jest z nami”, ale nic nie może zrobić... – opowiada Stanisława Rostecka. Wsparcia Komitetowi udzieliła jedynie niezależna senator z Olsztyna Lidia Staroń.
Wytrwałe, nieugięte działania protestujących powoli zaczęły przynosić pewne – choć na razie niewymierne – skutki. Najpierw rada miasta Korsze przyjęła dużą większością głosów wniosek wzywający odpowiednie instytucje do natychmiastowego zamknięcia ZRA w oparciu o wyniki licznych kontroli. Potem podobną uchwałę przyjęła rada powiatu. Potem Komitet zwrócił się do Głównego Inspektora Ochrony Środowiska o kompleksowe zbadanie Zakładu Recyklingu Akumulatorów. GIOŚ uznał zasadność przedstawionych argumentów (m.in. wyników wcześniejszych kontroli i badań) i zalecił przeprowadzenie odpowiedniej analizy Wojewódzkiemu Inspektorowi Ochrony Środowiska w Olsztynie.
Między lutym a kwietniem 2017 r. Wojewódzki Inspektor przeprowadził taką kontrolę. Objęła ona m.in. badanie wody, poziomu hałasu oraz inwentaryzację kanalizacji w obrębie zakładu. Do zinwentaryzowania kanalizacji wynajęta została firma zewnętrzna. Ku naszemu zdziwieniu, po kontroli przez długi czas Komitet nie dostawał wyników tych badań. Okazało się, że na wniosek firmy Sznajder trzy czwarte materiałów zostało przez WIOŚ... utajnione. Firma uzasadniała, że ich upublicznienie może wiązać się z ujawnieniem rozwiązań technologicznych stosowanych przez przedsiębiorstwo – mówi Henryk Rechinbach ze społecznego Komitetu na rzecz Ochrony Środowiska i Zdrowia Mieszkańców miasta Korsze.
To, że WIOŚ w ślad za sugestią zakładu utajnił wyniki kontroli, jest dla mnie niezrozumiałe. Wyniki te są informacją publiczną i społeczeństwo powinno mieć do nich dostęp. Opinia została sporządzona za pieniądze publiczne i zawiera ważne informacje, np. o wpływie odpadów na infrastrukturę. To, że zarząd zakładu nie chce ujawniać takich danych, jest jakoś zrozumiałe, natomiast nie rozumiem stanowiska WIOŚ. Interweniowałam w tej sprawie w Warszawie i czekam na odpowiedź. Mam nadzieję, że wyniki uda się upublicznić – mówi senator Lidia Staroń.
Komitet otrzymał tylko protokół pokontrolny z Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska. Interesujące były w nim wyniki wspomnianej inwentaryzacji systemu kanalizacji deszczowej, sanitarnej i technologicznej. Przeprowadziła je specjalistyczna firma z Olsztyna. Nieoficjalnie udało się nam dowiedzieć, że wyniki tej inwentaryzacji mogą budzić duże zaniepokojenie. ZRA wykorzystał mianowicie istniejącą kanalizację, która służyła firmie Agroma zajmującej przed laty hale przy ul. Wojska Polskiego. Rury te są stare, pochodzą prawdopodobnie z lat 1960., i zostały wykonane z kamionki, a to może budzić poważne obawy o ich szczelność.
Jest to tylko początek artykułu. Całość jest do przeczytania w aktualnym numerze naszego miesięcznika “WPiS – Wiara, Patriotyzm i Sztuka”. Można go zakupić tutaj.
Trzeba przyznać, że lewackie media nad Wisłą, czyli media, które same nazwały się „głównego nurtu”, podczas pontyfikatu polskiego papieża Jana Pawła II trzymały w sprawach papieskich języki, pióra i kamery na wodzy. Póki Ojciec Święty żył, naprawdę rzadko zdarzał się jakiś napad na naszego Wielkiego Rodaka ze strony Jego ziomków, obojętnie jakiej byli orientacji (teraz, co innego – używają sobie po chamsku). W Niemczech natomiast niezbyt respektują swojego rodaka na tronie Piotrowym i to jeszcze za życia Benedykta XVI. I tam nie obywa się bez chamstwa, które w temacie papieskim jest jakby uprawnione. Dotyczy to nawet tak zdawałoby się szacownych i kulturalnych redakcji, jak np. „Die Welt”. Nie wiem czemu w Polsce określa się ten dziennik jako konserwatywno-prawicowy. Tym bardziej, że redakcja sama pisze o sobie: „liberalno-kosmopolityczna”.
więcej
Copyright © Biały Kruk. Wszelkie prawa zastrzeżone. Wszelkie materiały, informacje, pliki, zdjęcia itp. dostępne w serwisie chronione są prawami autorskimi i nie mogą być kopiowane, publikowane i rozprowadzane w żadnej formie.
Cytaty możliwe są jedynie pod warunkiem podania źródła.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych.