Jolanta Sosnowska
Zielona okładka przedstawiająca młodą twarz Leszka Długosza na pierwszej płycie tego poety-pieśniarza, będzie mi się kojarzyć na zawsze z początkiem moich studiów w Warszawie. Mam ją do dziś, choć nie mam już stosownego do jej odtworzenia adapteru; po wielu latach zakupiłam nową jej wersję wydaną już na CD. Tamten pamiętny longplay, czyli czarna winylowa płyta długogrająca, wydany w 1980 r. przez nieistniejącą już Muzę zawierał 10 utworów autorstwa i do muzyki Leszka Długosza: „Ja chciałbym być poetą” do słów Andrzeja Bursy, „Jurgowska karczma” do wiersza Jerzego Lieberta (zaśpiewana przez Długosza po raz pierwszy w 1966 r. w „Piwnicy pod Baranami”), „Berlin 1913” do słów Juliana Tuwima z muzyką Zygmunta Koniecznego, „Nie ma nas”, „Dzień w kolorze śliwkowym”, „Jakby nas jaki wiózł przewoźnik”, „Także i ty”, „Już nas tak ta miłość nie obchodzi”, „Zamierzam być u ciebie” i „Jaka szkoda”.
Wszystkie te teksty znałam na pamięć, bo płytę puszczałam na okrągło. Ze mną słuchały jej trzy moje „współspaczki”, z którymi dzieliłam pokój na czwartym piętrze w jakże obskurnym akademiku na ul. Kickiego na warszawskiej Pradze. Dzięki poetyckim piosenkom Leszka Długosza nie wydawał się już taki obskurny, szary, a i okres rozłąki z rodzicami i siostrą, którzy pozostali w rodzinnych Korszach, przebiegał dużo łagodniej.
Wszystkie podziwiałyśmy talent Leszka Długosza, chłonęłyśmy dominującą w wierszach melancholię , podzielałyśmy zachwyty, doceniałyśmy delikatny, kulturalny żart, finezję języka, życzliwość i wyrozumiałość wobec drugiego człowieka, wobec jego ludzkich słabości. Płyta ukazała się jesienią i jej klimat też był jesienny. Wszystkie utwory z płyty wydanej w 1980 r. należą dziś do kanonu klasyki polskiej piosenki. Tej naprawdę przez duże „P”. Tylko taka twórczość, która nie chwyta się kurczowo za nogi czasowych, i nieraz bardzo głupich mód, jest w stanie przetrwać. Tylko taka, która mówi o sprawach uniwersalnych, dotykających człowieczej duszy. Bo wie, że człowiek duszę ma. Długosz – poeta rozterek, dramatów, uniesień, przeżyć. Poeta śpiewający też strofy innych poetów.
„Dzień w kolorze śliwkowym”, dosłownie roztaczał aromat śliwek, głogu i berberysu, a mi przypominał jesienie w rodzinnym domu, kiedy mama z tatą uwijali się przy przetwarzaniu różnorakich owoców i warzyw z ogródka, a dokoła unosił się smakowity zapach gotowanych powideł śliwkowych. Słuchając tej piosenki kosztowaliśmy wraz z poetą owych licznych owocowych nalewek, oceniając czy „zimą to wypić się da” z ukontentowania przy tym mlaskając.
Dla świeżo upieczonej wówczas studentki, rozmiłowanej w literaturze maturzystki sprzed pięciu miesięcy, piosenka „Jurgowska karczma” nieodparcie przywodziła na myśl wiersz „Pan Twardowski” Adama Mickiewicza. Bo jakże mogło być inaczej, kiedy Leszek Długosz śpiewając przestrzegał: Tam z kieliszków wyskakuje siny bies, / Czuły tenor, bies rozanielony, / Stuknie w szkło – już w kieliszku pełno łez, / A on płacze, coraz wyższe bierze tony. /Stuknie w szkło, weźmie cis, wstrzyma czas / I z wieczności – sama wiesz najlepiej - / Będzie kpił: jeszcze jeden do mnie raz / Przepij, moja luba, przepij.
To był czas poezji śpiewanej, czas zasłuchania, jednoczesnego zachwytu nad słowem i muzyką. Czas zamyślenia. Inna to była publiczność, o zupełnie innym wykształceniu i wrażliwości. Wtedy słuchało się Grechuty i wielu innych muzyków śpiewających poezję. Triumfy święcił Jacek Kaczmarski. Kabarety propagowały poezję i zupełnie inny humor, nie mający nic, ale to zupełnie nic wspólnego z głupim, prymitywnym, a często i wulgarnym „hłe hłe”, które dziś króluje na tzw. scenie kabaretowej. Ale cóż – jacy twórcy, jaka ich wrażliwość i poziom wykształcenia – taki kabaret. Pamiętam koncert Leszka Długosza promujący ową, jak ją nazywałam, zieloną płytę jesienią 1980 r. w jednym z warszawskich teatrów, który był wypełniony po brzegi. Na scenie tylko czarny fortepian a przy nim maestro, który potrafił skupić na sobie całą uwagę. Dostawał rzęsiste brawa – za wykonanie poezji. Był prawdziwą gwiazdą w najlepszym tego słowa znaczeniu. Nie tylko śpiewał i sobie akompaniował, błyskotliwie i urokliwie wiódł na swym recitalu konferansjerkę, prowadząc lekko i potoczyście od utworu do utworu. Nie wiedziałam wtedy, bo i skąd, że przeprowadzę się za mężem do Krakowa i za jego też sprawą poznam po latach osobiście Leszka Długosza, który na dodatek w 2008 r. wyda w naszym wydawnictwie przepiękny tomik wierszy „Podróżne” i stanie się liryczną częścią środowiska Białego Kruka.
Jego głos nadal brzmi wspaniale. Nie stracił nic ze swej młodości. Również z dawną lekkością i finezją gra na fortepianie. Można się było o tym przekonać podczas jubileuszowego koncertu dla uczczenia 75. urodzin poety-pieśniarza, który odbył się niedawno w krakowskim Teatrze im. Juliusza Słowackiego, a zatytułowany był „Ja nie jestem Amadeusz Mozart, czyli Jubileum Leszka Długosza”. Poeta zaprezentował tam z nutą nostalgii swoje największe przeboje jednak w zupełnie nowej aranżacji Ryszarda Borowskiego. W ich wykonywaniu towarzyszyła mu Śląska Orkiestra Kameralna pod dyr. Roberta Kabary oraz Kwartet Mozartowski im. Józefiny Duszek. Przybyło wielu zacnych i ważnych gości, nie tylko z Krakowa reprezentujących różne kierunki politycznego myślenia. Rząd reprezentował minister kultury i dziedzictwa narodowego, wicepremier prof. Piotr Gliński, który wręczył jubilatowi Medal Zasłużony Kulturze – Gloria Artis. Zasłużony jak mało kto – dodajmy. To dobrze, że ten twórca o wielkim duchu patriotycznym i niezłomnej postawie moralnej został wreszcie – w trakcie trwania dobrej zmiany – uhonorowany; wcześniej otrzymał od prezydenta Andrzeja Dudy Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski. Nie był bowiem w żadnym wypadku pupilkiem poprzedniej władzy, której „zawdzięczał” podszyty wrogością ostracyzm oraz kompletne przemilczenie medialne – a przecież każdy wie, że twórca, który nie istnieje w mediach, jakby nie istniał w ogóle. Symptomatyczne, że podczas jubileuszowego koncertu Leszka Długosza wystąpiła też inna wielka artystka związana od lat z prawicą i skazana przez to również przez mainstream na medialną śmierć – Halina Łabonarska. Podczas wieczoru w Teatrze Słowackiego recytowała kilka wierszy jubilata, podobnie jak niezawodny w swych interpretacjach Jerzy Trela.
W swym najnowszym wierszu „Po co ja to wszystko?” poeta-pieśniarz dokonując swoistego bilansu dotychczasowego życia i twórczości odpowiada z właściwą sobie subtelnością: Żeby się skracał dystans / – Pomiędzy mną a tobą / Żeby się wiła zieleniła / Droga / – Piękniejsza żeby była…
………………………
W następnym, świątecznym numerze „Wpisu” zamieścimy obszerną rozmowę z Leszkiem Długoszem.
Trzeba przyznać, że lewackie media nad Wisłą, czyli media, które same nazwały się „głównego nurtu”, podczas pontyfikatu polskiego papieża Jana Pawła II trzymały w sprawach papieskich języki, pióra i kamery na wodzy. Póki Ojciec Święty żył, naprawdę rzadko zdarzał się jakiś napad na naszego Wielkiego Rodaka ze strony Jego ziomków, obojętnie jakiej byli orientacji (teraz, co innego – używają sobie po chamsku). W Niemczech natomiast niezbyt respektują swojego rodaka na tronie Piotrowym i to jeszcze za życia Benedykta XVI. I tam nie obywa się bez chamstwa, które w temacie papieskim jest jakby uprawnione. Dotyczy to nawet tak zdawałoby się szacownych i kulturalnych redakcji, jak np. „Die Welt”. Nie wiem czemu w Polsce określa się ten dziennik jako konserwatywno-prawicowy. Tym bardziej, że redakcja sama pisze o sobie: „liberalno-kosmopolityczna”.
więcej
Copyright © Biały Kruk. Wszelkie prawa zastrzeżone. Wszelkie materiały, informacje, pliki, zdjęcia itp. dostępne w serwisie chronione są prawami autorskimi i nie mogą być kopiowane, publikowane i rozprowadzane w żadnej formie.
Cytaty możliwe są jedynie pod warunkiem podania źródła.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych.