Świąteczny wystrój w centrum handlowym. Fot. domena publiczna
Nowe wzory, nowe zwyczaje (1)
Prof. Ryszard Kantor
Istnieje przekonanie, że dopiero w ostatnim okresie rozwoju kultury, zwanym ponowoczesnym, pojawiła się wyraźna tendencja uniwersalizacji w zakresie wartości, wzorów zachowań i sposobów komunikacji. Nic bardziej mylnego, tendencja taka znana jest od wieków. Dzieje kultury bowiem to dzieje procesów uniformizacji idących w parze z procesami różnicowania się. Oczywiście nowe technologie, nowe środki masowego przekazu obejmujące cały świat ułatwiają kontakty między kulturami, budują to, co zwykło nazywać się „przestrzenią komunikacji” (dialogu kultur). Są jednak tylko rodzajem fundamentu, na którym rozgrywa się odwieczna gra przyswajania, akceptacji i odrzucania treści komunikacji. Gra ta zależy od wielu czynników, zarówno starych, jak i nowych, powszechnych, jak i indywidualnych, które sprawiają, że – przynajmniej obecnie – całkowita globalizacja kultury, jej pełne ujednolicenie, wydaje się czystą fantazją.
Warto zatem przyjrzeć się bliżej odwiecznym zjawiskom dyfuzji kulturowej, czyli „pośredniego lub bezpośredniego przenikania elementów jednej kultury do drugiej, równolegle z migracją lub niezależnie od niej”. Do niedawna dyfuzja kulturowa wymagała bezpośredniego kontaktu przedstawicieli odmiennych kultur. Dziś w tym procesie pośredniczą przede wszystkim media, w szczególności telewizja, Internet i film. Kontakt osobisty między ludźmi nie jest już niezbędny, choć oczywiście występuje, a nawet się rozszerza się z powodu rozwoju turystyki i światowego handlu. Media ułatwiły tak zwaną amerykanizację społeczeństw zachodniego świata, których kultury od co najmniej stulecia kształtowane są przez środki masowego przekazu. Środki te w dużym stopniu przyczyniły się do powstania wspólnej kultury popularnej, zwanej także masową. Zmiany kultur spoza kręgu zachodniego, które mają inne korzenie, następują pod wpływem odmiennych bodźców wewnętrznych. I choć są podatne na wpływy Zachodu, są przyjmowane z większymi lub mniejszymi oporami. Można postawić tezę, że amerykanizacja kultur o korzeniach zachodnich bądź z dużą domieszką utrwalonych zachodnich wpływów, na przykład z czasów kolonialnych, przebiega dość płynnie. W innych przypadkach natrafia na bariery, często stawiane przez ideologie polityczne (Rosja, Chiny), i często ma charakter powierzchowny. Przypadek Japonii, która zdaniem wielu badaczy uległa dogłębnej amerykanizacji/westernizacji, jest raczej jednostkowy i mylący. Bardziej znaczące, w moim przekonaniu, są tu dość odmienne przykłady Filipin i Indonezji, w których to krajach jedne elementy zachodniej kultury popularnej są przyjmowane, a inne odrzucane.
Polacy kulturowo należą z jednej strony zdecydowanie do cywilizacji zachodniej i kultywują związki z nią, z drugiej zaś wykazują spory dystans do „nowinek” płynących z krajów bardziej zaawansowanych pod względem kultury masowej, bardziej dbają też o zachowanie tradycji kulturowych i wartości, z którymi czują się zżyci i które cenią. Oczywiście młodsze generacje wykazują większe otwarcie na świat i nowe wzory kultury, nowe zwyczaje i wartości; starsi są bardziej zachowawczy, ale ich wpływ na młodzież wciąż ma pewne znaczenie. Dziś, po latach izolacji kulturowej wynikających z rządów komunistycznych, Polacy mają pełny dostęp do obcych wzorów kulturowych. Mogą je skonfrontować z własnymi, przyjąć lub odrzucić, a także – co trzeba podkreślić, bowiem procesy dyfuzji zawsze oznaczają adaptację, nie proste zapożyczenie – dostosować do własnych potrzeb, dokonać, w ramach owej adaptacji, zmian i przekształceń. Poniżej postaram się ukazać, jak owe procesy przebiegają, jakie są przyczyny odrzucania bądź przyjmowania nowych wzorów kulturowych. Dobrym materiałem do takiej prezentacji będą trwałe zwyczaje, znane powszechnie wszystkim Polakom, i – atakujące je – zwyczaje nowe, pojawiające się w wyniku działania środków masowego przekazu, narzucane przez wszechobecną reklamę.
Rozważania na temat przyjmowania obcych wzorów kultury rozpocznę nieprzypadkowo od przemian postaci św. Mikołaja. Od pierwszych dni grudnia, a nawet jeszcze wcześniej (co stanowi obcy wpływ, gdyż w polskiej kulturze okres świąteczny, Gody, rozpoczynał się dopiero po zakończeniu adwentu), w miejscach publicznych, głównie większych polskich miast, choć obecnie także w mniejszych, a nawet na wsiach, pojawiają się akcenty świąteczne: choinki, dekoracje sklepów, eksponowanie zabawek i sugerujących prezenty opakowań – a nawet powszechnie słychać, nie tylko w supermarketach, ale też w różnych sklepach – kolędy i pastorałki, nierzadko w języku angielskim! W wielu miastach odbywają się targi bożonarodzeniowe, wszędzie pojawia się postać św. Mikołaja (zazwyczaj już w wersji świeckiej, o czym dalej), często w towarzystwie urodziwych aniołków płci żeńskiej, które rozdają skromne prezenty oraz obowiązkowo druki reklamowe. Coraz rzadziej słychać głosy krytyczne, przypominające, że czas adwentu to nie okazja do konsumpcyjnego rozpasania i zabawy, lecz okres refleksji, zadumy, oczekiwania na narodziny Zbawiciela.
Targi bożonarodzeniowe to oczywisty wpływ podobnych imprez organizowanych w zachodniej Europie od wielu lat, niektóre z nich mają tradycje średniowieczne. Polacy najlepiej znają bożonarodzeniowe targi organizowane w Niemczech niemal w każdym mieście. Ich oprawa przypomina o zbliżających się świętach, ale one same są świętem komercji i konsumpcji, religijne treści stanowią jedynie rodzaj pretekstu. Tak samo jest w Polsce. Jedyną różnicę stanowią serwowane podczas nich napoje: na zachodzie Europy jest to grzane markowe wino, u nas obrażający gardło słodki grzaniec.
Wróćmy jednak do św. Mikołaja, jednej z najbardziej ludycznych postaci europejskiej i amerykańskiej kultury. Zanim jednak taką postacią się stał, musiał się bardzo zmienić. Z szacownego biskupa w szatach liturgicznych, niosącego dary grzecznym dzieciom, przeistoczył się w… Zbyt długo byłoby wyliczać, kim jest dziś. Zabawniej będzie zacytować Annę Monicką, która napisała, kim prawdziwy św. Mikołaj nigdy nie był: „Nie był wielkim krasnoludem w czapce z pomponem i ledwie dopinającym się na brzuszysku tużurku. Nie przybył z dalekiej północy, chociaż Rovaniemi to dziś prawdziwa wylęgarnia mikołajów. Ba, nigdy nie jeździł sankami zaprzężonymi w renifery, z niejakim Rudolfem na czele (…) Jego agentami nigdy nie były elfy i generalnie nie miał żadnych agentów. Nie przeciskał się też przez komin, by podrzucić prezenty. Prawdziwy Mikołaj nie miał nic wspólnego z Laponią, a jego dzisiejszy wizerunek to jeden wielki marketingowy pic”.
Wiedzą o tym doskonale ludzie, którzy – jak ja – znają św. Mikołaja sprzed lat lekko licząc sześćdziesięciu/siedemdziesięciu – dobrotliwego starca w biskupich szatach jeżdżącego saniami (oj, bywały kiedyś piękne, śnieżne zimy!) po ulicach Krakowa 5 i 6 grudnia i rozdającego prezenty dzieciom z zamożniejszych rodzin. W uboższych to rodzice musieli pełnić jego rolę, podkładając śpiącym dzieciom pod poduszki skromne prezenty, często okraszone dla przestrogi ozdobnymi rózgami. Były to urocze czasy, choć niekiedy św. Mikołaja usiłował zastąpić uzurpator ze Wschodu, niejaki Dziadek Mróz. Na szczęście było tak jedynie podczas spotkań noworocznych urządzanych na przykład w zakładach pracy dla dzieci pracowników. Dziadek Mróz zniknął bezpowrotnie, niestety św. Mikołaja zastępuje dziś bardzo często importowany Santa Claus, czyli – jak piszą historycy – holenderski Sinterklaas, zaadaptowany przez Amerykanów, ale pod innym, ponoć łatwiejszym do wymówienia imieniem. Holendersko-amerykański pseudo-Mikołaj nie nosił już biskupich szat, a zamiast na białym koniu (czy w saniach) podróżował na pegazie. Nowy wygląd i życiorys dorobiła mu w 1931 r. Coca-Cola, przyjmując go za firmowy brand (markę towaru). Jego postać, trzeba przyznać bardzo sugestywna, była ponoć wzorowana na autentycznej postaci – emerytowanym sprzedawcy o nazwisku Lou Prentice. Została wykreowana na zlecenie koncernu przez artystę Haddona Sundbloma.
W polskiej kulturze św. Mikołaj to półlegendarny biskup z azjatyckiej Miry, żyjący w połowie IV wieku, wzór pobożności, dobroci i miłosierdzia. Był czczony od zarania naszego chrześcijaństwa jako patron m.in. flisaków, żeglarzy, więźniów i jeńców wojennych, literatów, uczonych, piwowarów, młynarzy oraz cnotliwych panien na wydaniu. Strzegł także ludzi przed wilkami. Dopiero pod koniec XVIII wieku pojawił się u nas, jako import z Niemiec, zwyczaj obdarowywania przez postać wyobrażającą owego świętego dobrze uczącej się młodzieży, a karanie rózgami leniwej. Symbolicznie tylko, bo prawdziwe razy czekały na nich w szkole. Zyskał sobie wielki prestiż, najpierw w miastach, później także we wsiach.
Taki św. Mikołaj pojawia się dziś w Polsce coraz rzadziej, zastąpiły go całe rzesze podróbek-mikołajów rodem z Coca-Coli. Ów „mikołaj” wygląda, jak możemy wyczytać w sarkastycznym artykule współczesnego publicysty, „niczym patron nieumiarkowanej konsumpcji”. I rzeczywiście, jest jej patronem i symbolem wszędzie tam, gdzie konsumpcja stała się stylem życia, gdzie ludzie aspirują – choćby i bezskutecznie – do radosnego pogrążania się w używaniu, czyli niemal na całym świecie. Czy zatem może zdumiewać światowa kariera tej osobliwej postaci, której dzieje to „multikulturowe poplątanie z pomieszaniem nie mające nic wspólnego z antycznym świętym”?
Dziś świat na swój komercyjny sposób czci coca-colowego Mikołaja, gdy prawdziwy św. Mikołaj usunięty został w cień, istnieje niejako poza popkulturą. Wyrugowanie św. Mikołaja to bez wątpienia wielki sukces reklamy. Bywa jednak przecież i tak, że najbardziej zmasowana reklama nie jest w stanie ulokować na rynku kultury produktu z pozoru bardzo atrakcyjnego, niepasującego lub pasującego w małym stopniu do panujących w danym społeczeństwie kulturowych wzorów. Przykładem może być spektakularna klapa beaujolais nouveau. „W pierwszych latach po upadku PRL – pisał znawca win i kultury wina Ludwik Lewin – beaujolais nouveau miało wielkie powodzenie. Wejście na rynek cienkusza było prawie świętem państwowym. Bo to wino miało być szczeblem drabiny, po której wracamy do Europy, i to tak skutecznie, że dekomunizacja jest już niepotrzebna. Szczebel jak szczebel, tylko drabina prowadziła donikąd”.
Młode wino z Francji pojawiło się w Polsce, oczywiście początkowo w dużych miastach, poprzedzone zręczną propagandą. Pisano o miejscu, skąd pochodzi, rozwodzono się nad sposobem jego produkcji i wreszcie nad walorami smakowymi. Nie bez powodu podkreślano modę na nie na całym świecie, co oczywiście było wielką przesadą.
Jest tylko początek artykułu. Całość jest do przeczytania w aktualnym numerze naszego miesięcznika „WPiS - Wiara, Patriotyzm i Sztuka”. Można go zakupić tutaj.
Trzeba przyznać, że lewackie media nad Wisłą, czyli media, które same nazwały się „głównego nurtu”, podczas pontyfikatu polskiego papieża Jana Pawła II trzymały w sprawach papieskich języki, pióra i kamery na wodzy. Póki Ojciec Święty żył, naprawdę rzadko zdarzał się jakiś napad na naszego Wielkiego Rodaka ze strony Jego ziomków, obojętnie jakiej byli orientacji (teraz, co innego – używają sobie po chamsku). W Niemczech natomiast niezbyt respektują swojego rodaka na tronie Piotrowym i to jeszcze za życia Benedykta XVI. I tam nie obywa się bez chamstwa, które w temacie papieskim jest jakby uprawnione. Dotyczy to nawet tak zdawałoby się szacownych i kulturalnych redakcji, jak np. „Die Welt”. Nie wiem czemu w Polsce określa się ten dziennik jako konserwatywno-prawicowy. Tym bardziej, że redakcja sama pisze o sobie: „liberalno-kosmopolityczna”.
więcej
Copyright © Biały Kruk. Wszelkie prawa zastrzeżone. Wszelkie materiały, informacje, pliki, zdjęcia itp. dostępne w serwisie chronione są prawami autorskimi i nie mogą być kopiowane, publikowane i rozprowadzane w żadnej formie.
Cytaty możliwe są jedynie pod warunkiem podania źródła.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych.