Zamknij X W ramach naszego serwisu stosujemy pliki cookies. Korzystanie ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane
w Państwa urządzeniu końcowym. Więcej szczegółów w naszej "Polityce Cookies".

Gnojewo to alegoria współczesnej mentalności

Aktualności

18.10.2016 13:07

Scena z przyjęcia, wydanego na cześć starszej pani. Od lewej Anna Szymańczyk (Córka Illa), Małgorzata Niemirska (Pani Ill), Henryk Niebudek (Burmistrz), Adam Ferency (Alfred Ill), Halina Łabonarska (Klara Zachanassian), Łukasz Lewandowski (Nauczyciel), Robert T. Majewski (Lekarz) i Tomasz Budyta. Fot. Katarzyna Chmura-Cegiełkowska Scena z przyjęcia, wydanego na cześć starszej pani. Od lewej Anna Szymańczyk (Córka Illa), Małgorzata Niemirska (Pani Ill), Henryk Niebudek (Burmistrz), Adam Ferency (Alfred Ill), Halina Łabonarska (Klara Zachanassian), Łukasz Lewandowski (Nauczyciel), Robert T. Majewski (Lekarz) i Tomasz Budyta. Fot. Katarzyna Chmura-Cegiełkowska

Rozważania po spektaklu „Wizyta starszej pani”

Jolanta Sosnowska

Cała Warszawa oblepiona jest plakatami z Haliną Łabonarską dzierżącą w rękach kosę. Aktorka ubrana jest w żółtą, obcisłą skórzaną kurtkę, jej dłonie zaciskają się na poszarpanym drewnianym drzewcu, czoło przecina ostrze, na twarzy błądzi zagadkowy, raczej złowieszczy uśmiech. Plakat przypomina kobiecą postać ze słynnego obrazu Jacka Malczewskiego „Śmierć”. Tak obwieszczony jest spektakl w stołecznym Teatrze Dramatycznym pt. „Wizyta starszej pani”, jakże często w całym świecie wystawianej, a także ekranizowanej sztuki szwajcarskiego dramatopisarza Friedricha Dürrenmatta, w której Halina Łabonarska gra główną, tytułową rolę.

Światowa prapremiera tej tragikomedii w trzech aktach odbyła się akurat przed 60 laty – w teatrze Schauspielhaus w Zurychu; autor sztuki skończył wtedy 35 lat. Nie przypuszczał, że dzieło to otworzy przed nim drogę do międzynarodowej sławy i zapewni materialny dobrobyt, bowiem do tej pory nie wiodło mu się najlepiej. Dokładnie dwa lata później „Wizyta starszej pani” trafiła na polskie sceny. Naszą prapremierę w styczniu 1958 r. wyreżyserował Kazimierz Dejmek w łódzkim Teatrze Nowym. W marcu tego samego roku wystawiono ją aż w trzech innych świątyniach Melpomeny – krakowskim Teatrze im. Juliusza Słowackiego, warszawskim Teatrze Dramatycznym i poznańskim Teatrze Polskim. Wszędzie święciła triumfy wzbudzając grozę, zachwyt i śmiech, a także skłaniając do głębokich refleksji na aktualną kondycją moralną społeczeństwa. Zmieniają się mody, konwencje i trendy społecznych zachowań, ale cyniczne przekonanie głównej bohaterki, że wszystko można kupić, nawet zgodę na ludzką śmierć, że istnieje tylko kwestia ceny oraz czasu, nadal pozostaje aktualne i nie rozmija się z prawdą. Szczególnie boleśnie aktualna wydaje się tragikomedia Dürrenmatta w czasach dzisiejszych, tak brutalnie naznaczonych dekadencją, nihilizmem i materializmem. I już nie wiadomo czy bardziej śmiać się, czy jednak gorzko płakać… Namnożyło się bowiem w świecie tych Klar Zachanassian – nieprzyzwoicie bogatych, cynicznych, zepsutych i żądnych zemsty kobiet, święcie wierzących tylko w jedno, że światem rządzi pieniądz.

Autor „Wizyty starszej pani” sam zalecał: ponieważ jest to „sztuka okrutna”, to „właśnie dlatego nie wolno jej grać w sposób okrutny”. Rzadko dziś w naszych teatrach zważa się na didaskalia, rzadko respektuje się pierwotny zamysł twórcy dramatu. Powodowani pychą reżyserzy (pokora jest dzisiaj słowem obcym, cnotą kompletnie wychodzącą z użycia), którzy chcą być większymi twórcami od dramatopisarzy, najczęściej sami adiustują i kroją według swego uznania dzieła nieżyjących już, nie mogących się bronić mistrzów. Tworzą adaptacje jakoby bardziej lekkostrawne dla współczesnego przeciętnego, smartfonowego widza, który rzeczywiście, trzeba to przyznać, ma ogromne braki intelektualne i niemal w ogóle nie czyta książek. Nawet wystawiając dzisiaj sztukę sprzed 60 lat – a co mówić o Sofoklesie, Szekspirze czy Mickiewiczu… – trzeba sięgać po motywy, skojarzenia i gadżety współczesne. Panuje błędne przekonanie wśród teatralnych demiurgów, że publiczność zgłupiała już tak bardzo, że sztuki granej w kostiumach i pięknych teatralnych dekoracjach nie zrozumie, nie dostrzeże analogii do czasów współczesnych, nie rozpozna prawd absolutnych czy uniwersalnych. Sprawy, którym Dürrenmatt poświęca swój dramat – chciwość, żądza zemsty, wymierzanie sprawiedliwości na własny rachunek, demoniczna chęć panowania nad innymi, manipulowanie społecznościami dla osiągnięcia własnych celów, są stare jak świat.

Klara Wäscher, zwana niegdyś swojsko Klarcią, powraca po 45 latach do prowincjonalnego Güllen, kompletnie zubożałego miasteczka, jako 62-letnia miliarderka Claire Zachanassian. Ma za sobą wiele ważkich w konsekwencje przeżyć i wydarzeń lat młodości – dziewczęce romansowanie z Alfredem Illem w Güllen, w Konradowym Lasku i miejscowej stodole, które zaowocowało ciążą w wieku 17 lat, następnie odtrącenie przez ukochanego, proces o ustalenie ojcostwa przegrany z powodu udziału przekupionych świadków, śmierć dziecka, prostytucję w hamburskiej dzielnicy St. Pauli, małżeństwo z milionerem, który dorobił się majątku na ropie naftowej, a także siedem kolejnych małżeństw, które służyły pomnażaniu fortuny. Pokiereszowanie przez los Klary Zachanassian symbolizują niejako protezy – lewej nogi i prawej ręki. W akcie III powiada „Świat zrobił ze mnie dziwkę, teraz ja zrobię z niego burdel” i rzeczywiście konsekwentnie zmierza do obranego celu. Podstarzała miliarderka wraca do Güllen i tu kreuje swój własny życiowy spektakl, pisze scenariusz wedle własnego pomysłu i rozdziela tragiczne role do zagrania. Chce ofiarować miasteczku miliard – połowa tej kwoty ma być na cele wspólne, a druga połowa do podziału na mieszkańców. Stawia im wszak jeden warunek – mają zamordować jej dawnego kochanka Alfreda Illa (gra go Adam Ferency). Za oszałamiającą kwotę Klara chce po latach kupić zemstę na lokalnej, zubożałej społeczności. Wiodący nędzne, bezbarwne życie mieszkańcy Güllen nie wiedzą jeszcze, że pierwszy akt tej zemsty już się dokonał, bo ich miasteczko już dawno zostało przez nią wykupione i to ona doprowadziła je do ruiny.

W orszaku, który towarzyszy Klarze w podróży do znienawidzonej krainy młodości są różne dziwne indywidua m.in. skorumpowany prawnik Boby (Władysław Kowalski), ostatni trzej mężowie (wszystkich ich gra Mariusz Drężek) oraz dwaj fałszywi świadkowie – Koby i Loby. Ci ostatni przed laty zeznali przeciwko niej w procesie o ojcostwo, za co potem kazała ich oślepić i wykastrować; obie postaci ociemniałych eunuchów gra w niezwykle przejmujący sposób jako jedną postać (dwukrotnie wypowiada tę samą kwestię) Mariusz Wojciechowski. To jemu spośród wszystkich krzywdzonych samosądem przez miliarderkę współczujemy w tym przedstawieniu najbardziej. Cała ta dziwaczna czereda jest od niej totalnie zależna, jej podporządkowana, zdana na jej łaskę i niełaskę.

Klara Zachanassian w wykonaniu Haliny Łabonarskiej nie jest typową starszą panią znaną dotychczas ze sceny. Nie nosi okularów, koronek, nobliwego kapelusza ani długiej spódnicy. Nie podpiera się laską, nie ma włosów upiętych w kok. Modnie uczesana, ubrana w błyszczący, srebrny kostium ze spodniami i srebrne buty na wysokich obcasach wychodzi żwawo (bo ma superprotezy najnowszej generacji) z ekspresowego pociągu, który zatrzymała w Güllen przy użyciu hamulca bezpieczeństwa, bez obawy o konsekwencje – wszak ludzie tak bogaci mają inne prawa. Albo raczej prawa ich nie obowiązują. Ma wygląd i figurę modelki. Uosabia świat ludzi obracających niewyobrażalnie wielkimi pieniędzmi, a także świat współczesnych celebrytów (znanych z tego, że są znani) traktujących śluby i rozwody jak pijarowe zagrywki służące autopromocji i rozgłosowi.

Halina Łabonarska tworzy Klarę Zachanassian na podobieństwo panującej nad tłumem celebrytki zachwycającej stylizacją ubioru i fryzury, wzbudzającej podziw podszyty zawiścią. Zawiść to siła napędowa. Kto patrzy na miliarderkę, chciałby jej dorównać – nosić lepsze ubrania i buty, palić droższe papierosy, pić droższy alkohol, mieć wreszcie „coś” z tego życia. Choć początkowo mieszkańcy miasteczka stają murem za Alfredem, dziś sklepikarzem mającym w przyszłości zostać burmistrzem, choć oburzają się na propozycję Zachanassian, to w miarę upływu czasu zaczynają się wahać i przewartościowywać swój światopogląd. Wreszcie odchodzą całkowicie od wartości opartych na Dekalogu – nawet jeśli nie używają tego określenia – zanurzając się w bagno antywartości zimnej i wystylizowanej starszej pani. Zaczynają żyć na kredyt, zaopatrując się we wszelakie dobra a konto pięciuset milionów do podziału. Nawet miejscowy nauczyciel, który najdłużej ma skrupuły, w końcu ustępuje. Alfred początkowo nie dowierza, że wszyscy mogą go zdradzić, potem jest zdumiony, boi się i chce uciekać z miasteczka, wreszcie dosyć beznamiętnie poddaje się losowi. Adam Ferency gra tak tę postać, że nawet przez chwilę jego bohaterowi nie współczujemy. Patrzymy na niego jak na zdjęcia ofiar przemocy, od których kipią telewizje i internet.

 

 Jest to tylko początek artykułu. Całość jest do przeczytania w aktualnym numerze naszego miesięcznika “WPiS – Wiara, Patriotyzm i Sztuka”. Można go zakupić tutaj.

→ Opcje wyszukiwania Drukuj stronę WPiS 04/2024 - okładka Zamów prenumeratę Egzemplarz okazowy

Zapisz się do newslettera

Facebook
  • Blogpress
  • Polsko-Polonijna Gazeta Internetowa KWORUM
  • Niezależna Gazeta Obywatelska w Opolu
  • Solidarni 2010
  • Razem tv
  • Konserwatyzm.pl
  • Niepoprawne Radio PL
  • Afery PO
  • Towarzystwo Patriotyczne
  • Prawica.com.pl
  • Solidarność Walcząca Mazowsze
  • Liga Obrony Suwerenności
  • Ewa Stankiewicz

Komentarze

Domniemanie jako metoda manipulacji

Trzeba przyznać, że lewackie media nad Wisłą, czyli media, które same nazwały się „głównego nurtu”, podczas pontyfikatu polskiego papieża Jana Pawła II trzymały w sprawach papieskich języki, pióra i kamery na wodzy. Póki Ojciec Święty żył, naprawdę rzadko zdarzał się jakiś napad na naszego Wielkiego Rodaka ze strony Jego ziomków, obojętnie jakiej byli orientacji (teraz, co innego – używają sobie po chamsku). W Niemczech natomiast niezbyt respektują swojego rodaka na tronie Piotrowym i to jeszcze za życia Benedykta XVI. I tam nie obywa się bez chamstwa, które w temacie papieskim jest jakby uprawnione. Dotyczy to nawet tak zdawałoby się szacownych i kulturalnych redakcji, jak np. „Die Welt”. Nie wiem czemu w Polsce określa się ten dziennik jako konserwatywno-prawicowy. Tym bardziej, że redakcja sama pisze o sobie: „liberalno-kosmopolityczna”.
więcej

Copyright © Biały Kruk Copyright © Biały Kruk. Wszelkie prawa zastrzeżone. Wszelkie materiały, informacje, pliki, zdjęcia itp. dostępne w serwisie chronione są prawami autorskimi i nie mogą być kopiowane, publikowane i rozprowadzane w żadnej formie.
Cytaty możliwe są jedynie pod warunkiem podania źródła.

MKiDN
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych.

Archiwum