Zamknij X W ramach naszego serwisu stosujemy pliki cookies. Korzystanie ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane
w Państwa urządzeniu końcowym. Więcej szczegółów w naszej "Polityce Cookies".

Dobrodzieje i złodzieje

Aktualności

29.09.2021 10:23

 

Unijny „folwark zwierzęcy”. Rys. Ewa Barańska-Jamrozik

 

 

 

Unijny „folwark zwierzęcy”. Rys. Ewa Barańska-Jamrozik

 

 

 

Obłudnicy, umiecie rozpoznawać wygląd ziemi i nieba,
a jakże chwili obecnej nie rozpoznajecie?

Leszek Sosnowski

 

 

To była bogata miejscowość, pięknie położona wśród zielonych wzgórz (Góry Dynarskie). Przez wieki wydobywano tu złoto, a także ołów i cynk. Głównym surowcem naturalnym stanowiącym o zamożności okolicy było jednak srebro – stąd nazwa: Srebrenica. W 1991 r. mieszkało tam prawie 40 tys. osób, z czego 73 proc. stanowili muzułmanie; dziś można się doliczyć zaledwie 4,5 tys. mieszkańców. Więcej w tej enklawie ruin i pustkowia niż ludzi. To skutek tragicznej wojny domowej z lat 1992–1995. Srebrenica znalazła się wówczas w strefie bezpieczeństwa ONZ – nic gorszego nie mogło jej spotkać. Organizacja ta, z którą kiedyś świat wiązał takie nadzieje, już wówczas nastawiona była bardziej na wojnę światopoglądową (w interesie wszelkiego lewactwa) niż na akcję w wojnie prawdziwej. Miasta i ludności miały bronić nowocześnie wyglądające oddziały holenderskie.
Z powodu zdecydowanie muzułmańskiego charakteru Srebrenicy została ona wybrana jako jeden z głównych celów ataku przez paramilitarne oddziały Serbów bośniackich, którzy otoczyli ją ze wszystkich stron. Dzielni wojacy holenderscy w błękitnych hełmach ONZ nie zamierzali nikogo bronić. Poddali się bez jednego wystrzału, pozwolili jeszcze wziąć 30 spośród nich jako zakładników, co później bardzo utrudniło negocjacje z agresorem. Skutki są znane, określono je mianem największego ludobójstwa w Europie po II wojnie światowej. Między 12 a 16 lipca 1995 r. w Srebrenicy i jej okolicy wymordowano ok. 8,5 tys. muzułmańskich mężczyzn i chłopców.
Wydarzenie to tak samo wstrząsnęło tak zwanym światem jak i tyle innych niesprawiedliwości i niegodziwości – praktycznie wcale. Tylko media miały fantastyczny żer. Największe i autentyczne poruszenie było w Austrii, gdyż wojna toczyła się blisko jej granicy. Poza tym ta niewielka, choć bardzo bogata republika cały czas wykazuje paternalistyczny stosunek do byłych południowych (słowiańskich) terenów habsburskiej monarchii. Zorganizowano tam więc przy pomocy wielkiej kampanii medialnej, ale także Kościoła katolickiego, pomoc dla uciekinierów z terenów wojny. Samo państwo nie za wiele się wysilało; zachęcano Austriaków przede wszystkim do przyjmowania uchodźców prywatnie we własnych domach.
Dramatyczne reportaże we wszystkich możliwych publikatorach oraz apele biskupów podziałały, wzbudziły współczucie w wielu chrześcijańskich duszach. Tysiące katolików trochę lepiej uposażonych (bo na pewno nie najbogatsi) otworzyło swe domy dla Bośniaków, de facto samych muzułmanów. Przyjaźniłem się z jedną z takich litościwych rodzin; ona zaangażowana działaczka katolicka, on wzięty menadżer gospodarczy o zdecydowanym chrześcijańskim widzeniu świata, dwóch małych synów wychowywanych według zasad naszej wiary. Mieli obszerny dom z dużym podworcem. Przyjęli młode małżeństwo z małym dzieckiem, które o wojnie opowiadało straszne rzeczy. Mówili tylko po bośniacku, więc moi niemiecko – i angielskojęzyczni przyjaciele mieli spory kłopot z ich zrozumieniem. Przybysze dostali do dyspozycji pięknie wyposażone dwa obszerne pokoje, łazienkę, dostęp do wszystkiego w domu z lodówką (zapełnioną) i pralką na czele, poruszali się swobodnie po całym obejściu. Wielka kuchnia miała być wspólnie użytkowana.
Przez pierwszych kilka tygodni trwało zupełnie zrozumiałe uniesienie wywołane wzniosłością dobrodziejskiego czynu chrześcijańskiego, i to w stosunku do innowierców. Nastrój ten wspomagany był niesłabnącym dramatyzmem telewizyjnych reportaży z Bośni. Uciekinierzy dość szybko nauczyli się kilkudziesięciu podstawowych zwrotów po niemiecku – i na tym poprzestali. Austriacy doszli do rozumienia kilkudziesięciu słów z języka swoich gości.
Od początku duże zdziwienie gospodarzy i ich przyjaciół budziła młoda matka: paliła papierosy jak smok. A ponoć islam zabrania palić. No, ale cóż, wyznawcy każdej religii mają swoje małe grzechy… Oboje gospodarze nie palili wcale, ale mimo to czuli się w obowiązku kupować papierosy młodej muzułmance. Trzeba zaznaczyć, że państwo austriackie wówczas nie wpuszczało nikogo obcego na dziko. Każda rodzina, która przyjmowała uciekinierów, zobowiązywała się na piśmie do zapewnienia im, co najmniej przez 3 lata, mieszkania, wyżywienia, stosownego szkolenia zawodowego, znalezienia pracy itp. Oczywiście nie wolno było w najmniejszy choćby sposób przeszkadzać im w ich praktykach religijnych.
Małe dziecko przybyszów od początku darło się niemiłosiernie na cały dom; bośniackiej mamie jednak to nie przeszkadzało, w ogóle nie reagowała. Gospodarzom owszem, ale milczeli, bo rozumieli prawa gościnności i odmienność sposobów wychowawczych. Multi-kulti wkraczało właśnie w europejskie życie.
Gospodarz zgodnie ze zobowiązaniem wobec swego państwa rozpoczął poszukiwania pracy dla młodego uciekiniera z Bośni i po kilku tygodniach ją znalazł. Przybysz jednak już po paru dniach z niej zrezygnował, bo uznał, że mu za mało płacą. Nie płacono faktycznie wiele, bo mężczyzna, jak się okazało, niewiele umiał, no i nie znał języka. A poza tym wikt i opierunek miała cała rodzina przecież za darmo. Bośniak ewidentnie odreagowywał wojnę i często wylegiwał się w łóżku do południa. Młoda matka z dzieckiem na ręku schodziła z piętra do kuchni około godziny 10, co całkowicie burzyło rytm dnia gospodarzy, ludzi pracowitych, którzy witali dzień ze wschodem słońca.
Małżeństwo przybyszów nie czuło się zobowiązane pomagać gospodarzom w jakichkolwiek pracach domowych. W ogóle szybko się oswoili i zaczęli zachowywać się tak, jakby wszystko im się należało. Dlaczego? No, przecież gwarantowano im jeszcze przed wyjazdem z ojczyzny, że w Austrii wszystko będą mieli zapewnione, bo są uchodźcami. Można było odnieść wrażenie, iż winni ich exodusowi są gospodarze. Ci ostatni sprawiali czasami wrażenie służby u muzułmańskiej familii. Początkowo wszystko szło na karb odrębności kultur i obyczajów.
Gospodarz podjął kolejną próbę znalezienia pracy dla bośniackiego muzułmanina. Skutecznie. Tym razem jednak okazało się, że do roboty jest za daleko. Sytuacja się powtarzała, miesiące mijały, a młodemu Bośniakowi zawsze coś nie pasowało. Taki leniwy jednak nie był, bo okazało się niebawem, że jego żona ponownie jest w ciąży.
Mniej więcej po dwóch, trzech tygodniach zaczęli pojawiać się pierwsi znajomi uciekinierów, może i ich krewniacy, w każdym razie w domu gospodarzy zjawiało się coraz więcej obcych ludzi. Zachowywali się każdorazowo bardzo głośno, siedzieli do późna w nocy. Jeśli pogoda dopisywała, biwakowali na podworcu. Nie wyglądało na to, by następnego ranka mieli spieszyć się do pracy. Łatwo się było domyślić, że egzystują wszyscy podobnie: na koszt austriackich rodzin oraz za przysługujące im z czasem liczne zasiłki socjalne.
Takie obyczaje, taka kultura, inna psychika. To ludzie sfrustrowani, którzy dużo wycierpieli, stracili dachy nad głową – gospodarze długo okazywali zrozumienie. Młody Bośniak nawet chętnie się integrował, ale – najlepiej w gasthausie. Tym sposobem przejmował jeden z elementów obyczajowości austriackiej. Zastanawiające było tylko jedno: wszak był muzułmaninem, a islam surowo potępia picie alkoholu, nawet piwa. Nie przesiadywał w gasthausie sam, lecz w gronie podobnych mu imigrantów, którzy do Austrii ściągnęli już wcześniej i których rzeka dopływała wciąż do naddunajskiej republiki.
Bomba z ukrywanym niezadowoleniem i coraz większym poirytowaniem wybuchła, gdy duże grono muzułmańskiej braci urządziło w podworcu, na oczach dzieci gospodarzy, rytualny ubój barana. Miłosierni małżonkowie zaczęli od czasu do czasu rzucać sobie kąśliwe uwagi, kto pierwszy z nich wystąpił z pomysłem odstąpienia rodzinnego domu kompletnie obcym ludziom.
Nie będę tu więcej opisywał wszystkich perypetii ani moich austriackich przyjaciół, ani tych, którzy zostali doświadczeni jeszcze gorzej niż oni. Powiem tylko tyle, że nie kto inny jak ich własne państwo wyegzekwowało od nich co do joty zobowiązania wobec uchodźców. Aby pozbyć się w końcu Bośniaków z własnego domu, musieli znaleźć im na swój koszt inne lokum i nakłonić do przeprowadzki; podejść było kilka, ponieważ bośniaccy goście nie od razu zaakceptowali propozycje mieszkaniowe, wymagania mieli niemałe. Ofiarna rodzina chrześcijańska zrozumiała natomiast, że litość nie jest żadnym rozwiązaniem w przypadku uciekinierów, a miłość bliźniego musi się kończyć w momencie, gdy ten włazi ci na głowę i rozwala twoje ognisko domowe.

1.
Tak było przeszło ćwierć wieku temu, jak jest dziś – wiemy doskonale. Jest tylko gorzej. W Polsce, gdy prawicowy rząd zdecydował się postawić tamę fali uchodźców, wydawało się, że nasz kraj uniknie tego typu konfliktów. Nie mógł jednak taki stan rzeczy trwać wiecznie, kiedyś spokój musiał zostać zburzony, ponieważ obecnie imigranci nie są de facto uchodźcami, przynajmniej w olbrzymiej większości, ani tym bardziej spontanicznymi uciekinierami jak Bośniacy ze Srebrenicy. Stali się żywymi narzędziami w rękach polityków oraz mafiosów. Ci pierwsi zaczęli uprawiać przy ich pomocy Willkommenspolitik. Politykom zachodnim, szczególnie niemieckim, wbrew tyradom o własnej wspaniałomyślności i szlachetności, chodziło w gruncie rzeczy tylko i wyłącznie o uzupełnienie zasobów ludzkich w ich krajach, zwłaszcza na rynku pracy.
Kanclerz Merkel zapytała w styczniu 2016 r. w czasie dość nerwowej – po brutalnych incydentach z uchodźcami w sylwestrową noc pod katedrą w Kolonii – debaty w Bundestagu, czy szanowni parlamentarzyści zdają sobie sprawę z tego, że w Bundesrepublice w 2030 r. brakować będzie co najmniej 15 mln osób na rynku pracy? Wszyscy zamilkli, debata na ten temat się skończyła. Stało się jasne, o co chodzi w tej Willkommenspolitik. Wilk nie zamienił się w owcę, tylko ubrał się w jej skórę. Na początku XXI wieku nie dało się już robić łapanek na ulicach Warszawy i tylu innych miast Generalnej Guberni. Trzeba było szukać zupełnie nowych sposobów uzupełniania siły roboczej.
Pół roku później, 1 sierpnia 2016 r., Angela Merkel potwierdziła aktualną niemiecką koncepcję ekonomiczno-demograficzną zdecydowanymi słowami: „Powiem całkiem wprost: Niemcy są silnym krajem. Motyw, według którego przeprowadzamy te rzeczy [czyli prowokowanie fali uchodźców], musi być następujący: tyle już dokonaliśmy – damy radę i tym razem! Damy radę, a tam gdzie na naszej drodze stanie jakaś przeszkoda, musi ona zostać pokonana, nad tym musimy wspólnie pracować”. Podchwyciły to z wielkim aplauzem wszystkie niemieckie media, nawet na murach wypisywano „Wir schaffen das!” (damy radę!).
Willkommenspolitik okazała się bardzo na rękę mafii, która zyskała sposobność zaspokojenia zapotrzebowania Niemiec i paru innych krajów na siłę roboczą. Wydawać by się mogło, że nikt nie mógłby lepiej przemycać ludzi niż włoska ‘ndrangheta lub camorra. A jednak. Teraz to domena mafii nigeryjskiej oraz chińskiej. Te organizacje nie chciały toczyć wojny z miejscowymi gangsterami i bardzo elegancko wykupiły (za gotówkę oczywiście) od sycylijskiej Cosa Nostry prawo do prowadzenia operacji z imigrantami na wyspie. Sprawę ujawniło już w 2017 r. Centrum Badań nad Handlem Ludźmi Uniwersytetu w Cambridge – takie instytucje są potrzebne w XXI wieku! A mogłoby się wydawać, że niewolnictwo jest już pojęciem tylko historycznym…
Handlem żywym towarem zajmują się także gangi przemytników rosyjskich, ukraińskich czy gruzińskich. Od paru lat narasta zjawisko transportowania uchodźców… luksusowymi jachtami, przeważnie pod banderą amerykańską (fałszywą). Podobno za taki transport przemytnicy biorą, uwaga!, po 10 tys. euro od „łebka”; w końcu przejażdżka luksusowym jachtem mało kosztować nie może… A „łebków” zabierają jednorazowo ok. 70. Takich rejsów odbywa się mniej więcej 5 tys. rocznie. Przedstawiciele „handlowi” mafii przedostają się swobodnie do każdego kraju zmieszani z uchodźcami. Przestępcy ci są dobrze wyszkoleni nie tylko w posługiwaniu się bronią; znają języki obce, prawa imigranckie obowiązujące w danym kraju (na pewno w Polsce też), trendy handlowe, ceny za niewolników, przepraszam, uchodźców.
Mafia zarabia nie tylko na przemycie ludzi, ale także na świadczeniu usług w ośrodkach dla uchodźców. Tam doi się państwo, bo obozy imigranckie są przecież finansowane z podatków. Niedawno policja włoska zdemaskowała taki gangsterski obóz w Sant’Anna Cara; działał pod przykrywką lokalnej katolickiej organizacji charytatywnej. Udało się tam aresztować w sumie 68 osób, w tym miejscowego księdza i szefa stowarzyszenia o jakże nabożnej nazwie Misericordia. Oficjalnie przyjmuje się, summa summarum, że handel i obsługa uchodźców przynosi mafii ok. 500 miliardów euro. Rocznie!

2.
Kiedyś spokój na polskich granicach musiał zostać zburzony, bo nie mamy granic z samymi tylko przyjaciółmi. A w zasadzie takiej przyjacielskiej granicy nie mamy wcale. Po każdej stronie mniej lub bardziej ukryci przeciwnicy, wrogowie, a nawet zazdrośnicy (np. o sukces gospodarczy – to najbardziej irytuje Niemców). Zaatakowano nas na najbardziej niepewnym dziś odcinku, na granicy z Białorusią, a więc tam, gdzie przez wieki całe żadnej granicy nie było; była to część środkowej Rzeczypospolitej. Skoro nie udawało się wedrzeć do naszego kraju z uchodźcami ani poprzez Willkommenspolitik, ani poprzez przemyt, spróbowano nowego sposobu: wepchania uchodźców do Polski siłą. Siłą zewnętrzną i wewnętrzną.
Siła zewnętrzna dostarczyła żywy towar z dalekich krajów całkiem komfortowo, samolotami, a dalej autokarami, i to pod same nasze szlabany graniczne. Setki tysięcy innych imigrantów musiały się dotychczas przebijać na pontonach wśród spienionych fal morskich albo pieszo w skwar lub ulewę – i tak całymi miesiącami. Ci udający się do nas via Białoruś mieli zapewnioną podróż błyskawiczną, dostatnią i należy przypuszczać gratisową, wcześniej przez kogoś opłaconą. To nawet bardziej luksusowo niż eleganckim jachtem, bo w samolocie nie da się upchać ludzi tak jak na łodziach.

 

 

Jest tylko początek artykułu. Całość jest do przeczytania w aktualnym numerze naszego miesięcznika „WPiS - Wiara, Patriotyzm i Sztuka”. Można go zakupić  tutaj.


→ Opcje wyszukiwania Drukuj stronę WPiS 04/2024 - okładka Zamów prenumeratę Egzemplarz okazowy

Zapisz się do newslettera

Facebook
  • Blogpress
  • Polsko-Polonijna Gazeta Internetowa KWORUM
  • Niezależna Gazeta Obywatelska w Opolu
  • Solidarni 2010
  • Razem tv
  • Konserwatyzm.pl
  • Niepoprawne Radio PL
  • Afery PO
  • Towarzystwo Patriotyczne
  • Prawica.com.pl
  • Solidarność Walcząca Mazowsze
  • Liga Obrony Suwerenności
  • Ewa Stankiewicz

Komentarze

Domniemanie jako metoda manipulacji

Trzeba przyznać, że lewackie media nad Wisłą, czyli media, które same nazwały się „głównego nurtu”, podczas pontyfikatu polskiego papieża Jana Pawła II trzymały w sprawach papieskich języki, pióra i kamery na wodzy. Póki Ojciec Święty żył, naprawdę rzadko zdarzał się jakiś napad na naszego Wielkiego Rodaka ze strony Jego ziomków, obojętnie jakiej byli orientacji (teraz, co innego – używają sobie po chamsku). W Niemczech natomiast niezbyt respektują swojego rodaka na tronie Piotrowym i to jeszcze za życia Benedykta XVI. I tam nie obywa się bez chamstwa, które w temacie papieskim jest jakby uprawnione. Dotyczy to nawet tak zdawałoby się szacownych i kulturalnych redakcji, jak np. „Die Welt”. Nie wiem czemu w Polsce określa się ten dziennik jako konserwatywno-prawicowy. Tym bardziej, że redakcja sama pisze o sobie: „liberalno-kosmopolityczna”.
więcej

Copyright © Biały Kruk Copyright © Biały Kruk. Wszelkie prawa zastrzeżone. Wszelkie materiały, informacje, pliki, zdjęcia itp. dostępne w serwisie chronione są prawami autorskimi i nie mogą być kopiowane, publikowane i rozprowadzane w żadnej formie.
Cytaty możliwe są jedynie pod warunkiem podania źródła.

MKiDN
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych.

Archiwum