Obywatele coraz częściej buntują się przeciw państwu i jego decyzjom. Na zdjęciu grudniowy protest tzw. żółtych kamizelek przeciwko wzrostowi cen paliwa. Fot. PAP/EPA
Prof. Michał Wojciechowski
Współczesne państwa europejskie odpowiadają mniej lub bardziej modelowi tak zwanego państwa opiekuńczego. Polega on na tym, że władze państwowe zapewniają czy próbują zapewnić obywatelom maksimum świadczeń społecznych w postaci emerytur, ubezpieczeń, zasiłków, edukacji, opieki zdrowotnej, a przez prawodawstwo zabezpieczyć ich przed rozmaitymi problemami. Dla odróżnienia, „państwo minimum” ogranicza się do spraw bezpieczeństwa, czyli wojska, policji oraz wymiaru sprawiedliwości, jak też podstawowej administracji i infrastruktury. Pozostałe sfery zostawia trosce samych obywateli, samorządom i przedsiębiorczości prywatnej.
Obywatele wobec obietnicy świadczeń wybierają system państwa opiekuńczego. Jego przeciwnikami są jedynie w obecnych warunkach stosunkowo mniej liczne środowiska wolnościowe i konserwatywne. W ich argumentacji na czoło wysuwają się kwestie ekonomiczne: państwo opiekuńcze jest kosztowne, gdyż rozmaite świadczenia zmuszają do wysokiego opodatkowania, co krępuje inicjatywę jednostek i hamuje wzrost gospodarczy. Ponadto państwo opiekuńcze zajmując się mnogimi sferami życia jest też państwem przeregulowanym i zbiurokratyzowanym. Jedno i drugie jest w ostatecznym rachunku niekorzystne dla obywateli.
Warto zwrócić uwagę, że takie funkcjonowanie państw europejskich ma nie tylko ujemne konsekwencje gospodarcze. Ma też, wbrew deklaracjom, bardzo poważne złe skutki społeczne tak w sferze ładu politycznego, jak i w sferze rodziny, życia umysłowego oraz moralności. Można je wręcz uznać za podstawową przyczynę obecnego rozkładu cywilizacji europejskiej.
Rozkład polityczny
Obywatele, żeby uzyskać od państwa pomoc i opiekę, muszą mu oddać znaczną część swoich środków i swoich zadań. Wzmacnia to państwo, a osłabia jednostki, choćby towarzyszyły temu zapewnienia o zagwarantowaniu praw człowieka. Państwo rękami funkcjonariuszy może i robi więcej, ale obywatele mniej robią i mniej mogą, skrępowani mrowiem przepisów i pustką w kieszeni. Ich główny obowiązek to finansowanie państwa. Zresztą wolą robić mniej, a państwo opiekuńcze popierają między innymi dlatego, że (pozornie) mniej od nich wymaga. Oznacza to zanik poczucia republikańskiego, w którym państwo jest „rzeczpospolitą”, czyli rzeczą wspólną (res publica po łacinie).
Ten sam mechanizm pojawia się w innych społecznościach. Obywatele mniej niż trzeba interesują się samorządami – po to je wybierają i opłacają, żeby mieć z głowy. Poza hobbystami nie działają społecznie – istniejące organizacje pozarządowe zrobią to za nich (a te organizacje, z braku oddolnego poparcia, często egzystują na garnuszku państwowym). W Kościele też widzimy coś podobnego, gdyż bierna masa wiernych uważa, że można oddać zadania i obowiązki w tej dziedzinie pracownikom kadrowym: księżom i katechetom.
W rezultacie, mimo zapewnień o demokracji, „lud” wcale nie rządzi i mało się o to troszczy. Wybierani co pewien czas przedstawiciele narodu kierują się zdaniem swoich partii i ich szefów, a nie wolą obywateli, którzy ich wybrali. Nie skupiają się na tym, by ich słuchać, lecz na tym, żeby obywatele słuchali polityków. Wymaga to propagandy: wyborcy mają wierzyć, że innej alternatywy nie ma, a dana partia (rządząca czy opozycyjna) jest najlepsza z możliwych.
Propaganda rozbudowanego państwa zmierza też do tego, by obywatele nie wiedzieli za dużo o polityce i gospodarce, żeby wybierali szyldy i etykiety, a nie programy. Powinni opierać się na dobrym wrażeniu, jakie robi premier albo lider opozycji. Proste hasełka od czasu do czasu, ze strony opozycji parę hec, a poza tym seriale, sport i programy rozrywkowe. Obywatele czują się więc niekompetentni (po części słusznie) i dają się czarować rzekomym ekspertom. A jeśli wiedzą, że jest źle, często godzą się na stagnację, złagodzoną przez opiekę socjalną, albo popierają błędne propozycje zmiany.
Ważnym elementem tego systemu jest ordynacja wyborcza. Obecna skonstruowana jest tak, że wybiera się przede wszystkim partie, a nie ludzi, zaś kandydatów jest zbyt wielu, by ich poznać. Wskazują ich partyjni liderzy – faktyczni rządzący. Drugi zepsuty element to rozbudowany, bezosobowy system urzędów, sądów i innych instytucji, które topią nas w przepisach i kontrolują obywateli na każdym kroku. W rezultacie ustrój Polski i Europy jest połączeniem partiokracji z biurokracją.
Jest to tylko początek artykułu. Całość jest do przeczytania w aktualnym numerze naszego miesięcznika “WPiS – Wiara, Patriotyzm i Sztuka”. Można go zakupić tutaj.
Trzeba przyznać, że lewackie media nad Wisłą, czyli media, które same nazwały się „głównego nurtu”, podczas pontyfikatu polskiego papieża Jana Pawła II trzymały w sprawach papieskich języki, pióra i kamery na wodzy. Póki Ojciec Święty żył, naprawdę rzadko zdarzał się jakiś napad na naszego Wielkiego Rodaka ze strony Jego ziomków, obojętnie jakiej byli orientacji (teraz, co innego – używają sobie po chamsku). W Niemczech natomiast niezbyt respektują swojego rodaka na tronie Piotrowym i to jeszcze za życia Benedykta XVI. I tam nie obywa się bez chamstwa, które w temacie papieskim jest jakby uprawnione. Dotyczy to nawet tak zdawałoby się szacownych i kulturalnych redakcji, jak np. „Die Welt”. Nie wiem czemu w Polsce określa się ten dziennik jako konserwatywno-prawicowy. Tym bardziej, że redakcja sama pisze o sobie: „liberalno-kosmopolityczna”.
więcej
Copyright © Biały Kruk. Wszelkie prawa zastrzeżone. Wszelkie materiały, informacje, pliki, zdjęcia itp. dostępne w serwisie chronione są prawami autorskimi i nie mogą być kopiowane, publikowane i rozprowadzane w żadnej formie.
Cytaty możliwe są jedynie pod warunkiem podania źródła.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych.