Zamknij X W ramach naszego serwisu stosujemy pliki cookies. Korzystanie ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane
w Państwa urządzeniu końcowym. Więcej szczegółów w naszej "Polityce Cookies".

CHAOS SPRZYJAŁ BOGACENIU SIĘ NA MAJĄTKU NARODOWYM

Aktualności

25.09.2017 15:59

Restrukturyzacja i prywatyzacja przeprowadzane w Polsce po 1989 r. doprowadziły do zrujnowania wielu gałęzi gospodarki. Na zdjęciu: zabudowania nieczynnej kopalni węgla „Anna” w Pszowie koło Wodzisławia. Fot. Adam Bujak Restrukturyzacja i prywatyzacja przeprowadzane w Polsce po 1989 r. doprowadziły do zrujnowania wielu gałęzi gospodarki. Na zdjęciu: zabudowania nieczynnej kopalni węgla „Anna” w Pszowie koło Wodzisławia. Fot. Adam Bujak

Prof. Artur Śliwiński

 

W 2003 roku pod kierunkiem prof. Janusza Beksiaka kilku autorów opublikowało książkę „Polska gospodarka w XX wieku. Eseje historyczno-ekonomiczne”, którą z dzisiejszej perspektywy można ocenić jako nieco naiwną oraz nasyconą popularnymi wówczas zasadami ekonomii neoliberalnej. Jesteśmy po przeżyciach trwającego od 2007 roku globalnego kryzysu ekonomicznego, który znacznie obniżył poziom naiwnego optymizmu, a także podważył zasady ekonomii neoliberalnej (uznawane wcześniej za niepodważalne). Na stronie 33 prof. Beksiak wyróżnia cztery fazy zmiany ustroju gospodarczego w Polsce, pisząc m.in. o obejmującej wycinek 1989 roku fazie demontażu i przygotowania do zmian, w czasie której panował „chaos instytucjonalny”. Warto zwrócić uwagę, iż „chaos instytucjonalny” powstał znacznie wcześniej, lecz nie to jest tu najważniejsze.

Otóż chaos ów, dodatkowo pogłębiany przez wpływowe grupy nieformalne i organizacje pozarządowe, stał się niejako podstawową zasadą życia gospodarczego w Polsce. W tym świetle widać, że również ostre konflikty wokół próby zmian obecnego systemu sądownictwa są niejako pokłosiem rozbudowy i utrwalenia chaosu instytucjonalnego. Z pewnością nie są sporem o demokrację czy funkcjonowanie wymiaru sprawiedliwości, nie są również sporem o kompetencje poszczególnych organów państwa, nie są nawet sporem wokół potrzeby naprawy ustroju społeczno-gospodarczego Polski. Po prostu są immanentną cechą wspomnianego chaosu.

Dlatego interesuje nas odpowiedź na z pozoru proste pytanie: dlaczego w Polsce mamy nieprzerwanie od połowy lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku dominację chaosu obejmującego prawo, instytucje publiczne, organizacje pozarządowe, media, przedsiębiorstwa z udziałem Skarbu Państwa?

Pierwsza odpowiedź na to pytanie jest stosunkowo łatwa. Otóż nie zabiegano dostatecznie energicznie o opracowanie ustroju (ładu) społeczno-gospodarczego. Nie znaczy to bynajmniej, że na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku problemu nie zauważano. Przeciwnie, nie brakowało polskich ekonomistów, którzy przedstawiali programy reform ustrojowych likwidujących chaos. Wśród tych koncepcji na szczególną uwagę zasługuje ta zaprezentowana na trzy miesiące przed ogłoszeniem „programu Balcerowicza”, czyli we wrześniu 1989 roku. Mowa o opracowaniu „Program przebudowy systemu gospodarczego” prof. Włodzimierza Bojarskiego. Profesor postulował wówczas wprowadzenie systemu społecznej gospodarki rynkowej (typu niemieckiego). Warto przy okazji przypomnieć też książkę prof. Rafała Krawczyka „Wielka Przemiana. Upadek i odrodzenie polskiej gospodarki” z roku 1990, która również zawierała gruntownie przemyślaną koncepcję ustroju społeczno-gospodarczego Polski.

Wielu ludzi nadal sądzi, że ustrój społeczno-gospodarczy powinien kształtować się samorzutnie, z czym w pierwszych latach tzw. transformacji rzeczywiście mieliśmy do czynienia. Wspomniany prof. Bojarski w jednym z wywiadów w 1992 roku wskazuje na absurdalność takich sądów. Z jednej więc strony – mieliśmy do czynienia z brakiem świadomości tego, że u nas ciągle nie istnieje gospodarka rynkowa, z drugiej zaś – uruchamiano takie instrumenty, jak gdyby tego rodzaju gospodarka już istniała. To nie mogło dać dobrych rezultatów mówił profesor.

Innymi słowy, państwo, rząd, a raczej rządy, postawiły się w roli kibica obserwującego, jak wolny rynek, którego nie ma, rozwiąże nam wszystkie nasze problemy gospodarcze– komentuje rozmówca profesora.

Dokładnie tak – padła odpowiedź.

Wygląda więc na to, że budowany przez ponad czterdzieści lat ustrój komunistyczny został złamany, ale nowego ustroju nie zbudowano. Jednak zmiany nastąpiły, i to brzemienne w skutki; pod pozorem transformacji ustrojowej stworzono nieograniczone możliwości grabieży polskiego majątku narodowego. Przez ostatnie ćwierć wieku samo wspominanie o tej grabieży było oficjalnie kwalifikowane jako sprzeczne z ekonomią (tak, było całkowicie sprzeczne z obowiązującą ekonomią neoliberalną). Dla nas jest to czynnik, który wyjaśnia praktyczne znaczenie chaosu instytucjonalnego.

Za tym poglądem przemawiają liczne fakty wskazujące na zachowanie bez uszczerbku starych, komunistycznych instytucji państwowych oraz ich zasobów kadrowych. Utrzymana została ciągłość funkcjonowania najważniejszych organów państwowych, które w okresie III RP poddawane były nieznacznym korektom. Wiele mówiono o potrzebie reformy systemu finansów publicznych, jednak nic nie udało się zrobić. Ważniejsze próby reform (administracji, systemu emerytalnego, służby zdrowia) szły w kierunku osłabienia roli rządu, zaś dokładniej – zdjęcia odpowiedzialności z ministerstw i urzędów centralnych.

Jeszcze bardziej rzuca się w oczy likwidacja ważnych instytucji merytorycznych, w tym zwłaszcza Komisji Planowania, a także silne ograniczanie kompetencji urzędów wykonujących funkcje kontrolne w sferze gospodarczej, takich jak Najwyższa Izba Kontroli, Polski Komitet Normalizacji, Państwowa Inspekcja Handlowa etc. Dla wielu Czytelników może być trudnym do uwierzenia fakt, że w rozwiniętych krajach kapitalistycznych sprawnie funkcjonują i odgrywają znaczącą rolę instytucje planowania i kontroli gospodarczej – nasze media tego nie nagłaśniały. Wychwalały likwidację i ograniczenie kompetencji tych instytucji, co tylko pozornie wskazywało na przełom ustrojowy. Było to zaś po prostu uruchomienie procesu deregulacji życia gospodarczego w ramach doktryny neoliberalnej.

Warto zaznaczyć, że w okresie komunistycznym nie było kontroli publicznej, natomiast został rozbudowany do granic absurdu system kontroli politycznej, której podlegały również państwowe organy planowania i kontroli. Dlatego po roku 1989 deregulacja kontroli sprawowanej przez instytucje państwowe znajdowała wytłumaczenie jako likwidacja represyjnego aparatu politycznego. Ten motyw pojawiał się często w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku i był wykorzystywany do likwidacji praktycznie wszystkiego. Wszystko było bowiem niegdyś podporządkowane kontroli politycznej PZPR, więc takie uzasadnienie można było stosować w dowolnych kombinacjach. Oczywiście istniały wyjątki, ponieważ formowana w III RP władza polityczna nie mogła porzucić najważniejszych narzędzi kontroli politycznej, zwłaszcza służb informacyjnych. Tu pojawia się następne pytanie: na czym polegała metamorfoza kontroli politycznej i jak dalece obejmowała ona swym zasięgiem życie gospodarcze?

Aby na to pytanie odpowiedzieć, trzeba przyjrzeć się powstałemu po 1989 roku mechanizmowi władzy. Najlepiej charakteryzuje go ironiczne porównanie mechanizmu władzy w starych krajach kapitalistycznych i w krajach postkomunistycznych: w starych krajach kapitalistycznych przepustką do władzy było posiadanie majątku (co trochę pachnie marksizmem), natomiast w krajach postkomunistycznych przepustką do majątku było posiadanie władzy. Pomimo wielu uproszczeń zawartych w tym stwierdzeniu oddaje ono najlepiej zjawisko, z którym mamy w Polsce do czynienia.

Niepohamowany pęd do władzy jest w Polsce powszechnie motywowany gromadzeniem majątku. Nie jest to zresztą zjawisko nowe, gdyż motyw majątkowy przeważał nad motywem ideologicznym również w PZPR, chociaż z tym usiłowano walczyć (lub choćby to tuszować). Tutaj także dostrzegamy historyczną ciągłość, a może nawet przyczynę nadzwyczaj łatwego przestawienia się funkcjonariuszy służb komunistycznych na „gospodarkę rynkową”.

Łatwy dostęp do korzyści majątkowych zapewniał właśnie chaos instytucjonalny. Niektórzy błędnie sprowadzają zagadnienie do korupcji politycznej, z którą wszyscy chcą zdecydowanie walczyć – przynajmniej deklaratywnie (w tym Instytut Spraw Publicznych George’a Sorosa). Chaos instytucjonalny stworzył środowisko, w którym mogły rozwijać się najróżniejsze koncepcje i sojusze wzbogacania się kosztem narodu. Przewrotność nie znała tu granic.

Podstawową zaletą omawianego chaosu jest utrudnienie lub wręcz uniemożliwienie kontroli publicznej. Najlepiej to widać na filmach relacjonujących dochodzenia komisji sejmowych w sprawie afer Amber Gold oraz „dzikiej” prywatyzacji warszawskich nieruchomości, z których wyłania się obraz instytucji państwowych pogrążonych w chaosie i działających na opak. Motyw majątkowy jest głównym motywem w tych aferach, chociaż wielu udaje, że pod tym względem jest poza wszelkimi podejrzeniami.

Pierwszy mankament takiego sprawowania władzy – rosnące niezadowolenie społeczne – był bardzo długo lekceważony. Bo jak długo można cierpieć panoszenie się władzy, której funkcjonariusze myślą tylko o tym, jak się wzbogacić? To nie jest tylko problem nieudolności lub niedostatecznych kwalifikacji. To prywatyzacja państwa.

Główne źródło korzyści majątkowych, czyli „prywatyzacja”, zaczęło w końcu wysychać. Słychać oficjalne narzekania, że „nie ma co prywatyzować” (dlatego likwiduje się Ministerstwo Skarbu Państwa). „Sprywatyzowano” nawet przedsiębiorstwa strategiczne dla państwa. Przeprowadza się jeszcze cichą „prywatyzację” wody, łakomym okiem patrzy się na lasy państwowe. Zostaje jeszcze powietrze...

Zrobiło się też tłoczno i ciasno w kręgach władzy. Mimo horrendalnego rozdmuchania administracji państwowej, organizacji pozarządowych, rad nadzorczych, etatów ministerialnych i kierowniczych, konkurencja w kręgach władzy jest coraz ostrzejsza. Wskutek tego powstał problem określany przez krytycznych dziennikarzy jako „odstawianie od koryta”.

Jest oczywiste, że opanowanie chaosu instytucjonalnego, czyli podjęcie opóźnianej o blisko trzydzieści lat budowy ustroju społeczno-gospodarczego Polski, uniemożliwi dalsze pasożytowanie na majątku narodowym, utrudni życie wielu beneficjentom korzyści czerpanych ze sprawowania władzy ustawodawczej, wykonawczej czy sądowniczej, a przede wszystkim stworzy warunki do ograniczenia aparatu władzy i jego nieformalnych wpływów.

*

Historia „prywatyzacji” z lat 1992–2015 wraca jak bumerang, chociaż jej niektórym beneficjentom wydawało się, że łatwo odejdzie ona w zapomnienie. Spory toczące się obecnie wokół kontroli działalności sędziów, zwłaszcza gwałtowny sprzeciw wobec powołania Izby Dyscyplinarnej w Sądzie Najwyższym, żywo przypominają historię reaktywacji Prokuratorii Generalnej, mającej na celu ochronę interesów majątkowych i publicznych państwa. Postulaty reaktywacji tej funkcjonującej od 1919 do 1951 roku instytucji – potrzebnej po 1989 r. do wprowadzenia kontroli rozbuchanej dzikiej prywatyzacji – były systematycznie ignorowane i zwalczane; toteż dopiero w 1996 roku do Sejmu RP trafiły projekty ustawy o Prokuratorii Generalnej. Jednak uchwalona ustawa została zawetowana przez prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Znowu rozgorzały ostre spory wokół braku tej jakże potrzebnej instytucji, które pozornie dotyczyły spraw kompetencyjnych (między organami państwowymi), lecz dla wszystkich było jasne, że chodzi o niedopuszczenie do kontroli nad przebiegiem „prywatyzacji”.

Ku uciesze beneficjentów „prywatyzacji” warunki całkowitego chaosu instytucjonalnego zezwalały na bezkarne transfery majątku narodowego. Wreszcie w roku 2005 Prokuratoria Generalna została przywrócona, lecz z tak okrojonymi kompetencjami, iż praktycznie niemożliwe było zablokowanie narastania miliardowych szkód materialnych powstających w wyniku nieprzejrzystych i oszukańczych transferów majątku narodowego. O rozliczeniu wcześniejszych transferów nikt nie śmiał nawet wspomnieć.

Dopiero w 2016 roku z inicjatywy Prawa i Sprawiedliwości uchwalona została nowa ustawa o PG, które znosiła fasadowość tej instytucji. Musztarda po obiedzie? Najgorsze jest to, że ustawa nie podjęła wątku niesłusznego wzbogacenia kosztem majątku Skarbu Państwa. Nie wprowadziła też odpowiedzialności karnej za powstałe w wyniku niedopełnienia obowiązków szkody materialne.

Sprawa Prokuratorii Generalnej to jeden z wielu elementów ogólnej „układanki”. W latach 1992–2001 zamiast strategii rozwoju społeczno-gospodarczego Polski oficjalnie ogłoszono „strategię prywatyzacji”. Oznaczało to, że „prywatyzacja” majątku narodowego stała się celem nadrzędnym (sic!) polityki społeczno-gospodarczej. Z perspektywy dwudziestu kilku lat rzecz wydaje się zdumiewająca, niewiarygodna. Między strategią rozwoju społeczno-gospodarczego a „strategią prywatyzacji” zachodzi bowiem kolosalna różnica. Są to strategie przeciwstawne. Można porównywać ją z różnicą między utrzymaniem i rozbudową dróg oraz mostów a zaniedbaniem i niszczeniem infrastruktury drogowej. Polska została praktycznie pozbawiona wszelkiej strategii rozwoju społeczno-gospodarczego.

Wiele wskazuje na to, że dzika prywatyzacja spowodowała w Polsce zdziczenie klasy politycznej i biznesu. Nie powinno nikogo zatem dziwić, że do planowania strategicznego odnoszono się lekceważąco lub wrogo. W 2010 roku w publikacji (zamieszczonej w Europejskim Monitorze Ekonomicznym) pt. „Bomba demoralizująca” dotyczącej „prywatyzacji” przedstawiliśmy spostrzeżenia, które trzeba tu powtórzyć: Faktycznie trudno byłoby znaleźć kogoś, kto spośród aktywnych realizatorów „prywatyzacji” nie był świadomy nadużyć występujących w jej realizacji, a szczególnie – konfliktu między polityką prywatyzacyjną a interesem publicznym. To oznacza, że w pierwszej kolejności demoralizacja dotknęła kreatorów tej polityki, następnie kształtowane i aprobujące „transformację ustrojową” partie polityczne, a w dalszej kolejności administrację państwową i instytucje kontroli.

Wyjątkowo cynicznie zabrzmiały słowa Donalda Tuska z 2007 roku, że „dzisiaj słowo ‘prywatyzacja’ nie budzi zaufania obywateli; chciałbym dzięki przejrzystym, uczciwym do bólu działaniom, przywrócić zaufanie obywateli do tego procesu wycofywania biurokracji państwowej z życia gospodarczego”. W następnych latach mogliśmy się przekonać, jak wyglądały owe „przejrzyste, uczciwe do bólu działania” i jakie były ich skutki finansowe dla państwa.

W naszym tekście „Bomba demoralizująca” zwróciliśmy uwagę na silny związek między wywołaną przez „strategię prywatyzacji” demoralizacją klasy politycznej a chaosem informacyjnym, pisząc m.in.: Pod wpływem wspomnianych deformacji politycznych znalazły się publiczne i prywatne środki masowego przekazu, co spowodowało zasadniczy przełom w zakresie ich oddziaływania na świadomość społeczną. Polegał on na znalezieniu specyficznego konsensusu między naciskiem politycznyma wymogamifunkcjonowania mediów, polegającego na odejściu od rzetelności i jakości przekazu informacyjnego i podstawieniu na ich miejsce dezinformacji. Upadek moralny mediów stał się jedną z głównych przyczyn kreowania chaosu społecznego i entropii świadomości ekonomicznej i społecznej. W ten sposób media wyzwoliły niejako siły przeciwstawne ładowi społecznemu, wartościom organizującym życie.

 

Jest to tylko początek artykułu. Całość jest do przeczytania w aktualnym numerze naszego miesięcznika “WPiS – Wiara, Patriotyzm i Sztuka”. Można go zakupić tutaj.

 


→ Opcje wyszukiwania Drukuj stronę WPiS 03/2024 - okładka Zamów prenumeratę Egzemplarz okazowy

Zapisz się do newslettera

Facebook
  • Blogpress
  • Polsko-Polonijna Gazeta Internetowa KWORUM
  • Niezależna Gazeta Obywatelska w Opolu
  • Solidarni 2010
  • Razem tv
  • Konserwatyzm.pl
  • Niepoprawne Radio PL
  • Afery PO
  • Towarzystwo Patriotyczne
  • Prawica.com.pl
  • Solidarność Walcząca Mazowsze
  • Liga Obrony Suwerenności
  • Ewa Stankiewicz

Komentarze

Domniemanie jako metoda manipulacji

Trzeba przyznać, że lewackie media nad Wisłą, czyli media, które same nazwały się „głównego nurtu”, podczas pontyfikatu polskiego papieża Jana Pawła II trzymały w sprawach papieskich języki, pióra i kamery na wodzy. Póki Ojciec Święty żył, naprawdę rzadko zdarzał się jakiś napad na naszego Wielkiego Rodaka ze strony Jego ziomków, obojętnie jakiej byli orientacji (teraz, co innego – używają sobie po chamsku). W Niemczech natomiast niezbyt respektują swojego rodaka na tronie Piotrowym i to jeszcze za życia Benedykta XVI. I tam nie obywa się bez chamstwa, które w temacie papieskim jest jakby uprawnione. Dotyczy to nawet tak zdawałoby się szacownych i kulturalnych redakcji, jak np. „Die Welt”. Nie wiem czemu w Polsce określa się ten dziennik jako konserwatywno-prawicowy. Tym bardziej, że redakcja sama pisze o sobie: „liberalno-kosmopolityczna”.
więcej

Copyright © Biały Kruk Copyright © Biały Kruk. Wszelkie prawa zastrzeżone. Wszelkie materiały, informacje, pliki, zdjęcia itp. dostępne w serwisie chronione są prawami autorskimi i nie mogą być kopiowane, publikowane i rozprowadzane w żadnej formie.
Cytaty możliwe są jedynie pod warunkiem podania źródła.

MKiDN
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych.

Archiwum