Zamknij X W ramach naszego serwisu stosujemy pliki cookies. Korzystanie ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane
w Państwa urządzeniu końcowym. Więcej szczegółów w naszej "Polityce Cookies".

„Tak się gra, jak przeciwnik pozwala”

Aktualności

27.04.2021 12:01

 Legendarny selekcjoner piłkarskiej reprezentacji Polski, Kazimierz Górski, w sierpniu 1977 r. podczas meczu Śląsk Wrocław – Panathinaikos Ateny, wtedy już jako trener greckiej drużyny. Fot PAP/Adam Haławej

 

 

 

 

Legendarny selekcjoner piłkarskiej reprezentacji Polski, Kazimierz Górski, w sierpniu 1977 r. podczas meczu Śląsk Wrocław – Panathinaikos Ateny, wtedy już jako trener greckiej drużyny. Fot PAP/Adam Haławej

 

 

 

100. rocznica urodzin Kazimierza Górskiego

Krzysztof Szujecki

 

Kazimierz Górski nazywany jest przez wielu – z szacunku wobec jego wielkich zasług dla polskiej piłki nożnej – trenerem tysiąclecia. Był wybitnym szkoleniowcem, a jednocześnie człowiekiem skromnym, koncentrującym się na swojej pracy, nieprzepadającym za blaskiem fleszy i nadmiernym rozgłosem. O jego klasie i światowym uznaniu najlepiej świadczy fakt, że w 2001 r. odznaczony został Złotym Medalem Zasługi dla FIFA. Trener Górski mówił o futbolu prosto i dowcipnie słowami zapadającymi w pamięć, a wiele jego powiedzonek powtarzanych jest do dziś, choćby: „Piłka jest okrągła, a bramki są dwie”, „Im dłużej my przy piłce, tym krócej oni”, „Dopóki piłka w grze, wszystko jest możliwe” czy „Tak się gra, jak przeciwnik pozwala”. Owa prostota łączyła się u Kazimierza Górskiego z głęboką wewnętrzną mądrością, która bardzo go wyróżniała. Cechy tej nie da się nabyć – trzeba z nią przyjść na świat. Nią zjednywał sobie sympatię i szacunek zarówno piłkarzy, jak i innych ludzi, którzy mieli okazję go poznać.
Podwaliny pod sukcesy
Zanim w polskim futbolu nastała era trenera Górskiego, myśl szkoleniowa rozwijana była przez urodzonego również we Lwowie Ryszarda Koncewicza (1911–2001), znakomitego taktyka i teoretyka. Ponad dwie dekady współpracował z reprezentacją narodową, pełniąc różne funkcje. Miał pseudonim „Faja” ze względu na częste palenie fajki podczas meczów. To właśnie Koncewicz odkrył talent wielu znanych później zawodników kadry Górskiego, w tym Kazimierza Deyny, Jerzego Gorgonia czy Antoniego Szymanowskiego. Były więzień oflagu w Woldenbergu był trenerem wymagającym, słynął z nieustępliwości. „Nazywano mnie dyktatorem – wspominał – ale jeśli piłkarz był wobec mnie w porządku, to ja tym bardziej nie miałem z nim żadnych problemów. Ale jeśli w zespole pojawiał się jakiś gówniarz, to trzeba było go traktować tak, jak na to zasługiwał. Z Polonii [w pierwszej połowie lat 1950. Koncewicz prowadził Polonię Bytom, z którą w 1954 r. zdobył mistrzostwo Polski – przyp. aut.] po tym, jak zdobyliśmy mistrzostwo, odszedłem przez piłkarzy. Chodzili na skargi do szefostwa i mówili, że ich strofuję. Po paru miesiącach ci sami piłkarze mówili: nam trzeba takiego trenera jak Koncewicz”.
Diametralnie inne usposobienie miał Kazimierz Górski, z którym Ryszard Koncewicz rozpoczął ścisłe współdziałanie i owocną wymianę myśli szkoleniowej pod koniec lat 1960. Na ich dobrą, pomimo różnic charakterologicznych, współpracę z pewnością wpływał fakt, że obaj pochodzili z tego samego niezwykłego miasta, będącego arcysymbolem polskiej tradycji i kultury.
Warszawiak ze Lwowa
Kazimierz Górski pochodził z rodziny robotniczej, urodził się 2 marca 1921 r. Ojciec pracował w warsztatach kolejowych, matka zajmowała się domem i sześciorgiem dzieci. Kazio młodość spędził w lwowskiej dzielnicy Bogdanówka, grając w piłkę nożną w klubach RKS Lwów, Spartak Lwów i Dynamo Lwów. Ze względu na swoją zwinność i talent do dryblingu nazywany był Sarenką. Przed wybuchem II wojny światowej zdążył ukończyć technikum mechaniczne. Jego talent piłkarski również rozwijał się prawidłowo, toteż w 1939 r. został powołany jako napastnik do drugiej reprezentacji Polski. Niemiecka napaść na Polskę pokrzyżowała wszystkie snute przezeń młodzieńcze plany. Po klęsce kampanii wrześniowej do Lwowa wkroczyli Sowieci. Kazimierz pracował najpierw jako mechanik w spółdzielni pracy, a w dalszych latach – po zajęciu Lwowa przez Niemców – w warsztatach kolejowych. Gdy ponownie do Lwowa wkroczyła Armia Czerwona, wstąpił do Wojska Polskiego i przeniósł się na stałe do Warszawy. Po zakończeniu wojny pozostał na służbie do 1946 r. Potem przez pewien czas pracował w urzędzie skarbowym. Kontynuował karierę piłkarską w barwach Legii Warszawa, jednak na przeszkodzie w jej rozwoju stanęła poważna kontuzja. W 1952 r. ukończył więc kurs trenerski w Wyższej Szkole Wychowania Fizycznego w Krakowie (dzisiejsza AWF), a rok później rozpoczął działalność jako szkoleniowiec, początkowo u boku legendarnego Wacława Kuchara (ówczesnego trenera Legii).
27-letni Kazimierz na początku 1948 r. wziął ślub z poznaną w Warszawie, dwa lata starszą od niego Marią Stefańczak (1919–2005). Stworzyli zgrane i kochające się małżeństwo na całe życie. Maria była, podobnie jak jej mąż, osobą bardzo ciepłą i lubianą. Robiła doskonałe ruskie pierogi według przedwojennego przepisu, którymi chętnie częstowano gości podczas spotkań w niedużym mieszkaniu państwa Górskich. Szczególnie z okazji urodzin i imienin Kazimierza Maria wraz z koleżanką lepiła ich całe mnóstwo. Na stół podawano wówczas dosłownie góry pierogów domowej roboty. Co charakterystyczne jednak – podczas spotkań rodzinnych i stricte towarzyskich nie poruszano spraw związanych z piłką nożną. Kazimierz wyraźnie starał się rozgraniczać życie domowe od zawodowego.
Górscy doczekali się dwójki dzieci – syna Dariusza i córki Urszuli, którzy również związali swoje życie ze sportem. Dariusz został sportowym fotoreporterem, związanym m.in. z tygodnikiem „Piłka nożna”, zaś Urszula trenowała w Legii łyżwiarstwo figurowe, a potem sama została trenerką tej dyscypliny. Od lat mieszka w Grecji, gdzie założyła rodzinę.
Sensacja w Monachium
Zanim Kazimierz Górski otrzymał powołanie na trenera kadry narodowej, zdobywał cenne doświadczenie, opiekując się reprezentacją juniorów, a następnie młodzieżowców. Miał znakomity, powszechnie ceniony warsztat, ogromną wiedzę piłkarską, a także umiejętność nawiązywania dobrego kontaktu z zawodnikami. Jak mało kto potrafił zmotywować ich do współpracy i skutecznej walki na boisku. Pracę z reprezentacją Polski oficjalnie rozpoczął 1 grudnia 1970 r. O decyzji działaczy PZPN dowiedział się podczas meczu młodzieżówki. Siedzący obok niego na ławce trenerskiej kolega rzekł wówczas: „No, Kaziu, doczekałeś się…”. Kilka miesięcy później Górski zadebiutował udanie jako trener kadry narodowej – w towarzyskim spotkaniu ze Szwajcarią w Lozannie Polacy wygrali 4:2.
Wielkim jego sukcesem było doprowadzenie reprezentacji Polski do zdobycia złotego medalu olimpijskiego w 1972 r. w Monachium, co miało rozpocząć złotą erę polskiego futbolu, i to pomimo że Górski miał za sobą nieudane eliminacje do mistrzostw Europy. Gdy przed wyjazdem do Monachium trener kadry piłkarzy wspominał, że medal jest w zasięgu Polaków, mało kto wówczas w to wierzył. Oczywiście trzeba pamiętać, że podczas igrzysk olimpijskich kraje bloku wschodniego, takie jak Polska, były w uprzywilejowanej sytuacji, ponieważ mogły wystawiać swoje pierwsze reprezentacje, gdyż formalnie nie istniał bowiem u nas sport zawodowy, który świetnie rozwijał się na Zachodzie. Podczas igrzysk mogli startować wówczas wyłącznie amatorzy.
Tak czy inaczej – zwycięstwo podczas wielkiej i prestiżowej, oglądanej przez miliony ludzi na całym świecie imprezy miało swoją wymowę. Ponadto zostało odniesione na terenie kraju, który zaatakował Polskę w 1939 r., rozpoczynając drugą wojnę światową, okupację naszego kraju i eksterminację naszego narodu. Ofiarą Niemców padło wszak także wielu przedwojennych polskich sportowców oraz członkowie rodzin ówczesnych reprezentantów.
Od początku turnieju w Monachium polscy piłkarze szli jak burza, remisując tylko w meczu z Danią (1:1). Wygrywali z mniej i bardziej wymagającymi przeciwnikami: Kolumbią 5:1, Ghaną 4:0, NRD 2:1, ZSRR 2:1 i Maroko 5:0. O awansie do finału olimpijskiego decydowało naładowane również wielkimi emocjami pozasportowymi spotkanie ze Związkiem Radzieckim. Prowadzenie jako pierwsi objęli rywale, potem Kazimierz Deyna rzutem karnym wyrównał wynik. Aby odmienić grę drużyny, trener postanowił wprowadzić na boisko Andrzeja Jarosika. Doszło wtedy do niecodziennego i chyba mało znanego zdarzenia z czasów, gdy Kazimierz Górski nie miał jeszcze tak dużego autorytetu – zawodnik bowiem… odmówił wyjścia na murawę! „To była kuriozalna sytuacja – wspominał Lesław Ćmikiewicz – trener posłał Andrzejowi solidną wiązankę, po czym zdecydował, że na boisko wejdzie Zygfryd Szołtysik. To był idealny wybór, chociaż nieco improwizowany”. Szołtysik znakomicie wykorzystał daną mu szansę i strzelił bramkę dającą nam zwycięstwo. Jarosik zaś już nigdy nie otrzymał powołania do kadry narodowej.
W decydującym spotkaniu z Węgrami nasi po dwóch golach Kazimierza Deyny wygrali 2:1. Mecz ten odbywał się na bardzo wysokim poziomie, nie tylko jak na warunki olimpijskie. „Polscy piłkarze zasłużyli na złoty medal – mówił Kazimierz Górski. – Pokazali dobrą grę, zwłaszcza w drugiej połowie. Dokładnie realizowali założenia… Wszyscy potrafili zdobyć się na maksimum wysiłku. Rozegrali siódmy mecz i wykazali świetne przygotowanie”. W naszych barwach mecze rozgrywali: Hubert Kostka (Górnik Zabrze), Antoni Szymanowski (Wisła Kraków), Jerzy Gorgoń (Górnik Zabrze), Zygmunt Anczok (Górnik Zabrze), Lesław Ćmikiewicz (Legia Warszawa), Zygmunt Maszczyk (Ruch Chorzów), Zygfryd Szołtysik (Górnik Zabrze), Kazimierz Deyna (Legia Warszawa), Włodzimierz Lubański (Górnik Zabrze), Robert Gadocha (Legia Warszawa), Kazimierz Kmiecik (Wisła Kraków), Jerzy Kraska (Gwardia Warszawa), Joachim Marx (Ruch Chorzów), Marian Ostafiński (Stal Rzeszów), Zbigniew Gut (Odra Opole), Ryszard Szymczak (Gwardia Warszawa) oraz Grzegorz Lato (Stal Mielec).
Finałowy triumf oznaczający zdobycie złotego medalu i mistrzostwa olimpijskiego wywołał wśród Polaków szał radości. Kazimierz Górski i jego piłkarze byli po powrocie do Polski entuzjastycznie witani przez społeczeństwo i władze państwowe. Posypały się zaproszenia na spotkania z oficjelami, podziękowania, odznaczenia, nagrody.
Decydujący mecz na Wembley
W październiku 1973 r. piłkarska reprezentacja Polski rozegrała decydujący o awansie do mistrzostw świata mecz z Anglią. Sytuacja w grupie eliminacyjnej tak się ułożyła, że po wyjazdowej porażce z Walią 0:2 i wygranym rewanżu 3:0 oraz triumfie w Chorzowie nad Anglią 2:0 nam wystarczał remis. Przeciwnicy natomiast musieli to spotkanie wygrać. Odbywało się ono na słynnym londyńskim stadionie Wembley, tak więc Anglicy występujący przed własną publicznością byli zdecydowanymi faworytami. Tymczasem nasza drużyna grała znakomicie, a bramkarz Jan Tomaszewski, którego trener brytyjski Brian Clough nazwał publicznie przed meczem „cyrkowym klownem w rękawicach”, przechodził sam siebie. Bronił fenomenalnie, jak najlepsi bramkarze świata, odpowiadając w ten sposób na słowa Clougha. Pierwsza połowa zakończyła się bezbramkowym remisem, premiującym Polaków. Po przerwie, w 55. minucie, doszło do sensacyjnego zdarzenia, przypominanego po wielokroć do dzisiaj. Polacy przeprowadzili akcję, która była szokiem dla rywali. Grzegorz Lato przejął piłkę i umiejętnym podaniem przerzucił ją do biegnącego po prawej stronie Jana Domarskiego, który z linii pola karnego pięknym strzałem zdobył gola. Na nic zdała się rozpaczliwa interwencja Petera Shiltona.
Domarski, bohater tego meczu, dającego Polsce pierwszy od 1938 r. awans do mundialu, zawsze wypowiadał się o trenerze Górskim z najwyższym uznaniem. „To nie był zwykły selekcjoner, ale także nasz ojciec, kolega i wychowawca. Dla każdego znajdował czas, wszyscy byli dla niego niezwykle ważni” – wspominał po latach.
Objęcie przez Polaków prowadzenia 1:0 motywowało piłkarzy angielskich do jeszcze większego wysiłku i już w 63. minucie spotkania wywalczyli rzut karny po faulu Adama Musiała na Martinie Petersie. Nasz bramkarz nie zdołał powstrzymać Allana Clarke’a. Anglia wyrównała wynik meczu, ale kolejnego gola już strzelić nie zdołała. Angielscy kibice oglądali wściekłość swoich piłkarzy i ogromną radość Polaków, którzy po 36 latach znów awansowali do finałowego turnieju mistrzostw świata.
Nie podnosił głosu, a miał posłuch
X Mistrzostwa Świata w piłce nożnej odbyły się rok później w RFN. Polacy rozpoczęli znakomicie, pokonując wysoko notowaną drużynę Argentyny 3:2. Dwie bramki dla biało-czerwonych zdobył Grzegorz Lato, a jedną Andrzej Szarmach. W drugim spotkaniu rozgromiliśmy Haiti 7:0 po trzech golach Szarmacha, dwóch Laty oraz po jednym Kazimierza Deyny i Jerzego Gorgonia. W świetny nastrój wprawił sympatyków polskiego futbolu mecz z Włochami, których pokonaliśmy 2:1, co oznaczało wyeliminowanie ich z mistrzostw świata. Bramki dla naszej jedenastki zdobyli Szarmach i Deyna. Polska wygrała swoją grupę i awansowała do półfinału. Mecz ze Szwecją wygraliśmy 1:0 po golu Grzegorza Laty. Spotkanie z Jugosławią dzięki bramkom Deyny i Laty także zakończyło się triumfem „Orłów Górskiego” – 2:1. Mecz decydujący o awansie do finału Polacy rozegrali z reprezentantami gospodarzy. W fatalnych warunkach pogodowych, przy rzęsistym deszczu, ulegli RFN 0:1 mimo bardzo dobrej gry. W walce o trzecie miejsce rywalem okazała się Brazylia. Gol Grzegorza Laty dał biało-czerwonym triumf 1:0. Był to wielki sukces polskiego piłkarstwa i zdobycie srebrnego medalu; wówczas medale otrzymywały cztery zespoły: pierwszy – złoty, drugi – pozłacany, trzeci – srebrny, a czwarty – brązowy. Nagradzane więc były wszystkie zespoły walczące w zmaganiach finałowych. W składzie reprezentacji Polski występowali: Lesław Ćmikiewicz, Kazimierz Deyna, Jan Domarski, Robert Gadocha, Jerzy Gorgoń, Zbigniew Gut, Zdzisław Kapka, Henryk Kasperczak, Kazimierz Kmiecik, Grzegorz Lato, Zygmunt Maszczyk, Adam Musiał, Andrzej Szarmach, Antoni Szymanowski, Jan Tomaszewski oraz Władysław Żmuda.
Włodzimierz Lubański, jeden z najlepszych polskich piłkarzy tamtych lat, charakteryzując pracę trenera Górskiego, stwierdził: „Po pierwsze umiał wybierać zawodników – u pana Kazimierza grali naprawdę najlepsi. A zarazem trener wiedział, że nie tylko muszą grać najlepsi, ale muszą być jeszcze dobrze dobrani. Po drugie, nie bał się śmiałych posunięć i często wprowadzał bardzo młodych graczy. I po trzecie, miał charyzmę – nigdy nie podnosił głosu, a wszyscy go słuchali. Mówił niewiele, ale wystarczało. Używał prostych słów, ale wszyscy rozumieli, o co chodzi. Bez trudu przekonywał nas do swoich racji i do tego, że nasz wysiłek da efekt”.

 

Jest tylko początek artykułu. Całość jest do przeczytania w aktualnym numerze naszego miesięcznika „WPiS - Wiara, Patriotyzm i Sztuka”. Można go zakupić  tutaj.

 

→ Opcje wyszukiwania Drukuj stronę WPiS 11/2024 - okładka Zamów prenumeratę Egzemplarz okazowy

Zapisz się do newslettera

Facebook
  • Blogpress
  • Polsko-Polonijna Gazeta Internetowa KWORUM
  • Niezależna Gazeta Obywatelska w Opolu
  • Solidarni 2010
  • Razem tv
  • Konserwatyzm.pl
  • Niepoprawne Radio PL
  • Afery PO
  • Towarzystwo Patriotyczne
  • Prawica.com.pl
  • Solidarność Walcząca Mazowsze
  • Liga Obrony Suwerenności
  • Ewa Stankiewicz

Komentarze

Domniemanie jako metoda manipulacji

Trzeba przyznać, że lewackie media nad Wisłą, czyli media, które same nazwały się „głównego nurtu”, podczas pontyfikatu polskiego papieża Jana Pawła II trzymały w sprawach papieskich języki, pióra i kamery na wodzy. Póki Ojciec Święty żył, naprawdę rzadko zdarzał się jakiś napad na naszego Wielkiego Rodaka ze strony Jego ziomków, obojętnie jakiej byli orientacji (teraz, co innego – używają sobie po chamsku). W Niemczech natomiast niezbyt respektują swojego rodaka na tronie Piotrowym i to jeszcze za życia Benedykta XVI. I tam nie obywa się bez chamstwa, które w temacie papieskim jest jakby uprawnione. Dotyczy to nawet tak zdawałoby się szacownych i kulturalnych redakcji, jak np. „Die Welt”. Nie wiem czemu w Polsce określa się ten dziennik jako konserwatywno-prawicowy. Tym bardziej, że redakcja sama pisze o sobie: „liberalno-kosmopolityczna”.
więcej

Copyright © Biały Kruk Copyright © Biały Kruk. Wszelkie prawa zastrzeżone. Wszelkie materiały, informacje, pliki, zdjęcia itp. dostępne w serwisie chronione są prawami autorskimi i nie mogą być kopiowane, publikowane i rozprowadzane w żadnej formie.
Cytaty możliwe są jedynie pod warunkiem podania źródła.

MKiDN
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych.

Archiwum